Translate

poniedziałek, 24 grudnia 2012

Idź i... Cz.6

Chybotanie wozu na wybojach wybudziło w końcu Gabriela ze snu. Chciał podnieść się z posłania, ale osiągnął tylko tyle że syknął z bólu chowającego się gdzieś w piersi.
-No proszę. Już się obudził?- odezwał się głos z odległej części wozu i zza pakunków wyłoniło się bezwłose oblicze starego kapłana. Poorane zmarszczkami obliczę oraz plamy wątrobowe dobitnie świadczyły, że nawet wśród długowiecznych Fae był on mężczyzną bardzo wiekowym
-Nie ruszaj się młodzieńcze.- powiedział przyjaźnie- Podczas nocnej walki uszkodziłeś sobie płuca i kilka innych organów wewnętrznych
Gabriel obawiając się nabrać więcej powietrza do płuc by przemówić, zadowolił się skinieniem głowy.
-Dobrze, dobrze. Grzeczny chłopiec.- powiedział kapłan klepiąc go jednocześnie delikatnie po dłoni.
-Ile..- powiedział po chwili ciszy Gabriel.
-Czasu minęło?- dopytał staruszek, a po kolejnym skinieniu kontynuował- Niedługo. Będzie dwanaście godzin, a normalnie po czymś takim śpi się przez dwa dni, jak nie lepiej.
-Odpoczywaj chłopcze. Spróbuj się przespać.- powiedział łagodnie kapłan, ale po chwili w jego oczy wkradł się smutek.- Będą cię niedługo potrzebować.
-Jak to wyglądało?- Gabriel zapytał odchodzącego staruszka.- Miasto?
Mężczyzna znowu usiadł koło maga i spędził chwile zbierając myśli.
-Całe swoje życie poświęciłem na leczenie osób będących ofiarami aktów przemocy- powiedział w końcu- A to co wczoraj zrobił Eryk, bez wątpienia było niewyobrażalnie wielkim aktem przemocy. Lecz, jeśli mam być szczery, to jeszcze nigdy nie widziałem czegoś równie pięknego. Całe miasto zatopione w lodzie. Jak dzieło antycznego boga. To było piękne i przerażające. Budziło respekt jaki do tej pory odczuwałem wyłącznie wobec żywiołów i ich tworów. Czy to odpowiada na twoje pytanie?
Gabriel skinął głową. Odpowiedź była co prawda niezwykle zawiła, ale był on przynajmniej zadowolony, że nie wyglądało to jak krwawa jatka.
-To dobrze chłopcze. A teraz śpij.- do głosu kapłana wkradły się dziwne nuty, a mag poczuł, że ciążą mu powieki.- Śpij, bo niedługo będą potrzebować twojej pomocy. Odpoczywaj. Wracaj do zdrowia.
Gabriel posłusznie zamknął oczy i zapadł w głęboki sen.

niedziela, 9 grudnia 2012

Idź i... Cz.5

W końcu ostatnie ogniwo łańcuch zakończyło działanie i przed moimi podstrzelonymi krwią oczami roztoczył się widok na miasto w kształcie kostki lodu... Czy może mówiąc bardziej poprawnie, kostkę lodu w kształcie miasta. Po raz kolejny odkaszlnąłem krwią, ale już nawet nie kłopotałem się wycieraniem jej, no bo niby czym? Cały byłem uwalany we krwi. Westchnąłem co wywołało kolejną falę kasłania i krwi.
Spojrzałem w kierunku obozu, ale nikt nawet nie pofatygował się żeby spojrzeć na moją tytaniczną robotę. Chociaż nie, trzech kapłanów wyraźnie spoglądało w kierunku nowo powstałej góry lodowej wypatrując czegoś uważnie. Czyżby mnie szukali? Jak milusio z ich strony. Takiej troski nie można zostawić bez odpowiedzi. Zebrałem się wiec w sobie i powoli poleciałem w ich stronę. Muszę przyznać, że nie do końca tak wyobrażałem sobie powrót w chwale z pola bitwy. Moja trajektoria wyglądał mniej więcej tak jak linia narysowana podczas ataku drgawek. Parę razy byłem bardzo blisko wyżłobienia nowych rowów melioracyjnych.
No ale w końcu udało mi się osiąść mniej więcej pewnie na ziemi przed grupką kapłanów. Wyraźnie zaniepokoił ich mój wygląd, więc uśmiechnąłem się do nich uspokajająco. Niestety z niewiadomych przyczyn cofnęli się na ten widok z przestrachem. Aby dopełnić groteskowość sceny, musiał mnie wtedy złapać atak kaszlu, za którym podążyła fala świeżej krwi.
-No to podwójnego cheesburgera poproszę.- powiedziałem i zwaliłem się ciężko na ziemie ostatecznie tracąc kontrolę nad ciałem.



-Podwójny cheesburger? Really?- zapytał uszczypliwie Grześ.
-No...- powiedziałem wyłamując palce, jak jakiś uczniak pod spojrzeniem nauczyciela- Tak jakoś wyszło.
-Jakoś wyszło taaaak?
Skinąłem szybko głową.
-No to podsumujmy co to dziś osiągnąłeś- powiedział Grześ złudnie spokojnym głosem.
-Wpadłeś do mieściny jak jakiś antyczny bóg śmierci i zniszczenia. Czy nie tak?
Skinąłem głową.
-Zafundowałeś mieszkańcom krótki wstęp do epoki lodowcowej, przy okazji załatwiając sobie wygląd zombie ze "Świtu żywych trupów" albo innego "Resident Evil". Tak?
-...ak- mruknąłem słabo
-A następnie lotem stałym jak humor kobiety w ciąży dotarłeś do grupy kapłanów, żeby obwieścić im rewelacje o podwójnym cheesburgerze. No kurwa, prawie jak zwiastowanie Maryi Pannie.
-Oj tam, oj tam?- spróbowałem ostatniej rozpaczliwej deski ratunku, ale patrząc na oblicze Grzesia, zupełnie nie trafionej.
"Swoją drogą czy na drewnianych lalkach mogą pojawiać się nabrzmiałe żyły"- zaiskrzyła ostatnia myśl zanim Grześ nie zaczął opierdalania na dobre.

niedziela, 25 listopada 2012

Idź i... Cz.4

To była naprawdę piękna noc. Piękna i dość ciepła jak na tę porę roku, szkoda, że długo taka nie pozostanie. Westchnąłem ciężko po raz nie wiem który i ostatni raz sprawdziłem magiczne zabezpieczenia miasta. Luka przez którą miałem zamiar się prześlizgnąć nie zmieniła miejsca ani o centymetr. Westchnąłem ponownie, podniosłem się i zabrałem do pracy. Plan był banalnie prosty. Dostać się w obręb miasta, wybić wcześniej zlokalizowanych magów i, kiedy zabezpieczenia się rozpadną, zrobić im tam mini epokę lodowcową. Operacja pozostawiała jednak niesmak w ustach, bo oprócz żołnierzy przewidywała zabicie jak największej liczby zwykłych mieszkańców. Zastanawiam się czy tak czuli się lotnicy, którzy zrzucili bombę na Hiroshimę? Oczywiście kiedy już zdali sobie sprawę co dokładnie zrobili. Westchnąłem ostatni raz, zakamuflowałem się magicznie i wystrzeliłem w kierunku luki. Zgodnie z planem nikt nic nie zauważył. Podfrunąłem do wieży na której znajdował się pierwszy cel. Dwóch ludzi, mag i żołnierz, obaj patrzyli w stronę naszego obozu. Wspomagając się magią wystrzeliłem do przodu i wbiłem miecz w plecy czarodzieja. Nie zdążył nawet westchnąć gdy ostrze wgryzło się w ciało, przecinając kręgosłup i wychodząc z klatki piersiowej. Żołnierz zdążył tylko odwrócić głowę w moim kierunku gdy mały lodowy pocisk wbił mu się w gardło. Zacharczał tylko jakby protestując i upadł bez życia na podłogę. Ciało maga zsunęło się z ostrza z mokrym mlaśnięciem, złapałem je w ostatnim momencie przed uderzeniem o ziemię, wystarczająco dużo hałasu narobił umierający żołnierz. Zwłoki obróciły się tak, że zobaczyłem twarz, młodą i zdecydowanie kobiecą, patrzącą na mnie ze zdziwieniem. Zamknąłem jej oczy i wytarłem ostrze o skraj szaty, nie było czasu na rozczulanie się. Rozejrzałem się uważnie, ale nikt nie zauważył zajścia, więc szybko stworzyłem dwie lodowe figury, z grubsza przypominające ludzkie ciała, w nocy i tak nikt nie dostrzeże szczegółów.
Zeskoczyłem z wieży i podążyłem do następnego celu, tym razem magowi towarzyszyło dwóch strażników. Jak poprzednio mag dostał mieczem a strażnicy po lodowym pocisku. Niestety tym razem ktoś mnie zauważył i zaczął krzyczeć. Nie bardzo miałem czas żeby uciszyć krzykacza, a poza tym niewiele by to pomogło bo ostrzeżenie zostało podchwycone przez innych. Szybko wyplułem z siebie magiczną formułę i grad lodowych igieł spadł na ostatniego maga pełniącego nocną wartę. Trochę przesadziłem z siłą zaklęcie i przy okazji rozerwałem wieże w której się znajdował, ale ogrom zniszczenia spowodował wybuch paniki na tamtym odcinku murów co dało mi kilka cennych chwil na aktywowanie przygotowanego wcześniej zaklęcia na dużą skalę.
Łańcuch kolejnych zaklęć zadziałał bez zarzutu, bo też nie było nikogo kto mógłby go przerwać. W pierwszym budynkiem, który został zniszczony nocowali wszyscy pozostali magowie. Oszczędziło mi to niespodzianek w postaci nagłych bąbli ochronnych pojawiających się na terenie miasta. Teraz pozostawało mi tylko patrzeć na stopniowe postępowanie dzieła zniszczenia. Oczywiście mógłbym zmieść całe miasto jednym zaklęciem, ale to doprowadziłoby do powtórki z obrony twierdzy. Stworzenia łańcucha postępujących po sobie zaklęć było dużo bardziej skomplikowane i upierdliwe, ale w zamian za to nie ucierpię w żaden sposób. Odkaszlnąłem lekko i popatrzyłem na zakrwawioną dłoń. No powiedzmy, że prawie nie ucierpię.

niedziela, 18 listopada 2012

Idź i... Cz.3

Gabriel powoli zmierzał w kierunku namiotu generała Atanii. Jego opieszałość nie wynikała z powodu wezwania przez dowódcę, zwłaszcza, że rozmowy z nim były niejako codzienną tradycją. Gabriel bardziej obawiał się rozkazów, które mogą zostać wydane, a które najprawdopodobniej będą dotyczyły niewielkiego warownego miasta roztaczającego się przed nimi. "Właściwie wygląda bardziej jak miasteczko"- poprawił się w myślach. Jednak generał nie pozwalał mu zapomnieć, że to tylko pozory i miasto jest najważniejszym ośrodkiem militarno-ekonomicznym w promieniu pięćdziesięciu kilometrów.
Gabriel stanął przed strażnikami, którzy zapowiedzieli jego przybycie dowódcy. Ruszył z miejsca po usłyszeniu cichej komendy "Wejść.". Zgodnie z przewidywaniami w namiocie przebywał tylko on i Atania, który popijał właśnie z kielicha, uważnie studiując mapę.
-Usiądź.- powiedział nie patrząc nawet na przybyłego. Gabriel przyzwyczajony do takiego traktowania posłusznie usiadł i czekał, aż generał się odezwie.
-Doszliśmy właśnie do pierwszego ważnego punktu kampanii.- powiedział gdy w końcu podniósł wzrok znad mapy i skierował go na Gabriela.- Pierwsze miasto z którego zrobimy przykład i przestrogę.
-Przykład?- zapytał słabo mag
-Zaiste. I to taki o którym szybko nie zapomną.- generał przerwał na chwilę- Czy Eryk rozumie co chcę przez to przekazać?
-Tak.- odpowiedział Gabriel po chwili skupionego milczenia.- Ma być widowiskowo.
-Doskonale.- przez twarz Atanii przebiegł pozbawiony radości uśmiech- Lubię pojętnych podwładnych, tacy mają tendencje żyć dłużej. Czy Eryk est w stanie dostać się samotnie w obręb murów miasta?
-Tak- odpowiedział natychmiast- Jeśli miałby się dostać do miasta samotnie i potem otworzyć bramę dla naszych oddziałów to nie powinno nastręczyć mu to żadnych problemów.
-A gdyby rozkazano mu nie tylko dostać się do miasta samotnie, ale także zniszczyć je bez udziału nikogo innego w armii?
-To chyba...- zaczął Gabriel, ale urwał w pół słowa.- Mówi że jest taka możliwość.- powiedział pobladłymi wargami.- Ale będzie wymagał opieki kapłańskiej.
Atania zamknął oczy i wolno wypuścił powietrze nosem- Gabrielu, Eryku.- zaczął- Macie zająć miasto w pojedynkę.
Gabriel stał przez chwilę patrząc z niedowierzaniem na generała, ale w końcu odwrócił się bez słowa i ruszył do wyjścia.
-Wróćcie żywi- powiedział cicho generał w pustce namiotu.

niedziela, 11 listopada 2012

Idź i... Cz.2

Gabriel ostatni raz poprawił juki przytroczone do siodła pantery bojowej, którą otrzymał wraz z promocją do stopnia kapitana. Zwierze była naprawdę piękne, o szlachetnych kształtach i lśniącej czarnej sierści. Do tego wierzchowiec chyba go lubił, a przynajmniej Gabriel miał taką nadzieję. Podrapał panterę delikatnie za uchem i wskoczył na siodło. Trochę na lewo i przed nim generał Atania wydawał spokojnym głosem rozkazy i organizował armię do wymarszu. Dalej z przodu w straży przedniej znajdowała się jego macierzysty oddział, osobiście wolałby podróżować z nimi, ale generał kategorycznie zakazał oddalać mu się od sztabu. Obrócił się w siodle i popatrzył na swoje dwa nowe cienie, Hektora i Wiktora, którzy mieli strzec jego bezpieczeństwa. Chociaż tak właściwie trudno był stwierdzić czy to oni strzegli jego przed strachem szarych żołnierzy, czy też bronili armii przed Erykiem. Prawdopodobnie mieli rozkazy dotyczące obu tych ewentualności.
Gabriel westchnął w duchu i zwrócił spojrzenie w kierunku oddziałów wyłaniających się powoli z zamkowych bram. Gdzieś tam w straży tylnej znajdowali się Pietia i Slywia wraz ze swoim oddziałem. Chciałby z nimi porozmawiać, ale odkąd dowiedzieli się prawdy o Eryku i zobaczyli co potrafi zrobić utrzymywali do niego dystans.
Gabriel poczuł się naglę bardzo zmęczony i zniechęcony, a gdy rozbrzmiał sygnał do wymarszu powitał go z ulgą.




Siedziałem na ławce z nogą zarzuconą na nogę i patrzyłem na mobilizacje armii generała Atanii. Muszę przyznać, że wyrobił się w rekordowym czasie. Najwyraźniej miał talent do logistyki, a patrząc na formacje marszową zakładałem, że rozciąga się on także na strategię i taktykę. Miałem cichą nadzieję, że z tak zdolnym dowódcą uda się przetrwać tą kampanię bez nadmiernego nadwyrężania ciała Gabriela. Z drugiej jednak strony Atania mógł planować zrobienie pokazówki, coś jak atomówka spuszczona na Hiroshimę. Ta opcja podobała mi się dużo mniej, bo kto przy zdrowych zmysłach chciałby być porównywany do bomby atomowej? Istniało jeszcze kilka innych opcji i żadna nie przypadała mi do gustu, dlatego postanowiłem odpuścić sobie gdybanie. Jedyne co mogłem osiągnąć takimi rozważaniami to wczesna siwizna i łysina, więc zająłem się czymś kreatywnym. Zacząłem formować chmury w śmieszne kształty.

środa, 31 października 2012

Idź i...

-Następny!- zawołałem i Grześ cisnął spory drewniany dysk w powietrze. Oceniałem przez chwilę trajektorię, by w końcu przeciąć go na pół wodnym biczem. Ułożyłem palce obu dłoni w proste pieczęcie i w każdą połówkę cisnąłem po kuli ognistej. Teraz jedynym świadectwem istnienia talerza były dwie chmurki dymu i popiołu.
-No to teraz swobodnie panujesz nad wszystkimi żywiołami.- podsumował wyczyn Grześ.
-Tylko w podstawowym zakresie.
-A przypomnij mi ilu innych magów bojowych to potrafi?
-...
-No właśnie.- podsumował kpiącym głosem.
Rzuciłem okiem na to co ogląda Gabriel. Od oblężenia minęło już dziesięć dni, ale dopiero teraz udało się stopić cały lód, a mur naprawiono dopiero wczoraj. Oczywiście zaofiarowałem swoją pomoc, ale zostałem dość szybko i kategorycznie spławiony. Najwyraźniej mój ostatni pokaz nikomu nie przypadł do gustu. Wrażenie było na tyle mocne, że na początku nawet na udział Gabriela w odbudowach patrzono z niechęcią. Jednak najgorsze było to że dostałem "areszt domowy", co de facto sprowadzało się do zakazu przejmowania kontroli nad ciałem. I ten właśnie zakaz prowadzi do zabawy w zestrzeliwanie latających talerzy.
-To co? Następny?-zapytał Grześ.
-A mamy coś lepszego do roboty?
"Zabawa" nie potrwała jednak długo, bo już kilka minut później Gabriel został wezwany przez dowódców.



Gabriel stanął zdenerwowany pod ciężkim spojrzeniem obcego dowódcy który, w przeciwieństwie do kapitanów, pochodził z bogatej i potężnej rodziny.
-Wiele słyszałem o twoich osiągnięciach podczas oblężenia.- powiedział niskim głosem
-W zasadzie to Eryk...- zaczął niepewnie Gabriel
-O tym też słyszałem.- uciął- ale w tej chwili ma to drugorzędne znaczenie. To co naprawdę się liczy to to, że król otrzymał szczegółowy raport z oblężenia i wydał nam rozkazy. Rozkazy w których ty i Eryk odgrywacie bardzo ważną rolę.
-Ale ja jestem zwykłym...- zaczął Gabriel.
-Zwykły mag bojowy nie roznosi jednym zaklęciem całej długości murów i atakującej armii. A nawet jeśli TY jesteś zwykły, to Eryk na pewno nie i to głównie jego dotyczą rozkazy.
-Rozpoczęła się wojna i musimy ją wygrać- kontynuował chłodno dowódca- Gdyby nie twoja obecność w tej twierdzy bylibyśmy na bardzo złej pozycji.
-Ale dlaczego mi to pan mówi?-zapytał Gabriel
- Ale dlaczego mi to pan mówi generale.- poprawił go dowódca.- A dlaczego ci to mówię? Cóż głównie dlatego, że jesteś zbyt potężny, żeby po prostu kazać ci biegać jak mi się podoba. Jego wysokość uznał, że ze względu na twoją wartość należy dać ci kilka przywilejów, dlatego też od dziś masz rangę kapitana oraz będziesz informowany o wszelkich planach bieżącej kampanii. Wyruszamy jutro o świcie. Możesz odejść.
Gabriel skinął głową i lekko nieobecny duchem wyszedł z pomieszczenia. Zanim zamknął drzwi usłyszał jeszcze tylko nazwisko swojego nowego przełożonego. Atania. Generał Tytus Atania.

niedziela, 28 października 2012

Niepokoje Koniec

-Wiedziałam!- warknęła kapłanka i rzuciła się biegiem w moim kierunku
-Zacznij od razu leczyć.- powiedziałem wypuszczając kolejną falę krwi.
-A krwawienie samo się zatrzyma?!- warknęła wściekle
-Już się tym zająłem. Ty musisz mnie tylko posklejać.- chciałem w sumie dodać coś jeszcze, ale już mnie nie słuchała zajęta leczeniem moich obrażeń.
Zapadła chwila błogosławionej ciszy przerywanej jedynie odległymi okrzykami i kwiecistymi opisami kapłanki dotyczącymi mojej inteligencji. Leczenie trwało długo, ale jakoś mnie to nie dziwiło, zwłaszcza, że obieg krwi w moim organizmie utrzymywał się tylko dzięki magii. Uszkodziłem chyba wszystko z wyjątkiem serca i mózgu. Kiedy wszystkie organy zostały z grubsza wyleczone kapłanka klapnęła ciężko na podłogę i oparła spływającą potem głowę o kolana.
-Czym ty jesteś?- zapytała po dłuższej chwili, gdy w końcu odzyskała oddech.
-Wiesz, że z takimi obrażeniami wewnętrznymi każdy normalny człowiek byłby martwy zanim bym do niego dobiegła?- powiedziała gdy nie odpowiedziałem.
Podniosła na mnie wzrok i zapytała głosem podszytym lękiem.-Czym ty właściwie jesteś?





Obiecane posiłki zobaczyliśmy dopiero wieczorem. Przybyli za późno i za głośno. Po oblegającej armii pozostały tylko wspomnienia w postaci stratowanych namiotów i wypalonych ognisk, oraz oczywiście martwych żołnierzy. Kiedy po panicznej ucieczce, spowodowanej moim atakiem, nie było już żadnego żołnierza w zasięgu wzroku, Pietia utworzył podziemny tunel prowadzący do zniszczonej bramy. Z tego właśnie tunelu skorzystali dowódcy posiłków by dowiedzieć się z pierwszej ręki jak przebiegło oblężenie i czy młodemu lordowi nic się nie stało. Patrzyłem na całą szopkę z przyjęciem wybawców oczyma Gabriela, któremu tym razem musiałem wytłumaczyć dlaczego czuje się jakby przejechał po nim oddział konnicy.
Rozsiadłem się wygodniej na ławeczce przed domem i rozejrzałem się po cichej okolicy mojego świata, starając się zapomnieć o mini epoce lodowcowej którą rozpętałem. Ławeczka delikatnie zaskrzypiała, gdy koło mnie przysiadł Grześ.
-No teraz to dojebałeś.- powiedział cicho.
-No.- potwierdziłem ponuro.
-A efekt końcowy? No powiedziałbym na poziomie popicia kilograma kiełbasy dwoma litrami oranżady o smaku wiśniowym.
Skrzywiłem się tylko na to porównanie.
-Mam tylko nadzieję, że więcej nie będę musiał używać tyle mocy.
-Ooo naprawdę?
-Tak- skrzywiłem się ponownie- Ale mam to paskudne wrażenie, że nie będę miał prawa głosu w tej kwestii.

piątek, 19 października 2012

Niepokoje Cz.17

Po chwili podziwiania swojego dzieła odwróciłem się do obecnych.
-No to co teraz robimy?- zapytałem wesoło
-Niedługo przepchną taran pod wewnętrzną bramę, a wtedy będziemy zgubieni.-odpowiedział mi August- Zwłaszcza, że nie widać nawet cienia posiłków.
Spojrzałem na dziedziniec i akurat zdążyłem zobaczyć jak żołnierze mozolą się z przepchnięciem taranu przez bramę. Rzuciłem tylko okiem dla pewności, ale zgodnie z oczekiwaniami był chroniony magią.
-A nie można by podgrzać trochę atmosfery przy użyciu wrzącego oleju?-zapytałem przez ramię- Albo magii?
-Z olejem czekamy aż podejdą bliżej.- odpowiedział mi kapitan wojsk królewskich- A co do magów...
-A co do magów to sam powinieneś wiedzieć najlepiej- podjął wątek Pietia- Ledwie trzymamy się na nogach i samo utrzymanie bariery wokół zamku wymaga niemal wszystkich naszych sił. Z tobą pewnie jest jeszcze gorzej po samotnej obronie wieży i stworzeniu portalu.
-Szczerze to nie.- odpowiedziałem- Całą walką zajmował się Gabriel, ja tylko pożyczałem mu mane.
-Tylko?-Spytał wampir z niedowierzaniem- To właśnie z powodu zużywania many bierze się całe zmęczenie. Nie musisz grać twardziela, naprawdę nie ma się czego wstydzić.
-Tak, tak oczywiście- powiedziałem machając zbywająco ręką- dla waszych standardów zapewne, ale ja jestem dużo potężniejszy. Auguście byłbyś tak dobry i wezwał naszą uroczą kapłankę? Albo lepiej, wszystkich ludzi potrafiących leczyć magicznie? Mam zamiar troszkę... zaszaleć.
August pobladł lekko, ale szybko wysłał kogoś po lekarzy.
-Kapłani? Tutaj? Po co?- warknął kapitan garnizonu- I skoro jesteś taki potężny jak mówisz to czemu nie zmieciesz całej tej armii, hę?
Spojrzałem na niego lodowato i czekałem dopóki nie spuścił wzroku.
-Czy ktoś tutaj wie co się dzieję gdy mag próbuje pomieścić w sobie manę ponad własną wytrzymałość?-zapytałem cichym, groźnym głosem.
-Widzę, że nikt- podjąłem po chwili milczenia- W ramach testu użyłem kiedyś dwa razy więcej many niż może maksymalnie utrzymać Gabriel, efekty przeszły moje najśmielsze oczekiwania. Wtedy dowiedziałem się, że nadmiar many powoduje obrażenia dla ciała, wtedy też po raz pierwszy zobaczyłem krew bryzgającą ponad pięć metrów od ciała z którego się wydobyła. Myślę, że to odpowiada na pytanie dlaczego potrzebuje kapłanów i dlaczego nie zmiotę całej armii.
Dalszą przemowę przerwał mi huk otwieranej klapy i tupot biegnących stóp. Koło dziury w podłodze stała zdyszana kapłanka z mojego oddziału.
-Nawet mi się nie waż!- wrzasnęła na jednym wydechu.
-Obawiam się, że nie mam wyboru.
-Jeśli myślisz, że będę spokojnie patrzeć jak się okaleczasz to...
-Albo to zrobię, albo wszyscy obrońcy zostaną zabici.
Kobieta zagryzła wargę i popatrzyła ponuro pod nogi.
-Rozumiem- wyszeptała w końcu.
-No to świetnie- powiedziałem zacierając dłonie- Zróbcie mi trochę miejsca muszę wyrysować znaki.
Wymruczałem pod nosem zaklęcie i przyłożyłem palec do podłogi. Po chwili na kamieniu, poczynając od mojego palca, zaczęły pojawiać się wyryte linie, które układały się w pentakl. Obszedłem znak dookoła i usatysfakcjonowany jego wyglądem wyszeptałem kolejne zaklęcie, tym razem kreśląc znaki w powietrzu. Ostatni raz sprawdziłem przy użyciu manawizji czy wszystkie znaki zostały narysowane poprawnie i tchnąłem w nie manę dzięki czemu zostały wyciśnięte wokół pentakla.
Przeciągnąłem się i wszedłem do środka okręgu. Wziąłem głęboki wdech i wydech.
-No dobrze panie i panowie- powiedziałem wesoło- pora zacząć tą zabawę.
Ostatni raz oszacowałem ile many będę potrzebował do tego co chce zrobić, ale liczby dalej nie chciały zejść poniżej trzykrotnej wartości maksymalnej many Gabriela. Co prawda teoretycznie mógłbym użyć many żeby chronić ciało, ale nigdy nie przetestowałem tej koncepcji. No cóż kto nie ryzykuje ten nie wygrywa.
Z tą myślą utworzyłem ścianę wokół ciała Gabriela i zaczerpnąłem nie trzy, a cztery razy więcej many (jak szaleć to szaleć) i wykrzyczałem zaklęcie.
Zaklęcie nie należało do skomplikowanych, czy widowiskowych, sprowadzało się do stworzenia lodowych kolców wystających z ziemi. Przez chwilę, która zajęła przepłynięciu many do celu nie działo się nic i kapitan garnizonu już otwierał usta by wyrazić swoje niezadowolenie, gdy z ziemi eksplodowały lodowe iglice. Powstawały jak fala, zaczynając od wejścia do zamku a na zewnętrznych murach kończąc.
Pierwszą ofiarą zaklęcia był taran który właśnie dotaczał się do zamkowej bramy. Co prawda był otoczony potężną barierą zaklęć, ale wobec tak wielkiego ładunku many lód rozdarł je równie łatwo jak miecz rozcina kartkę papieru i drewniana konstrukcja zawisła na błękitnych kolumnach. Żołnierze w bezpośrednim pobliżu punktu zero nie mieli nawet czasu by zrozumieć co ich zabija, ale ci dalej krzyczeli, a nawet próbowali uciekać w panice. Zdało się to na nic gdyż zaklęcie było po prostu zbyt szybkie, w ciągu zaledwie kilku sekund dotarło do murów i je także rozerwało. Spadające kamienie zabiły ludzi czekających poza murami twierdzy, ale to wystarczyło by wszyscy pozostali zaczęli uciekać z krzykiem.
Usłyszałem za swoimi plecami pomieszane westchnienia i przekleństwa.
-Przepraszam za ten mur- powiedziałem i zwymiotowałem krwią.

sobota, 13 października 2012

Niepokoje Cz.16

Pojawiłem się nie dokładnie tam gdzie chciałem, czyli półtora metra nad szczytem muru, ale z dwojga złego wolałem już pomyłkę w górę niż w dół. Kolejną rzeczą której nie przewidziałem był prawie natychmiastowy atak ze strony magów na miejscu. Dobrze, że było ich dwóch i w pośpiechu nie użyli niczego mocnego.
-Hola panowie- krzyknąłem- Ładnie to tak sojusznika atakować.
Obrońcy popatrzyli na mnie nieufnie ale zaraz rozpoznali i na twarzach zakwitł im wyraz niedowierzania.
-Ale jak?- zapytał bliższy.
-Szybki teleport w jedną stronę- powiedziałem z uśmiechem- A tak swoją drogą jest może Pietia albo któryś z kapitanów?
-Już skoczę zawołać.- powiedział drugi i pognał do zejścia.
-Tylko się nie zabij- zawołałem za nim.
Uświadomiłem sobie, że moi dwaj towarzysze dalej ściskają mnie za przedramiona.
-Chłopaki- powiedziałem łagodnie- teraz to już mnie możecie puścić.
Puścili mnie z zakłopotanym wyrazem twarzy i zaczęli dokładnie przyglądać się swoim butom i podłodze. Zostawiłem ich tak i podszedłem do krawędzi zobaczyć zewnętrzny dziedziniec. Był prawie pusty z wyjątkiem bramy, która napastnicy pośpiesznie otwierali by wpuścić taran do środka. Nie szło im to zbyt dobrze, gdyż urządzenia do podnoszenia kraty były uszkodzone.
Po chwili oglądania ich wysiłków moją uwagę przykuły okrzyki dochodzące zza moich pleców. Odwróciłem się akurat na czas żeby zobaczyć głowę Pietii wyłaniającej się z otworu w podłodze, zaraz za nim pojawili się też wszyscy kapitanowie sił zbrojnych na zamku i wszyscy magowie.
-Czołem, tęskniliście?- powiedziałem z uśmiechem.
-Nie wiem jak udało ci się tu dostać ale...- zaczął wampir, ale przerwał wpół zdania i przyjrzał mi się uważniej- Wyglądasz trochę... inaczej.-powiedział podejrzliwie
-Nie ma powodu do ostrożności to nasz człowiek- powiedział spokojnie August- Widzę, że sytuacja zmusiła cię do bezpośredniego działania Eryku.
-W końcu tak.
-Eryku?- zapytał Pietia.
Dowódca najemników skrzywił się wściekły na własną nieuwagę. Na moje usta wypłynął złośliwy uśmieszek.
-Wpadłeś szefie to teraz się tłumacz.
-No dobrze- powiedział August niechętnie- Nasz przyjaciel Gabriel ma dwie odrębne osobowości. Eryk którego tu widzicie jest osobowością wewnętrzną.
-Nie martwcie się nie gryzę- odpowiedziałem na ich pytające spojrzenia-I nie jestem jakąś tam prostą osobowością. Jestem niezależną osobą, która działa w tym świecie poprzez ciało Gabriela.
To oświadczenie wywołało chwilę ciszy, ale najbardziej chyba wpłynęło to na Pietie i Firemane, którzy patrzyli na mnie nierozumiejącym wzrokiem. Slywia przyjęła to chyba nawet gorzej bo tylko wodziła pytającym wzrokiem ode mnie do Augusta.
-No świetnie- powiedział w końcu kapitan garnizonu- ale co nam daje jeden mag? Nic! Uważam, że jest niebezpieczny. I jak on się tu dostał?
-Och, stworzyłem portal w jedną stronę.
-Portal?- powtórzył zaskoczony Pietia.-A zniszczyłeś go po przejściu?
-Nie.
-A nie przyszło ci na myśl, że będą mogli go użyć i przyjść tu za tobą?- spytał pobladły Veratia
-Przyszło- powiedziałem spokojnie.
Magowie patrzyli na mnie jak na wariata, zwłaszcza Veratia, ale moje lakoniczne odpowiedzi pozostawiały ich zagubionych. Osobiście wolałbym, żeby dali spokój z pytaniami, ale moje życzenia rzadko się spełniają.
-No i?- zapytał po chwili napiętej ciszy Pietia
-Przestawiłem wylot portalu- powiedziałem z perfidnym uśmieszkiem- o jakieś trzy tysiące metrów w górę.
W nastałą ciszę przerywał tylko cichy wietrzyk, a po chwili również narastający z każdą chwilą przeraźliwy krzyk i odgłos ciał uderzających o ziemie. Odwróciłem się plecami do obecnych i patrzyłem na pojawiające się na dziedzińcu plamy.
-I'm standing in the rain...- zanuciłem cicho pod nosem.

sobota, 6 października 2012

Niepokoje Cz.15

Wiedziałem, że mamy przesrane w momencie kiedy zdobyto wieże. Usiłowałem przekonać wtedy Gabriela żeby przeniósł się bliżej wejścia do wewnętrznych murów, ale jak on się na czymś uprze to nie ma zmiłuj. Chociaż muszę przyznać, że dawał z siebie wszystko. Lodowe pociski latały na prawo i lewo tak gęsto, że kamienie pokrył szron. Oczywiście było to możliwe tylko dlatego, że cały czas uzupełniałem jego zapasy many, ale jak zwykle nawet tego nie zauważył. Najgorsze jednak było to, że trochę po północy zauważyłem, że zaczynają nas okrążać, tym razem dość dobitnie wytłumaczyłem to Gabrielowi, ale musiałem powtarzać całą tyradę jakieś trzy razy. Nie winię go jednak, walka była bardzo wymagająca i był zmęczony, niemniej jednak w momencie kiedy udało mi się w końcu przebić do jego pustego łba byliśmy już w kotle, a wrogowie zaczęli ostre gotowanie.
Dlatego wycofaliśmy się do wieży. Poinstruowałem Gabriela by wyszedł na sam szczyt i zaczął odpychać przeciwników magią. Drzwi bardzo rozsądnie zamroził i przemienił w kolczastą ścianę, podrzuciłem mu też pomysł z oblodzeniem podłoża. Żołnierze podchodzący do wieży ślizgali się i potykali, a w kilku naprawdę niefortunnych przypadkach spadali z muru. Wojownicy którzy zabarykadowali się wraz z nami chwycili za kamienie i łuki, ale kiedy chcieli wylać na podchodzących wrzący olej to dostali ode mnie telepatyczny opieprz, w sumie po coś ten lód na drzwiach się robiło.
Patrzyłem jak inne punkty oporu padają jedne po drugich, przez chwilę łudziłem się, że utrzymujemy się tak długo dzięki wysiłkom Gabriela, ale prawda była taka, że wrodzy magowie czekali aż się zmęczy, wyczerpie swój zapas many. Gdyby to zależało ode mnie to czekaliby do usranej śmierci, mnie mana regenerowała się szybciej niż ją użytkowałem, nawet wliczając w to nadmiar który musiałem wysyłać by wyrównać straty w transporcie. Ale to Gabriel był tu problemem. Miał normalne ciało, które domagało się snu i nie potrafiło wytrzymać przedłużonego użytkowania dużych ilości magii. Raz już widziałem do czego to potrafi doprowadzić za dużo many i nie mam zamiaru powtarzać tego bez potrzeby.
W końcu zostaliśmy ostatnim punktem oporu i doczekaliśmy się ataku magów. Szybko stopili warstwę lodu na kamieniach i drzwiach, a następnie skupili się na ochronie żołnierzy, zostawiając im włamanie się do środka. Oczywistym było, że oszczędzają siły na atak na wewnętrzne mury. Kiedy zaczęli rąbać drzwi uznałem, że dość siedzenia z założonymi rękami.
-Gabriel, chyba już pora na zamianę miejsc.
-Nie. Jeszcze daję radę. Przejmiesz kontrolę kiedy będzie to naprawdę potrzebne- powiedział słabym głosem.
-Chłopie- powiedziałem mocno już zniecierpliwiony- popatrz na siebie. Ledwie stoisz, a drzwi rozbija oddział żołnierzy. Jak nie teraz to kiedy? Na twoim pogrzebie?!
-Nie jestem pewien czy...- zaczął niepewnie.
-Tak? Ale ja jestem!-miałem już dość jego zachowania. Znaczy ciesze się, że chłopak robi się samodzielny i nie muszę już mu podcierać tyłka za każdym razem kiedy dochodzi do walki, ale tutaj trochę przegina.
W czasie kiedy my prowadziliśmy wymianę zdań żołnierze przebili się przez drzwi i na dolę rozgorzała walka. Tupot stóp na schodach sugerował jednak, że była dramatycznie krótka i nie pomyślna dla nas.
-Zamiana! Już!- wrzasnąłem.
-Dobrze.- odpowiedział szybko i przekazał mi kontrolę nad ciałem.
Trudno było mi uwierzyć, że ciało jest aż tak sztywne. Pokręciłem lekko głową i barkami, żeby chociaż trochę rozluźnić mięśnie, gdy nagle klapa w podłodze odskoczyła z hukiem, a z dziury wychynęła głowa w hełmie. Niewiele myśląc cisnąłem lodowym pociskiem. Mój wysiłek został nagrodzony donośnym chrupnięciem i wściekłymi krzykami z dołu. Zdobywszy w ten sposób trochę czasu podszedłem nonszalancko do kotła z wrzącym olejem i popchnąłem go nogą w dziurę. Przekleństwa zmieniły się w okrzyki bólu. Szybko zamknąłem i zamroziłem klapę by uniknąć swądu spalenizny.
Nagle na lewo od siebie usłyszałem coś jakby skrzyżowanie charkotu z gulgotem, spojrzałem w tamtą stronę i zobaczyłem jak jeden z pozostałych żołnierzy przewala się przez blanki ze strzałą w gardle. Ze zdziwieniem zauważyłem, że z dziewięciu żołnierzy którzy towarzyszyli mi na szczycie pozostało dwóch.
-Co teraz zrobimy panie?- zapytał śmielszy z dwójki żołnierzy
-Zaiste co?- odpowiedziałem drapiąc się po głowie.
-Możemy się dostać na zamek.- powiedziałem po kilku sekundach milczenia- Zastrzegam jednak, że nie będzie to zbyt wygodne.
-Mamy się przebić?- spytał śmiertelnie przerażony żołnierz.
-Co?- popatrzyłem na niego zdziwiony.- Nie! Nawet dla mnie zakrawałoby to na samobójstwo! Zaraz portal postawię i się przeniesiemy. Ale potrzebuje chwili spokoju, więc bądźcie tak dobrzy i przypilnujcie żeby mi nikt miecza w dupsko nie wraził.
Nie czekając na potwierdzenie zacząłem kształtować łuk portalu w jedną stronę. Praca szła mi dość szybko, właściwie to rekordowo szybko, bo już w pięć minut później udało mi się utworzyć ścieżkę przez bariery chroniące mury. Dość wymiernie pomogło to, że sam je projektowałem.
Gdy wszystko było gotowe zawołałem żołnierzy i nakazałem im trzymać się blisko mnie pod groźbą utraty części ciała. Przed wkroczeniem w portal rzuciłem jeszcze ostatni raz okiem na klapę w podłodze. Lód całkiem już stopniał i dało się słyszeć odgłosy rąbania. Wzruszyłem ramionami i skoczyłem w błękitną przestrzeń.

niedziela, 30 września 2012

Niepokoje Cz.14

Wczorajszy dzień upłynął zgodnie z podejrzeniami kapitana, wrogi obóz był aktywny jak kopnięte mrowisko, ale pod mury nikt nie podszedł. Dziś rozpoczęli atak o poranku, ale był on dość niemrawy. Żołnierzom wyraźnie brakowało woli walki, z kolei obrońcy byli w świetnej kondycji i chyba wino miało na nich najbardziej zbawienny wpływ, zwłaszcza, że kapitan zapowiedział, że jeśli utrzymają mury to każdy dostanie po bukłaku.
Przez większość dnia wyglądało na to, że uda się wywalczyć te bukłaki, ale trochę po południu do ataku dołączyli się magowie. Wojownicy na murach przekonali się, że bez wsparcia magii nie potrafią całkowicie zatrzymać pochodu wrogów i na murach powoli zaczęło ubywać obrońców. Wieczorem jedna z wież została zdobyta i dzięki temu punktowi zaczepienia walka toczyła się dalej w nocy. Jedynym pozytywnym aspektem stracenia wieży był fakt, że napór na pozostałe odcinki murów osłabł, a magowie w zamku otrzymali jeden pewny punkt w kierunku którego mogli używać większych zaklęć, niestety szybko musiał pojawić się tam mag, gdyż niewiele ponad godzinę po rozpoczęciu magicznego ataku na wieże nałożono zaklęcie ochronne.
Niedługo po wschodzie księżyca kapitanowie zgodzili się, że trzeba opuścić mury. Kto mógł salwował się ucieczką do wewnętrznego zamku, a pechowcom takim jak Gabriel pozostało tylko zamknięcie się w wieżach i modlenie się o to by drzwi wytrzymały.
Te małe punkty oporu były likwidowane przez całą noc, aż w końcu krótko po świcie z trzaskiem rozpadły się drzwi ostatniej wieży. Wytrzymała tak długo tylko dlatego, że znajdował się w niej mag, jedyny któremu nie udało się na czas wycofać za drugi mur.

poniedziałek, 17 września 2012

Niepokoje Cz.13

Noc upłynęła zastanawiająco cicho, nikt nie próbował nawet podejść pod mury chociaż w obozie wroga aż się kotłowało. Paradoksalnie spokojna noc spowodowała niesamowite napięcie wśród obrońców. Wszyscy wiedzieli, że atak w końcu nastąpi, ale z kolejnymi godzinami ich wyobraźnia stwarzała coraz to nowe i bardziej przerażające scenariusze. Świt zastał garnizon zdenerwowanych i niewyspanych ludzi, którzy wyglądali ataku, on jednak nie nadchodził.
W końcu dwie godziny po jutrzence kapitan oddziałów królewskich zwołał apel.
-Wszyscy zastanawiacie się dlaczego nie nadszedł atak- zaczął prosto z mostu.- Z tego czego się dowiedzieliśmy to w nocy zamordowano wszystkich wyższych rangą oficerów wroga.
Informacja zadziałała jak bomba, nikt na placu nie potrafił wydobyć z siebie głosu.
-Oznacza to także, że najprawdopodobniej dzisiaj ataku również nie będzie- zdetonował kolejną, tylko, że ta wywołała wybuch radości.- Dlatego do dzisiejszego obiadu każdy otrzyma kufel wina. Możecie wrócić do obowiązków.
Jego powrotowi do koszar towarzyszyły wiwaty i oklaski. Żołnierze cieszyli się jakby już wygrali. Jednak była jedna grupka ludzi która nie była zadowolona tymi wyjaśnieniami. Pietia, Slywia i Gabriel szli szybko za kapitanem i bez pukania wparowali do jego komnat.
-W czym mogę pomóc?- zapytał traktując ich zachowanie jak coś kompletnie normalnego.
-Co tak naprawdę się wydarzyło?- zapytał spokojnie Pietia
Mężczyźni mierzyli się przez chwilę wzrokiem. W końcu kapitan wyciągnął cztery kufle i napełnił je winem.
-Siadajcie.- polecił.
-Królewskie złoto przekonało wyznawców Krwawego Boga do zainteresowania się naszą sytuacją, to się stało.- powiedział po pociągnięciu długiego łyka.
-Skrytobójcy- skrzywił się wampir- Dlatego jesteś pewien, że nikt dziś nie zaatakuje.
-Mam taką pewność nie dlatego, że to skrytobójcy, a dlatego, że wojsko bez dowództwa jest jak dziecko z płonącym tyłkiem.- powiedział spokojnie kapitan- Lata z krzykiem w kółko. Chwilę potrwa zanim wynurzy się ktoś kto ogarnie ten burdel. To z kolei daje nam trochę czasu i dużo większe szanse na doczekanie posiłków.
-Ile musimy wytrzymać?
-Trzy dni.
-Tylko trzy dni?- spytała Slywia.
-Aż trzy dni- poprawił kapitan.

piątek, 17 sierpnia 2012

Niepokoje Cz.12

Walka o mury toczyła się z różnym szczęściem przez cały dzień. Gdy magom z naszej strony udawało się znaleźć lukę w obronie przeciwnika udawało się ich odepchnąć na kilkanaście minut, chociaż gdy mówię magom mam na myśli samego siebie. To ja wynajdowałem szczeliny w tarczach wrogiej armii i to ja wybierałem zaklęcia, które zapewniały przeciwnikom prawdziwą rzeźnie. Mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że gdyby nie moja osoba, to Roland miałby już te mury, jeśli nie całą twierdzę.
Szczęśliwie atak przerwano z nastaniem nocy w imię zasady "nie widzę kogo dźgam". Mieliśmy sporo rannych, ale szczęśliwie niewielu zabitych, jednakże siły jakie mogliśmy obecnie wystawić stanowiły mniej więcej połowę stanu początkowego. Bez zdziwienia za większość strat odpowiadały lokalne wojska i nie mówię tutaj o liczbie zabitych, ale stanie procentowym.
Wśród najemników mieliśmy trzy trupy, królewscy stracili czterech, a lokalni prawie sześćdziesięciu. Pocieszający jest fakt, że atakujący stracili około pięciuset ludzi, może więcej może mniej, z takimi zwałami zwłok ciężko to określić dokładnie. Byłem też bardzo zadowolony, że Gabriel poradził sobie przez cały dzień sam, prawie nie musiałem mu pomagać, jeśli pominiemy kilka ostrzeżeń o nadchodzącym mieczu/strzale/głazie.
Pietia snuł się po murach jak duch, naprawiając co się da, a wszyscy, którzy nie stali na straży pomagali przy przenoszeniu rannych. Gabriel jako mag wody pomagał także przy leczeniu, chociaż zatrzymanie krwawienia i przyspieszenie regeneracji uszkodzonych tkanek było wszystkim co był w stanie zrobić, to i tak odciążało to felczerów i kapłanów. Właściwie każdy kto potrafił oczyścić i zszyć rany był zaprzągnięty do pracy.
Wszystko to, jęki, krew, zwały trupów, wydawały mi się nierealne. Tak jakbym oglądał film. Może dlatego, że przez tyle lat żyłem w relatywnym spokoju? A może dlatego, że kiedy Gabriel biegał z bandażami, ślizgając się w błocie powstałym z krwi rannych i poległych, ja siedziałem w drewnianym, bujanym fotelu patrząc na szemrzący strumyk i zielone pola trawy?

wtorek, 14 sierpnia 2012

Niepokoje Cz.11

Gabriel wypadł na dziedziniec kompletnie ubrany, za co odpowiadał Eryk, który stracił poczucie czasu i nie zdążył się rozebrać przed utratą kontroli nad ciałem. Mag rozejrzał się po chaosie panującym w twierdzy nie wiedząc co ma ze sobą zrobić.
-Najemnicy!- usłyszał ryk dochodzący z okolic murów.- Na mury odpierać wroga!
Gabriel bez dalszego namysłu rzucił się w stronę walczących. Pomagając sobie magią wskoczył na mur i tym samym ruchem którym wyciągnął miecz z pochwy zabił pierwszego przeciwnika. Poświęcił chwilę na zlokalizowanie najbliższej drabiny i ruszył w jej kierunku.
Na drodze stanął mu trzech żołnierzy, nie miałby problemu z pokonaniem ich, ale brakowało mu na to czasu. Dlatego wymamrotał szybko kilka słów i zepchnął ich z murów pchnięciem wiatru. Nie zwracając uwagi na przerażone okrzyki spadających ruszył biegiem w dalszą drogę.
Dobiegł do drabiny i zobaczył głowę i ramiona wrogiego żołnierza wystające zza krawędzi muru. Nie myśląc wiele ciał na odlew oddzielając głowę od korpusu, następnie złapał drabinę i mocno ją odepchnął. Cisnął kilka lodowych pocisków w ludzi zebranych poniżej, ale tylko jeden dotarł do celu. Tam magia ochronna już działała.
Popatrzył na sytuacje na lewo od siebie, ale tam znajdowała się już Firemane. Para zwęglonych zwłok oraz płonąca drabina jasno dawały do zrozumienia, że tam pomoc jest niepotrzebna dlatego ruszył spowrotem w prawo.  Już miał zamiar pobiec na pomoc walczącym żołnierzom, gdy pocisk z katapulty zmiótł wilkołaka stojącego tuż przed nim. Gabriel przełknął trwożliwie ślinę i spojrzał w kierunku obozu wroga. Rzucił się szczupakiem do przodu o włos unikając kolejnego głazu, ale i tak obsypały go drobne odłamki. Ten pocisk był celniejszy i ukruszył szczyt murów, potem Pietia będzie miał trochę roboty.
Pomijając dalsze rozważania Gabriel ruszył na pomoc obrońcom. Pierwszy przeciwnik stał do niego plecami, więc po prostu ciął go w kark i odepchnął na bok.
-W dół!- ryknął nagle Eryk.
Gabriel odruchowo skulił się i usłyszał klingę przecinającą powietrze nad jego głową. Obracając się, odruchowo pchnął tam gdzie spodziewał się wroga. Ten był już lepiej opancerzony niż pierwsza fala i cios ześlizgnął się nie czyniąc wielkiej szkody. Gabriel nie potrafił tylko zrozumieć jak żołnierz znalazł się za jego plecami, po chwili zobaczył jednak, że przystawiane są kolejne drabiny. Przeklął swoją głupotę. Przecież to że będą przystawiać kolejne drabiny było takie oczywiste! Musiał jednak zarzucić te rozmyślania ponieważ przeciwnik nie czekał.
-Jest chroniony od magii.-wtrącił Eryk zanim Gabriel zdążył użyć lodowego pocisku. Pozostało mu tylko zacisnąć zęby i zabić przeciwnika konwencjonalnie. Uderzył mocno w jego miecz, wytrącając go z równowagi i pchnął w gardło. Żołnierz zacharczał i opadł na kolana starając się zatamować krwawienie, po chwili uświadomił sobie próżność tego działania i spojrzał z niemą prośbą w oczach. Gabriel zacisnął mocniej zęby i zakończył jego cierpienia.
Ponownie sprawdził otoczenie,za jego plecami otoczona płomieniami walczyła Firemane i żołnierze królewscy, przed nim najemnicy. Postanowił przyłączyć się do swojego oddziału zabijając po drodze każdego wroga jaki się napatoczył i odpychając tyle drabin ile tylko mógł.
-Zapowiada się długi dzień.- powiedział Eryk ponuro.

sobota, 11 sierpnia 2012

Niepokoje Cz.10

Noc powoli się kończyła, a ziemię otulił gęsty całun mgły. Zimę można było już wyraźnie wyczuć w powietrzu, więc strażnicy na murach myśleli tylko o zbliżającym się końcu warty. Wśród drzew dało się słyszeć skrzypienia i trzaski, po chwili odgłosy te przykuły uwagę strażników, ale pomimo usilnych prób nie byli w stanie przebić się przez gęsty, mleczny opar.
Nagle z obozu wroga dał się słyszeć potężny huk. Żołnierze na murach popatrzyli przestraszeni w tamtym kierunku nie wiedząc co się stało. Ale niedługo pozostali w niewiedzy, bo z mgły wyłonił się kamienny pocisk zmierzający w kierunku murów. Głaz z hukiem uderzył w ziemię i wyrzeźbił głęboką bruzdę, tymczasem z obozu wroga dały się słyszeć pokrzykiwania i skrzypienie, jakby naciąganych lin.
W końcu któryś ze strażników oprzytomniał i krzycząc na całe gardło ostrzegał o ataku. Jego okrzyki na chwilę zagłuszył kolejny huk zza murów, a zaraz po nim odgłos kamienia uderzającego o kamień oraz wrzaski żołnierzy pozostałych na murach.
W odpowiedzi na celne trafienie w mury z lasu uniosły się okrzyki, a z miejsca gdzie wcześniej dało się słyszeć trzaski rozległ się tupot biegnących stup. Z mgły niczym duchy zaczęli wyłaniać się żołnierze w lekkich zbrojach niosący drabiny. Dawali z siebie wszystko byle tylko jak najszybciej przebyć dystans dzielący ich od murów i dostać się na nie.
Jednak w twierdzy w końcu ocknęli się łucznicy, czy dokładniej mówiąc obudziły ich wrzaski dowódcy nadbiegającego z drugiej strony twierdzy. Atak rozpoczął się gdy był w najodleglejszym miejscu swojego obchodu.
Inni ludzie zbudzeni hałasami pośpiesznie ubierali się i kompletowali uzbrojenie, na murach gwałtownie zaczynało przybywać ludzi, ale i tak było to zbyt powolne. Zaledwie po jednej salwie strzał pierwsze drabiny dotarły do stóp twierdzy, a tuż po drugiej pierwsi żołnierze zaczęli się po nich wspinać, trzecia dosięgła wielu wspinaczy, ale zanim padła czwarta obrońcy zaczęli umierać.

piątek, 10 sierpnia 2012

Niepokoje Cz.9

Leżałem w trawie i patrzyłem w niebo, które przecinały leniwie chmury. Gdzieś w innym świecie Gabriel stał na murach, czekając kolejny dzień na ruch wrogiej armii, ale ja wiedziałem, że narazie nic się nie zdarzy. Przeciwnicy budowali maszyny oblężnicze i dopóki ich nie skończą nie ma co liczyć na walkę. Właśnie dlatego, prawie kompletnie ignorując świat oglądałem chmury. Mój pseudoświat przeszedł przez te lata sporo zmian, głównie dzięki magii którą poznałem w bibliotece Legionu. Studiowanie zaklęć magistrów magii okazało się bardzo owocne. Teraz w miejscu, gdzie kiedyś odchorowywałem pierwsze próby zaklęć w świecie Gabriela zamiast rzeczki pojawiło się małe jeziorko dekoracyjne, otoczone kamieniami, które sam uformowałem. Widok jak z obrazka, brakowało tylko ryb.
Tam gdzie kiedyś ćwiczyłem techniki na drzewach stworzyłem płaskie pole wysypane piaskiem i usiane przedmiotami, które zobaczyłem w salach treningowych Fortecy, jak i tymi kojarzonymi z siłowniami. Wszelkiej maści drążki, hantle i ławeczki do wyciskania ciężarów. Miałem też wydzielony spory kwadrat na ćwiczenia z bronią.
U stóp gór natomiast stworzyłem swój dom. Mogłoby się wydawać, że to zwykła drewniana chatka oparta o stromę zboczę gór, ale tak naprawdę była ona tylko pierwszym pomieszczeniem, przedsionkiem do właściwego domu wchodzącego głęboko w górę. Ten mały domek na zewnątrz spełniał bardziej rolę gabinetu i miejsca w którym mogłem przygotować się do ćwiczeń lub relaksu, zależy na co miałem ochotę. Wystrój sprowadzał się do półki z książkami, paleniska, ciężkiego biurka jakie często widuje się w gabinetach dyrektorów firm i dość prostego, drewnianego krzesła. Jedynego które zrobiłem bez pomocy magii. Nie było zbyt wygodne, a nogi były różnej długości, ale na nim czułem się najlepiej. Na biurku stał samotny przedmiot, piękny, mleczny kryształ poprzecinany srebrnymi i różowymi żyłkami. Był to odtwarzacz, poza książkami, moja jedyna rozrywka. W jakiś dziwny sposób, zaklęcie którym go stworzyłem zapisało w nim każdą piosenkę jaką w życiu słyszałem.
I właściwie zastanawiam się po co stworzyłem cały podziemny kompleks, skoro korzystam tylko z tego jednego pomieszczenia. Może złapała mnie ta sama przypadłość, która dopada większość bogaczy na świcie? Zrobić coś tylko dlatego, że mogę? A może stworzyłem go w oczekiwaniu na gości, którzy nigdy nie przybędą?
W te rozmyślania wbiły się nagle dźwięki skrzypiec, fletu i pianina. "Shukumei", wypłynął skądś tytuł utworu. Nie wiedzieć czemu kojarzył mi się z wróżkami. Zamknąłem oczy i miałem cichą nadzieję, że w końcu nadejdzie sen, ale była ona płonna. Pozostawało mi tylko czekać, aż Gabriel będzie mnie potrzebować. Te kilka chwil niczym nie ograniczonego kontaktu z innymi i choć płacę za to tak wysoką cenę, to uważam że warto. Wieczna samotność jest przerażająca i może tak pojawiło się życie? Samotna istota pragnąca towarzystwa?

środa, 8 sierpnia 2012

Niepokoje Cz.8

Dokładnie godzinę po swojej deklaracji poseł powrócił po odpowiedź. Dowódcy porozumieli się, że to kapitan lokalnego garnizonu powinien przekazać informacje i kiedy miał zamiar się odezwać uciszyła go podniesiona dłoń Lorda. Chłopak stanął na blankach i spojrzał na maga, który po chwili kiwnął głową potwierdzając, że jego głos zostanie magicznie wzmocniony.
-Odkąd objęli ją w posiadanie moi przodkowie forteca ta nigdy się nie poddała ani nie została zdobyta.- zaczął mocno Isaos- A ja bynajmniej nie mam zamiaru być pierwszym który ich pohańbi. To twoja odpowiedź pośle.
Mężczyzna stojący przed murem dokładnie przyjrzał się mówiącemu po czym ukłonił się na tyle, na ile można było w siodle i dojechał w kierunku obozu.
Młody Lord popatrzył niepewnie na dowódców oddziałów stacjonujących w twierdzy i posłał im blady uśmiech.
-Bardzo imponujące mój Panie- powiedział August
Isaos powoli podszedł do nich, starając się w ten sposób zamaskować drżenie nóg. Po kilku krokach przejął go doradca, który bardzo głośno wychwalał słowa przemówienia i które najpewniej sam wymyślił. Trzynastolatek nie wymyśliłby tak pompatycznych słów. Chłopiec nie powiedział nic więcej, ale w bardzo krótkim czasie pośród żołnierzy zaczęły krążyć plotki o tym jak Lord chwalił sobie męstwo swoich ludzi i wierzył w zdolności dowódców. Dzięki temu i brakowi ataku ze strony wroga w tym dniu i następnym morale żołnierzy poszło znacząco w górę. Jak się okazuje wojna to nie tylko pranie po gębach.

wtorek, 7 sierpnia 2012

Takie tam.... odrzuty z konkursu.

Tytułem wstępu informuje tylko, że jest to praca pisana na konkurs efantastyki. Postanowiłem zachować ją sobie na pamiątkę, jako że do finału nawet się nie zbliżyłem, więc możecie czuć się ostrzeżeni.
No to jedziemy z właściwą zawartością.



Dwadzieścia jeden krasnoludów ostrożnie zagłębiało się w czeluści ziemi. Dwudziestu wojowników przygotowanych na najgorsze i kapłan. Wyruszyli do ruin starożytnej stolicy swojej rasy, aby odzyskać dawno zagubioną wiedzę, obecnie niezbędną do koronacji nowego króla. Byli zdeterminowani odkryć starożytną tajemnice, nawet, jeśli tylko jeden z nich miałby powrócić do domu.
Zobaczyli światło gdzieś z przodu. Zwarli formacje, by lepiej bronić kapłana, jedynego w oddziale, który potrafił odczytać starożytne runy.
Gdy byli już blisko źródła światła zamajaczyła przed nimi jasnowłosa postać. Spięli się w sobie, gotowi do ataku w każdej chwili.
-No siema chłopcy- powiedział z uśmiechem nieznajomy.
Zwrócili szczególną uwagę na zęby. Wampir. Ale po dokładnych oględzinach zrelaksowali się. Wampir nosił puszysty różowy sweter i obcisłe jasnoczerwone, skórzane spodnie. Mieli szczęście. Ten wampir nikogo nie skrzywdzi, no a przynajmniej nie krasnoludy, które noszą żelazną bieliznę.
No i jego postać była powszechnie znana wśród narodów pod- i naziemnych, żaden wampir nie próbowałby też się pod niego podszyć. Było to poniżej ich godności. Można mu było więc zaufać.
Mieszkaniec podziemia maczał zużyty tampon w gorącej wodzie z roztargnieniem. Nagle zmarszczył brwi i powęszył.
-O przepraszam.- powiedział - Witajcie chłopcy i dziewczyny.
Krasnoludy natychmiast poczerwieniały. Technicznie wiadomo, że są dwie płcie, ale takich rzeczy się głośno nie mówi. Po prostu nie wypada.
Wampir chyba zauważył swoją gafę, bo przestał się uśmiechać.
-Na pewno jesteście zdrożeni- powiedział żeby przerwać niezręczną cisze- Zapraszam do mnie, jest ciepło i przytulnie. Do tego będziecie mogli coś zjeść.
 Gestem zachęcił ich do pójścia za nim. Co zresztą krasnoludom odpowiadało, były już zmęczone długim marszem, a domostwo wampira było bezpieczne. A przynajmniej tak bezpieczne jak może być jakiekolwiek miejsce w podziemiu.
Przeszli po wąskiej kamiennej kładce do niewielkiej bocznej jaskini. Dom wampira był przytulny i bardzo ładny. Jeśli komuś odpowiadała duża ilość różu i różnych puchatych przedmiotów. Gospodarz zaprosił krasnoludy do salonu. Najwyraźniej wampir prowadził bogate życie towarzyskie, bo wszyscy zmieścili się bez problemów.
-Herbatki?- zapytał uprzejmie. Krasnoludy zareagowały gwałtownym kręceniem głową. Jeden z nich wyciągnął sporą beczkę z mocno wbitym korkiem.
-Masz korkociąg?- zapytał.
-Korkociąg?- zapytał zdziwiony wampir- To jakaś odmiana drutociągu?
W pokoju zapanowała na chwile cisza. W końcu ktoś powiedział do gospodarza "Nieważne" i rozbił górę beczki toporem. Wampir miał przynajmniej kufle, które zaofiarował oddziałowi. Zaraz też zakrzątnął się w kuchni i przygotował skromny posiłek dla krasnoludów. Mięso było lekko krwiste, co i tak zakrawało na cud w przypadku wampira.
-Co sprowadza do tych zapomnianych części podziemia krasnoludy?- zapytał po posiłku gospodarz.
-Szukamy ruin naszej dawnej stolicy panie...-  dowódca krasnoludów popatrzył pytająco na wampira
-Ojej, gdzie moje maniery- zakłopotał się- Nazywam się Jan, ale wszyscy wołają mnie Dżoanna.
-Johan- odparł dowódca.- Nie wiesz przypadkiem gdzie moglibyśmy się skierować by szybko dotrzeć do celu?
-Nawet was zaprowadzę- powiedział wampir z uśmiechem- I tak się nudzę. Ale wiecie, że w jaskini przed waszą starą stolicą mieszka smok?
Krasnoludy pokiwały zgodnie głowami. Wiedziały i były przygotowane na spotkanie z jaszczurem.
-Skoro tak, to zaprowadzę was jak odpoczniecie. To w sumie niedaleko.
Następnego dnia, a może nocy, bo któż by to wiedział w wiecznych ciemnościach podziemia, krasnoludy wyruszyły z wampirzym przewodnikiem.
Posuwali się znacznie szybciej niż dnia poprzedniego. Wykorzystywali ścieżki, które na pierwszy, drugi, a czasem nawet trzeci rzut okiem były nie do przebycia, by potem przejść w łagodny szlak.
Po niedługim czasie zaczęli wyczuwać obecność smoka. Wszystko przez charakterystyczny zapach spalenizny unoszący się w powietrzu i znaki pozostawione przez gorące płomienie na skałach.
Wampir zaczął się mocno pocić. Jego rasa nie za dobrze znosiła promienie słoneczne, a co tu dopiero mówić o smoczym ogniu.
-No, to jesteśmy- powiedział z widocznym zdenerwowaniem- Pozwólcie, że będę się tylko przyglądał jak radzicie sobie ze smokiem... Z bezpiecznej odległości.
Krasnoludy pokiwały głowami ze zrozumieniem. Nie miały mu tego za złe, to przecież nie jego walka.
Kapłan odmówił krótką modlitwę i ruszyli walczyć ze smokiem. Należy także zauważyć, że krasnoludy są mistrzami bezpośredniego podejścia. Więc kiedy tylko pojawili się w wejściu do jaskini, jasno oznajmili swoją obecność.
-Smoku!- ryknął dowódca- Hej smoku!
Wewnątrz jaskini dał się słyszeć odgłos łusek szurających po kamieniu. W ciemności zajaśniało jedno ślepie. Jarzący się punkt zaczął się zbliżać wraz z dudniącym odgłosem. Krasnoludy były zadowolone. Smok był zainteresowany i postanowił najpierw zobaczyć, co śmie zakłócać jego spokój. To z kolei dawało im czas na wykorzystanie tajnej broni.
Z ciemności wyłonił się rogaty łeb na długiej szyi. Smok przyjrzał się małym istotom. Kamienie zaczęły podskakiwać, gdy zamruczał pytająco.
-Smoku.- Powiedział dowódca- Żądamy przejścia do naszej stolicy.
Smok parsknął rozbawiony, czemu towarzyszył obłoczek dymu.
-Ty czegoś żądasz, maleńka istoto?- Zapytał głębokim głosem - Dlaczego sądzisz, że możesz coś na mnie wymusić?
Krasnoludy uśmiechnęły się chytrze i wyciągnęły coś z juków. Smok jęknął. "Ojej" wyrwało się wampirowi stojącemu w bezpiecznej odległości. Nagle z gadzich oczu popłynęły łzy.
-Wy... Wy....- zaczął dukać smok.- Czy to jest to, co ja myślę, że to jest?
Krasnoludy skwapliwie pokiwały głowami, ale już bez uśmiechów. Zrobiło im się jakoś tak głupio. Taki wielki smok, a płacze jak dziecko. Wampir przełamał się, podbiegł do smoka i dał mu różową chusteczkę, z króliczkiem wyhaftowanym w rogu.
-No już, już.- powiedział, uspokajająco głaszcząc go po pysku.
Smok głośno wydmuchał nos i oddał ociekającą chusteczkę.
-Zatrzymaj- powiedział wampir.
-Czy to wystarczy abyś puścił nas do stolicy?- zapytał dowódca, starając się utrzymać resztki godności.
-Ooo tak- powiedział smok - Ale skąd wiedzieliście?
-Że tort czekoladowy jest twoją słabością? - gad energicznie pokiwał łbem- Z legend oczywiście.
Gdy smok z namaszczeniem zabrał się za tort, krasnoludy ruszyły do przyległej jaskini, w której znajdowała się ich niegdysiejsza stolica.
Po niecałych dwóch godzinach wrócili zadowoleni.
-Znaleźliście?- zapytał wampir, który przerwał sobie pogawędkę ze smokiem.
-Ooo tak!- kapłan prawie zapluł się z ekscytacji- Odnaleźliśmy! Wreszcie! Po prawie pięciuset latach! Przepis na królewską owsiankę!
Smok i wampir zaniemówili.
-Owsiankę?- zapytał cienkim głosem gad.
-Tak!- odpowiedział kapłan i tym razem zapluł sobie brodę.
-Cała ta wyprawa, cały oddział zbrojnych po to by znaleźć przepis na owsiankę?- zapytał wampir.
-Tak!- jęknął kapłan prawie dostając orgazmu.
-Nasi bogowie mają bardzo jasno określone standardy dla owsianki- powiedział dowódca, jakby tłumaczyło to wszystko.

niedziela, 5 sierpnia 2012

Niepokoje Cz.7

Dzień po tym jak Pietia przejął dowodzenie nad oddziałem magów armia wroga przybyła pod twierdze. Przybyli niedługo przed zmierzchem, więc nie podjęli żadnych działań. Niemniej sam fakt ich przybycia podniósł nerwowość obrońców, zwłaszcza że dla większości był to pierwszy raz, gdy widzieli na raz tak dużo ludzi.
Z samego rana pod mury podjechał poseł z białą flagą. Otworzył zwój i zaczął donośnie czytać.
-Jego Królewska Wysokość Tyber II Wspaniały, zwraca się do Lorda twierdzy Ferrum Isaosa o danie mu wolnego dostępu do twierdzy w zamian za co Jego Lordowska Mość zachowa wszelkie obecne przywileje, a jego włości nie doznają żadnego uszczerbku. W przypadku stawienia Nam oporu nie okażemy litości.
Poseł zwinął zwój, zawrócił konia i obwieścił, że za godzinę powróci by wysłuchać odpowiedzi.
Dowódcy trzech sił zbrojnych zaczęli wykrzykiwać między sobą o bezczelności żądań Tybera, zupełnie nie zauważając stojącego koło nich, bladego jak ściana trzynastoletniego lorda.


Gabriel stał na blankach patrząc na oddziały wroga, gdy nagle przeszedł koło niego drżący chłopaczek. Mag popatrzył na niego w zdziwieniu, dzieciak wyglądał jakby się miał zaraz rozpłakać
-Hej. Co się stało?- zapytał łagodnie, a gdy chłopak się do niego odwrócił rozpoznał władcę tej twierdzy.
-Nic.- skłamał Isaos pociągając nosem.
-Znowu dowódcy wydzierali się na siebie przy tobie?- strzelił Gabriel i przykucnął żeby aż tak nie górować nad dzieciakiem.
-Skąd...?
-Skąd wiedziałem tak? Cóż jak mnie kapitan obruga to czasem mam się ochotę rozpłakać więc pomyślałem że to może być powód.- powiedział z rozbrajającym uśmiechem.
-Niemożliwe! Taki wielki wojownik jak pan?- z głosu chłopca zniknęły płaczliwe tony, a pojawiła się ciekawość.
-Pewnie. Jak go zdenerwujemy to goni nas po dziedzińcu, a tych co zamarudzą z tyłu pierze płazem po tyłkach.
W oczach Isaosa pozostała już tylko ciekawość. Smutek wyparował kompletnie. W oddali dało się słyszeć pokrzykiwania dowódców.
-Ale co ich aż tak wytrąciło z równowagi?- spytał Gabriel sam siebie.
-Pewnie wysłali nam ultimatum- odpowiedział Eryk
-Przysłali nam posła- powiedział markotnie chłopak- Jeśli poddam twierdzę to nie poniosę żadnych konsekwencji i nikt nie będzie niszczył włości, w przeciwnym wypadku nie będzie litości. Dali mi godzinę do namysłu.
-Hmmm, trudna sprawa.- powiedział Gabriel drapiąc się po brodzie.
-Próbują zgnieść go psychicznie- wtrącił się Eryk- Gdyby byli pewni, że uda im się zdobyć twierdze bez problemów to domagaliby się odpowiedzi natychmiast. Teraz chcą tylko stłamsić nam morale. Lepiej przekaż to dzieciakowi bo jeszcze się załamie i rzeczywiście podda.
-Wiesz ja mam takiego jednego bardzo mądrego przyjaciela i z tego co mi kiedyś mówił to czas do namysłu dajesz wrogowi tylko wtedy kiedy nie jesteś pewien zwycięstwa.
-Naprawdę?- spytał Isaos z nagłą nadzieją.
-Absolutnie.- odpowiedział Gabriel stanowczo.
-Dziękuje- chłopak po raz pierwszy pozwolił sobie na cień uśmiechu- Pora już na mnie... Właśnie jak ty się właściwie nazywasz?
-Gabriel Wasza Lordowska Mość.
-Gabriel.... Zapamiętam.- kiwnął głową- Zatem do zobaczenia Gabrielu.
Mag patrzył na odchodzącego dzieciaka, który dźwigał brzemię nie pasujące do wieku.
-Mam nadzieję, że się nie myliłeś.- zwrócił się do Eryka.
-Ja też.... Ja też.

środa, 1 sierpnia 2012

Niepokoje Cz.6

-Rozumiem, że przejmujesz dowodzenie.- powiedział Pietia.
-Nie koniecznie- odpowiedziałem.- To, że znam schematy nie oznacza, że mam dowodzić. Właściwie to uważam, że bardziej nadawałby się do tego ktoś odpowiedzialny i z doświadczeniem. A z tutaj obecnych oznaczałoby to albo ciebie, albo Firemane. No chyba, że ktoś już dowodził podczas walki?- zwróciłem się do wszystkich obecnych, ale odpowiedziały mi przeczące kręcenia głowy.
-Nasz wcześniejszy dowódca zakończył służbę rok temu- wyjaśnił jeden z miejscowych magów.- Zamiast niego przysłano nam Veratia.
-Jak znam życie to jego pierwsze stanowisko?- zapytałem. Odpowiedziało mi krótkie kiwnięcie głową.
-No dobrze, nie ważne- powiedziałem pocierając nasadę nosa- Proponuje wybrać dowódcę na drodze głosowania. To powiedziawszy, zagłosuje pierwszy i oddaje mój głos na Pietie Vala z racji jego doświadczenia i spokojnego osądu.
Po mnie głos zabrała Firemane która też zagłosowała na wampira. On z kolei zagłosował na mnie. Veratia odmówił wzięcia udziału w głosowaniu, tak więc decyzja przypadła dwóm pozostałym magom z twierdzy. Popatrzyli na siebie i zgodnie wyrazili zdanie, że dowódcą powinien zostać Pietia. Jak podejrzewam główną rolę w podjęciu decyzji zagrała niechęć do bycia dowodzonym przez najemnika.
-Gratuluje dowódco- zwróciłem się do wampira- Jakie są rozkazy?
Val odetchnął głęboko- Musimy przygotować się do oblężenia. Gabriel, czy potrzebujesz pomocy w przygotowywaniu bariery?
-Nie- odpowiedziałem z drobnym uśmiechem błądzącym po twarzy.- Wystarczy wyrysować okręgi w odpowiednich miejscach i wolałbym zająć się tym sam.
-Dobrze- skinął mi głową- Możesz nam też powiedzieć jak mamy aktywować barierę i ją wpomagać?
-A to akurat dziecinnie proste.- powiedziałem- Wybierz miejsce z którego będziemy brać udział w bitwie a ustawie tam główny okrąg do którego będziecie przelewać manę. Całą reszta to kwestia kalibracji kręgów służących jako stacje przeładunkowe dla energii. Aha, trzeba będzie też stworzyć krąg za którego pomocą będziemy atakować. Najlepiej żeby były blisko siebie, żeby nie trzeba było biegać podczas walki.
- Najlepszy byłby w takim razie zamek wewnętrzny.- stwierdził Pietia.- Znacie jakieś dobre miejsce, czy może macie specjalną przestrzeń do wykorzystania podczas bitwy.
Miejscowi magowie pokręcili głowami.
-Cóż, będziemy musieli sobie coś znaleźć. Ruszajmy, nie mamy wiele czasu.


Po całym dniu pracy w końcu zamknąłem się w pokoju i oddałem władzę nad ciałem Gabrielowi.
-Solidnie się dziś napracowałeś- zaczął naszą telepatyczną rozmowę.- Ale czy możesz mi wytłumaczyć dlaczego ci miejscowi magowie byli tak zaskoczeni twoją barierą?
-Cóż, podejrzewam, że głównym powodem jest to, że pierwszy raz zobaczyli taką wariacje tego zaklęcia. Nie winię ich zresztą, bo jest to moje zaklęcie autorskie.
-Czy takie zaklęcia nie są przypadkiem zawodne i niebezpieczne?- zapytał ze strachem.
-Owszem jeśli nie był sprawdzane.- odpowiedziałem prosto- Ale akurat moje są niezawodne, dokładnie je wcześniej sprawdziłem. Zżerają co prawda więcej many niż klasyczne bariery, ale za to po oddaniu ataku nie pojawiają się słabsze punkty w konstrukcji.
-Skoro tak twierdzisz.- powiedział niepewnie.
-Tak twierdzę- powiedziałem kategorycznie. Na co Gabriel westchnął.
-Jak myślisz. Wygramy?- zapytał sennym głosem Gabriel. On sam co prawda wiele dziś nie zrobił, ale pracowałem używając jego ciała więc miał pełne prawo czuć zmęczenie.
-Nie wiem, ale na pewno zrobię wszystko żebyśmy wyszli z tego żywi.- powiedziałem po chwili przerwy.
-To mnie uspokaja.- powiedział prawie zupełnie już odjeżdżając- Z tobą dającym z siebie wszystko nie ma się czego obawiać. Miłych snów- powiedział na dobranoc.
-Taaak. Miłych snów.- odpowiedziałem gorzko, ale on już tego w moim głosie nie wychwycił.

poniedziałek, 30 lipca 2012

Niepokoje Cz.5

W ramach przygotowania do walki Gabriel został przydzielony do oddziału magów pod dowództwem lokalnego magistra magii. Gość był niski nawet jak na Fae i wyraźnie nie żałował sobie przy stole, ale wygląd zewnętrzny niewiele ma wspólnego z umiejętnościami magicznymi. Dlatego patrzyłem uważnie na to co robi i mówi.
Moje mniemanie o jego kompetencjach spadało coraz szybciej. Przy ustanowieniu drabiny dowodzenia kierował się znajomościami a nie umiejętnościami. Nie żebyśmy mieli jakoś specjalnie dużo magów po naszej stronie, ale nie podobało mi się, że decyzje będą podejmować pajace z zadupia, a osoby pokroju Firemane i Vala muszą grzecznie słuchać. Gdyby to było wszystko, to bym to jeszcze olał, ale jak zaczął pokazywać krąg magiczny którego mieliśmy użyć jako centrum tarczy wokół zamku to nie strzymałem.
-Daj mi kontrole nad ciałem- powiedziałem do Gabriela
-Jak to daj kontrole?- zapytał zdziwiony- Całkowitą?
-Nie, wystarczy częściowa, w sumie lepiej żebyś to pamiętał.
Powoli przejmowałem zmysły od Gabriela. W przeciwieństwie do całkowitego przejęcia kontroli które trwa pięć godzin, ten sposób pozwalał mi na sprawowanie kontroli nad ciałem przez prawie cały dzień, dodatkowym plusem było to że Gabriel pamiętał co się działo. Minusami było to, że przejęcie kontroli chwilę trwało i wydajność byłą dużo niższa. Nawet z wszystkimi moimi zdolnościami zaklęcia były słabsze niż te rzucane przez Gabriela. De facto jedynym pożytkiem z tej formy była możliwość zastosowania jej do wytłumaczenia albo prezentacji czegoś Gabrielowi. Niestety nie był w stanie postrzegać manawizją.
Gdy miałem już pełną kontrole nad ciałem korpulentny mag o imieniu Veratia kończył właśnie zdanie ".... krąg jest więc bezbłędny i niezawodny."
-Błędu w runach masz tu, tu i tu.- powiedziałem zimnym głosem wskazując odpowiednie miejsca w okręgu.
-Natomiast poprawnie powinien wyglądać tak.- przyłożyłem palec do ziemi i przy pomocy prostego zaklęcia stworzyłem w ciągu kilku sekund własny krąg.
Veratia przyglądał się temu powoli czerwieniejąc na twarzy.
-A co mag bojowy może wiedzieć o wielkoskalowych zaklęciach ochronnych- wypluł wreszcie.
-Więcej niż ty najwyraźniej.- odpowiedziałem bezczelnie.
-Bezczelność!- warknął- Nie pozwolę, żeby jakiś amator najemnik mnie pouczał!
Patrzyłem jak pajac unosił się dumą i o ile w normalnych warunkach pozwoliłbym mu się jeszcze popuszyć, to w tej sytuacji postanowiłem załatwić sprawę szybko.
-Skoro jesteś taki pewny swojego dzieła- powiedziałem jawnie lekceważącym głosem- to może je porównamy?
-Phi- odparł wyniośle- już przegrałeś amatorze.
Uzgodniliśmy, że w każdym okręgu umieścimy roślinę, każdy z nas zasili własny krąg maną, a Firemane przez pięć minut będzie używać na nich ognia.
Czekałem rozluźniony, błędy Veratii nie były krytyczne, ale umożliwiały części magii dostanie się do środka, a bariera wymagała jednocześnie takiej samej ilości energii co moja, która idealnie broniła obszaru działania.
Gdy Firemane zakończyła zaklęcie popatrzyliśmy na rośliny. Moja wyglądała dokładnie tak jak przedtem, nic jej się nie stało, natomiast u Veratii pożółkły liście i ogólnie biedna roślinka wyglądała na oklapłą.
-No to chyba wszystko jasne.- powiedziałem cicho. Pozostali magowie pokiwali magowie.
-Nie!- krzyknął Veratia- Nie zgadzam się! Nie będziemy używać twojego kręgu. Na pewno zmówiliście się przeciwko mnie! Użyła więcej many, żeby usmażyć moją roślinę!
Skrzywiłem się na te bezsensowne oskarżenia, ale uznałem że najlepiej będzie dosadnie pokazać mu błędy w rozumowaniu. Ponownie aktywowałem barierę.
-Dowal do pieca- zwróciłem się do Firemane. Ta wzruszyła tylko ramionami w odpowiedzi i uderzyła dużo gorętszymi płomieniami i utrzymała zaklęcie dopóki wszyscy zgromadzeni nie zaczęli się pocić.
Jednak inferno które jeszcze przed chwilą szalało wokół roślinki nie pozostawiło na niej najmniejszego wrażenia.
-Przy poprawnie skonstruowanej barierze nie jest ważne jak gorący jest płomień, wszystko zostanie zatrzymane dopóki energia do niej dopływa.- powiedziałem patrząc groźnie na Veratia. Pod moim wzrokiem przełknął donośnie.- Jeśli nie jesteś w stanie pojąć i zaakceptować swojej pomyłki to nie tylko nie nadajesz się na dowódcę, stanowisz zagrożenie dla jakiejkolwiek grupy w której się znajdujesz. Czy to do ciebie dociera?
Patrzyłem na bladego maga, który miał wyraźne problemy z zaakceptowaniem rzeczywistości.
-Zapytam więc wszystkich obecnych. Czy chcecie by dowodził wami ktoś taki?- wskazałem na stojącego jak słup soli Veratia. Zgodnie z oczekiwaniami odpowiedziało mi jednomyślne "Nie.".

sobota, 28 lipca 2012

Niepokoje Cz.4

Dni mijały leniwie i bez ważnych zdarzeń. Ponieważ miejscowi żołnierze twardo postanowili nie dopuszczać armii i najemników do miejscowej rutyny, oddziały przyjezdne zajmowały się wyłącznie treningiem i siedzeniem na tyłkach w twierdzy. Wizja ataku odsuwała się coraz dalej, coraz mniej ludzi wierzyło że dojdzie do wojny. W końcu spadł pierwszy śnieg, ludzie odetchnęli z ulgą, tylko po to by zakrzyknąć w trwodze. Jakby tylko czekając na śnieg wojna rozpoczęła się.

Drzwi pokoju otworzyły się i wyszedł z nich August. Rzucił spojrzeniem na swoich ludzi i gestem pokazał im by szli za nim. Po dojściu do swojego pokoju dowódca usiadł na łóżku, zetknął dłonie czubkami palców i przyłożył do warg. Najemnicy czekali cierpliwie aż przerwie ciszę.
-Oddziały wroga zmobilizowały się pod generałem Rolandem- powiedział w końcu- Będą tutaj najpóźniej pojutrze.
Przerwał na chwilę i popatrzył po zgromadzonych, ale nikt się nie odezwał.
-W twierdzy mamy około dwustu żołnierzy licząc z nami i armią królewską- kontynuował- Jeśli wierzyć naszym informacjom to Roland ma około sześć, góra siedem tysięcy.
Tym razem prawie wszyscy wyrazili w jakiś sposób niezadowolenie, czy to sykiem czy skrzywieniem twarzy.
Tymczasem August wykorzystał przerwę i napił się wody.
-Nie jest przecież aż tak źle- powiedział gdy najemnicy już trochę się wyszumieli- Przecież przypada tylko trzydziestu żołnierzy wroga na jednego naszego.
-No bywało gorzej- powiedział ktoś przy drzwiach- pamiętacie kampanię dziesięć lat temu? Wtedy to się pływało w krwi.
Parę osób parsknęło śmiechem. Sytuacja trochę się rozładowała.
-No i tym razem mamy tajną broń- powiedział August patrząc uważnie na Gabriela. Wszyscy najemnicy ucichli, pomimo krótkiego stażu chłopak był już sławny.
-Chcesz mnie wysłać na początku żeby złamać ich morale?- zapytał chłodny głos
-Nie. Chce zachować cię na czarną godzinę.- powiedział powoli- Jeśli szalę przechylą się na naszą niekorzyść to wkroczysz i pójdziesz na całość.
-O nie!- warknęła kapłanka- W życiu nie chce widzieć czegoś takiego ponownie.
-Przecież nie mogło być aż tak źle.- argumentował August.
-Nie mogło?- wysyczała kobieta, a wyglądała przy tym tak groźnie, że najbliżsi najemnicy odruchowo się cofnęli- Krew trzeba było zmywać z sufitu! W sali ćwiczeń!
-Ale przecież tam jest pięć metrów do...- powiedział słabym głosem
-Jest! Jest! A wyglądało jakby ktoś wiadrem chlusnął!
-Uspokój się- powiedział Eryk spokojnie- Nie mam zamiaru odstawiać drugi raz takiego numeru.
-No ja mam nadzieję- powiedziała kapłanka tylko odrobinę spokojniej.
-A o co chodzi- zapytał nierozumiejący nic Gabriel.
-Pamiętasz jak powiedziałem, że chce sprawdzić ile many mogę użyć na raz?
-Tak.
-A pamiętasz, że następnego dnia powiedziałem, że daje sobie z tym spokój?
-No tak- przyznał Gabriel- Co było dość dziwne, bo mówiłeś, że odpowiednia... kalibracja? Tak brzmiało to słowo? ...trochę potrwa.
-Taaaak, cóż mieliśmy małą wpadkę i zarzuciłem cały projekt.
-Ale o co chodziło z tą krwią na suficie?
-Możesz zapytać później- przerwał dyskusje August.- Wracając do obecnej sytuacji. Od tej chwili jesteśmy pod stałym alarmem, więc zapierdalać po pancerz i broń i niech nikt nawet nie próbuje uciąć sobie drzemki na warcie.- mówiąc to spojrzał na niewielkiego mężczyznę stojącego w rogu.
-Tak jest proszę pana- powiedział tamten z kamienną twarzą.
-No to zbierać się.-zakończył odprawę August.

wtorek, 24 lipca 2012

Niepokoje Cz.3

Usiedli w kącie kantyny by przyciągać jak najmniej uwagi i móc spokojnie porozmawiać. Biorąc pod uwagę, że obecni podzielili się na grupki miejscowych strażników, żołnierzy królewskich i najemników, ich mieszana grupka wzbudziła na początku pewne zainteresowanie. Szczęśliwie wojownicy nie mają tendencji do długotrwałego skupiania uwagi na takich detalach.
-Niemniej jestem zaskoczony waszym widokiem- powiedział Gabriel po zaspokojeniu pierwszego głodu.- Nie sądziłem, że wojska Królewskie mobilizują się tak szybko.
-Bo się nie mobilizują- odpowiedział Pietia- Po prostu byliśmy w okolicy z powodu innego zadania, ale że zagrożenie, nawet niepewne, dla kopalni uznano za priorytetowe to zostaliśmy przekierowaniu tutaj.
-Natomiast ja nie mogę zrozumieć dlaczego przyłączyłeś się do najemników- kontynuował wampir.- W ogóle dziwne jest to, że zniknąłeś zaraz po testach.
-Nie zachowuj się tak jakbyś chciał go przesłuchać- wtrąciła Slywia.
-Nie zrzędź kobieto- odparował Val- Ja tak po prostu prowadzę rozmowę. Do tej pory tego nie zauważyłaś?
Firemane przewróciła tylko oczami.
-Zachowują się jak stare małżeństwo- skwitował scenę Eryk.
Gabriel zdusił rodzący się w piersi chichot i zdecydował się odpowiedzieć na pytania przyjaciela.
-No to po kolei. Co do powodu dla którego zniknąłem po testach, to dlatego że się uczyłem.- dla podkreślenia słów wycelował wskazujący palec w Pietie i prawie natychmiast lekki wiaterek zmierzwił mu włosy.-A co do mojej obecnej pracy, to mój nauczyciel jest starym znajomym kapitana tego oddziału najemników. Jestem z nimi jakoś tak pół roku i całkiem mi to odpowiada.
-Ale wiesz- wtrąciła trochę niepewnie Firemane- Ogólnie patrzy się na najemników z góry, jako tylko trochę lepszych od górskich rozbójników. No i wszyscy uważają magów z nimi służących za niedorajdy.
Ponieważ Gabriel nie mógł im powiedzieć o prawdziwym charakterze Legionu uśmiechnął się tylko i wzruszył ramionami.
-Oni są naprawdę utalentowani i zdyscyplinowani- powiedział tylko- Złe imię muszą tworzyć jakieś trzeciorzędne grupy sformowane z miejskich zabijaków. No ale to się wszystko okaże w akcji, co bardziej mnie interesuję, to to, czy sytuacja jest rzeczywiście tak zła, że potrzebują najemników i wojsk Królewskich.
-Ano jest- powiedział Pietia- Chłopstwo burzyło się tutaj już od jakiegoś czasu, przez co z zapasami na zimę krucho. Stary Lord umarł więc morale poszło w dół, a jakby tego było mało, to podobno nasi sąsiedzi mobilizują oddziały przy granicy. Podsumowując to wszystko, jedyną rzeczą która trzyma miejscowych żołnierzy na posterunku, to fakt, że mają tu rodziny.
Gabriel pokiwał głową, te informacje zgadzały się z tym co słyszał, ale niestety nie wnosiły wiele nowości.
-Czyli nie jest zbyt różowo.-podsumował wypowiedz wampira.
-Przynajmniej zima się zbliża- powiedziała Firemane- więc ewentualna wojna nie powinna mieć miejsca przed wiosną. Nikt nie jest przecież tak głupi, żeby atakować na początku zimy.
Pietia entuzjastycznie poparł jej zdanie, a Gabriel pokiwał tylko w milczeniu głową. Miał nadzieję, że tym razem wywiad się pomylił i atak rzeczywiście nie nastąpi.

niedziela, 22 lipca 2012

Niepokoje Cz.2

Zbliżał się już wieczór gdy oddział złożony z dwudziestu wojowników i kapłanki dotarli do twierdzy Ferrum. Wszyscy byli zmęczeni podróżą, a Gabriel najbardziej ponieważ musiał słuchać narzekań Eryka o tym jak oklepanym schematem jest oddział złożony z dwudziestu jeden osób i który to oddział musi dotrzeć na miejsce tuż przed zapadnięciem zmierzchu. W końcu nie wytrzymał i odpowiedział, że skoro dotarli kilka godzin przed zmierzchem to cały schemat szlag trafił, a na tą odpowiedz Eryk nie miał nic do powiedzenia. Gabriel usiadł koło pantery bojowej z zadowoleniem, po raz pierwszy odkąd sięgał pamięcią udało mu się go werbalnie zgasić.
-Oho- mruknął cicho Eryk
Gabriel już miał zamiar dopytać go o co chodzi gdy we wrotach stajni pojawił się cień.
-A niech mnie kogo ja widzę- powiedział żywy kobiecy głos- Mówiłam ci, że czuje coś oryginalnego.
Najemnik przyjrzał się postaci dokładniej i niemal natychmiast rozpoznał swoją dawną koleżankę.
-Firemane- powiedział wstając z uśmiechem.
-Nie tylko ona- powiedział spokojny głos.
-Val- uśmiech Gabriela poszerzył się jeszcze bardziej- Co was tu sprowadza?
-Praca- powiedział Pietia wymieniając uściski.- Oficjalnie pracujemy w korpusie magów króla Tytusa. Natomiast mnie bardziej zastanawia co TY tu robisz.
Gabriel podniósł rękę i pokazał palcem znak wyszyty na lewej piersi.
-Też praca- powiedział z uśmiechem- Należę do grupy najemników.
Val pokręcił głową z lekkim niesmakiem i wyszeptał "Najemnicy" tak jakby to było coś obrzydliwego.
-Ej chłopaki- powiedziała Slywia z wyrzutem- spotykamy się po tylu latach a wy tylko o pracy. Chodźmy oblać nasze spotkanie.
-A twierdza nie jest przypadkiem postawiona w stan gotowości?- zapytał Gabriel z niepokojem.
-Oj tam, oj tam. Strasznie się sztywny przez te lata zrobiłeś.
-Po prostu miałem demonicznego dowódcę.- wyraz twarzy najemnika spowodował, że nawet Slywia straciła na chwilę rezon.
-A może po prostu pogadamy przy posiłku?- zapytał Pietia.
-A na to zgodzę się chętnie.- powiedział Gabriel
Zwrócił na siebie uwagę jednego z kolegów i pokazał na migi, że idzie zjeść. Najemnik skinął głową na potwierdzenie i pokazał żeby spróbował pociągnąć ich za języki. Mag skinął głową.
-No to zbieramy się- powiedział Gabriel wesoło- Jestem ciekaw co się zwami działo przez ten czas kiedy się nie widzieliśmy.

sobota, 21 lipca 2012

Niepokoje

Gabriel stanął pomiędzy kilkoma innymi członkami Legionu w sali audiencyjnej. Zastanawiał się dlaczego pierwszą rzeczą z rana było zwołanie narady, ale miał przykre przeczucie, że odpowiedz na to pytanie go nie uszczęśliwi. W pomieszczeniu unosiły się ciche szepty które ucichły niemal natychmiast po przybyciu Cezara.
Dowódca stanął na podwyższeniu i popatrzył przez chwile na swoich ludzi w ciszy.
-Panowie- zaczął, ale przerwało mu chrząknięcie.
- I pani- poprawił się patrząc na kapłankę.
-W nocy dostaliśmy nagłą wiadomość z północno-zachodniej granicy- powiedział poważnym tonem- Jak niektórzy z was wiedzą przez ostatnie parę miesięcy miały tam miejsce niepokoje społeczne.
Popatrzył po sali i parę osób pokiwało głowami.
-Sprawa właśnie przybrała poważny rozmiar. Dowiedzieliśmy się, że sąsiednie królestwo spowodowało te bunty.
-To podstawa do formalnej skargi, ale jeszcze nie powód żeby nas mobilizować- powiedział ktoś ze starszych członków- Czego nam nie mówisz?
-Zmobilizowali armię.- powiedział krótko Cezar- Teraz czekamy tylko na to aż oficjalnie wypowiedzą wojnę.
-Tuż przed zimą?- spytał ktoś sceptycznie
-Kopalnie.- odpowiedział głos po drugiej stronie sali.
Kilka osób syknęło.
-Tak- powiedział Cezar- Celem jest błyskawiczne przejęcie naszych największych złóż żelaza i umocnienie pozycji przez zimę.
-A co z lordem? Przecież mamy tam jedną z najlepszych warowni.
-Lord nie żyje już prawie od miesiąca- skrzywił się dowódca- A jego syn jest jeszcze za młody żeby poradzić sobie z takim kryzysem. Dlatego ruszamy my.
Legioniści pokiwali głowami.
-Nie możemy pozwolić sobie na stratę tych kopalni- powiedział po chwili ciszy Cezar- Muszę poczekać na decyzje Jego Wysokości, dlatego August- zwrócił się do jednego z mistrzów miecza- Ty będziesz dowodził. Wybierz sobie dwudziestu ludzi.
-Dwudziestu?- zapytał słabo
-Dwudziestu.
-Kiedy ruszamy?
-Macie godzinę- powiedział Cezar bezbarwnie
-Kurwa- skwitował August.

środa, 18 lipca 2012

Legion

Przesiedziałem już jakieś pięć miesięcy trenując na modłę legionu. Nie mogę powiedzieć, żebym nauczył się wielu nowych rzeczy jeśli chodzi o walkę na miecze, natomiast w walce wręcz nowości było sporo. Nie jest to takie zaskakujące bo zarówno gildia wojowników jak i magowie nie kładą nacisku na walkę gołymi rękami. Wojownicy, bo mają broń, a magowie, bo ręce są im potrzebne do tworzenia znaków. W ten sposób pięknie wystawili się na techniki walki wręcz, które mają za zadanie obezwładnić przeciwnika. Na chwilę obecną obezwładniałem ludzi prawie z taką samą łatwością jak Seagal. O dziwo Gabriel mi w tym dorównywał, chyba w końcu znalazł chłopak powołanie
Poza walką kurs przewidywał także umiejętności przydatne szpiegom. Np. skradanie się, kradzież kieszonkowa, otwieranie zamków, zielarstwo, w tym dogłębna znajomość trucizn. Kilka, swoją drogą, przetestowano na Gabrielu, tak żeby odczuł czym grozi wpadka na akcji.
Przyznam szczerze, że podobało mi się to menu treningowe, a że było dość wymagające zarówno dla mózgu jak i ciała, to Gabryś gasł na wieczór jak zdmuchnięta świeczka, ja natomiast miałem swoje 5 godzin zabawy w bibliotece. Bardzo przyjemne jest też to, że w Legionie wszyscy znają moją tożsamość i nie muszę udawać lekko ciapowatego maga. Co prawda na samym początku sprawdzali jak tam moje postępy, ale po kilku pokazówkach dali sobie spokój i pozwolili mi przesiadywać w bibliotece. Jedynymi wyjątkami były te dni kiedy na sparring zapraszał mnie Cezar, albo któryś z wojowników na poziomie mistrzowskim. Im nie odmawiałem bo faktycznie pomagali mi podszlifować umiejętności. Poza tym siedziałem nad książkami, nie szukałem sposobu powrotu do domu, bo mimo imponującej liczby woluminów, Legion nie posiadał pozycji dotyczących podróży między światami, których już bym nie czytał.
Właśnie kończyłem analizować bardzo interesującą księgę o tym jak magistrowie magii używają żywiołów do których nie mają talentu, gdy podszedł do mnie Cezar.
-Co powiesz na sparring chłopcze?- zapytał- Zobaczymy jak tam twoje postępy.
-Czemu nie.- odpowiedziałem wzruszając ramionami. Analiza i tak mi nie ucieknie, a książkę przecież już przeczytałem. Na koniec dnia aktywności można równie dobrze się poruszać.
Zeszliśmy do pokoju treningowego i wzięliśmy po mieczu. Były one jak najbardziej prawdziwe, drewno nie wytrzymałoby siły uderzeń. Krawędzie były co prawda stępione, ale i tak można było sobie połamać kości. Dobrze, że mamy własnego medyka i kapłana w sąsiadującym pokoju. Tu od razu ukoję wasze nerwy, kapłan nie miał udzielać ostatniego namaszczenia, po prostu jak w każdym szanującym się świecie RPG odpowiadał za czary leczące. Ja też miałem tam jakieś zaklęcia służące do leczenia, ale w porównaniu wyglądały co najwyżej jak amatorska pierwsza pomoc.
Cezar patrzył na mnie przez chwile i w końcu zapytał.
-Nie planujesz się dzisiaj zmęczyć?
-A to dlaczego?
-Używasz tylko jednego miecza.
Skrzywiłem się lekko i przekląłem moment w którym po raz pierwszy pokazałem mu, że w walce potrafię używać dwóch mieczy. Ale cóż miałem zrobić, zabrałem drugi miecz i zmieniłem postawę. Ciało lekko pochylone do przodu, lewa noga trochę z przodu, obniżony środek ciężkości i oba miecze położone po rękach. Może to wyglądać dziwnie, ale się sprawdza. Znacznie łatwiej jest się obronić, a dzięki zręcznym palcom mogę dość szybko obrócić miecz o sto osiemdziesiąt stopni.
Rzuciłem się do ataku. Cezar cierpliwie czekał aż się zbliżę, nie śpieszyło mu się, nie ważne jak szybko próbowałem się poruszać on i tak zawsze był szybszy.
Uderzyłem prawą ręką. Cios zatrzymał bez widocznego wysiłku, ale ja wykorzystałem siłę zderzenia, obróciłem się wokół własnej osi i błyskawicznie pchnąłem lewą ręką do tyłu, próbując nadziać przeciwnika na ostrze wystające spod łokcia. Oczywiście miecz rozciął pustkę. Popatrzyłem za ciosem i natychmiast wygiąłem się do ziemi, ostrze łukiem śmignęło mi tuż nad nosem. Opadając po raz kolejny okręciłem się wokół własnej osi, zmieniłem chwyt na mieczu i ciąłem w Cezara. Po raz kolejny z niemożliwą prędkością zrobił pół kroku w bok i uniknął ostrza. Uderzył delikatnie swoim ostrzem o moje, dzięki czemu straciłem kruchą równowagę i grzmotnąłem podbródkiem o podłogę przygryzając sobie język. Już miałem się poderwać gdy poczułem zimny ciężar między łopatkami. Zmiąłem przekleństwo na ustach.
-Lepiej- powiedział Cezar i cofnął miecz.
-Lepiej, lepiej- zacząłem zrzędzić- Trzynaście porażek z rzędu!
-Pretorzy nie przegrywają- powiedział tylko.
Na to nie miałem odpowiedzi. Przez te kilka miesięcy dowiedziałem się kim są pretorzy. Dla wojowników są tym czym Rada Elfów dla magów. Absolutny szczyt potęgi i umiejętności. Z tego co rozumiem potrafią tak zwiększyć szybkość i siłę przy użyciu many, że każdego innego wojownika samo podniesienie miecza rozerwałoby na strzępy. No i nie walczą ze sobą. W historii zanotowano tylko pięć takich pojedynków. Wszystkie zakończyły się śmiercią obu uczestników. Stąd powstał mit, że pretorzy nigdy nie przegrywają.
-No dobrze- westchnąłem- Czy to będzie wszystko?
-Tak- powiedział z lekkim uśmiechem- Jeśli się porządnie przyłożysz do ćwiczeń, to za jakiś miesiąc będzie można nazwać cię mistrzem z czystym sumieniem.
Zaskoczył mnie tym stwierdzeniem. Chociaż może nie tyle stwierdzeniem, co faktem, że potrafił określić mój postęp po zaledwie kilku sekundach walki. Wzruszyłem ramionami, zdarzały mi się i dziwniejsze rzeczy.
Odłożyłem miecze na swoje miejsce i się pożegnałem, moje pięć godzin zbliżało się do końca.
-Ale Eryku- zawołał jeszcze za mną- Dalej odnoszę wrażenie, że nie pokazujesz mi wszystkiego na co cię stać.
Zamarłem na chwilę. Sukinsyn. Skąd u niego takie cholerne wyczucie.
-Nie martw się.- powiedział po chwili grobowego milczenia- Każdy lubi mieć przynajmniej jednego asa w rękawie.
Lekko się rozluźniłem i ruszyłem do swojego pokoju.

środa, 11 lipca 2012

Nowy dom.

Jechali słabo widoczną ścieżką wśród omszałych kamieni i korzeni drzew. Pasemka mgły ograniczały widoczność, ale z jakiegoś powodu nikomu to nie przeszkadzało. Gabriel uznał też, że konie musiały dokładnie znać drogę, bo stąpały pewnie, tak naprawdę rasa zwierząt na których podróżowali nazywała się inaczej, ale Eryk tak je nazwał i jakoś przylgnęło. Cezarowi też spodobała się ta nazwa, zwłaszcza, że była krótsza od oryginału. Eryk narzekał tylko, że kopyta wyglądają jak krowie, ale na to jego zrzędzenie nie zwracali już od dawna uwagi.
-To tam.- wskazał gdzieś przed nich Cezar.
Gabriel natężył wzrok, ale nic nie widział. Nagle słońce przebiło się przez zasłonę chmur i z mgły wynurzył się zarys potężnego, starego zamku. Gdy podjechali bliżej Gabriel uświadomił sobie rozmiary budowli. Nie był to pierwszy lepszy zameczek, ale potężna warowna twierdza, z grubymi i wysokimi murami.
-Te mury pamiętają czasy Pierwszej Wojny- powiedział Cezar cicho.
-No, no.- powiedział Eryk- Katapultą to tego raczej nie przebijesz.
-Magią też nie- powiedział nie bez dumy najemnik.
-Być może, być może- powiedział Eryk tonem typu "Wyzwanie przyjęte"
Gabriel milczał podziwiając widok. Twierdza przylegała do stromego górskiego zbocza po lewej stronie i od tyłu, a po prawej z głęboką przepaścią, przez co miała nieregularny kształt i wtapiała się w otoczenie. Gdy przybyli trochę bliżej efekt pogłębił mech gęsto porastający mury.
Cezar uniósł dłoń witając się z niewidocznym strażnikiem, przy okazji dało się zauważyć, że palce ułożyły się w dość dziwny sposób. Po chwili brama zaczęła się otwierać. Czekali cierpliwie, aż otworzy się na oścież. W końcu usłyszeli charakterystyczny huk blokowanego mechanizmu. Cezar odwrócił się w stronę Gabriela.
-Witam w Fortecy. Domu Legionu.- powiedział cichym, niemal złowrogim głosem, po czym zanurzył się w cienie przejścia.
Gabriel przełknął ślinę i podążył za nim.
-Będzie się działo.- powiedział wesoło Eryk.

sobota, 26 maja 2012

I'm on the mission Koniec.

Dziadek? Po tej rewelacji zbierałem chwilę szczękę z podłogi. Ale w sumie jak mu się dobrze przyjrzeć to podobieństwo jest dość uderzające, no i wiedziałem teraz kogo mi przypominał. Ale że ten stary piernik miał dzieci? Do tego potrzebna jest przecież kobieta... No chyba, że rozmnożył się przez podział.
-Ariadna kochanie.- powiedziała Penelopa- idź pobaw się z Ailą.
Mała posłusznie podbiegła do kobiety, która była żeńską wersją Cezara. Nawiązała kontakt wzrokowy z kapitanem, skinęła lekko głową i bezgłośnie powiedziała "Ojcze". Najemnik tylko skinął głową i wrócił spojrzeniem do księżniczki i jej męża.
-Mistrz Markus nigdy nie powiedział mi, że miał dzieci.- powiedział zakłopotany Gabriel.
-Jakie to dla niego typowe- powiedział mężczyzna z westchnieniem- Nie dość, że kompletny odludek, to jeszcze milczek. Mógłby normalnie mieszkać ze mną, ale uparł się na siedzenie w lesie.
-Jeśli wybaczysz Mój Panie- wtrącił się Cezar- ale pora nam ruszać. Jego Królewska Wysokość może mieć dla mnie kolejne zadania. Musze też zaprzysiąc mojego najnowszego podwładnego.
-Jak zwykle w ruchu, co?
-Nie zostaniesz choćby na noc?-zapytała Penelopa- Mógłbyś spędzić trochę czasu z córką.
-To bardzo miłe z twojej strony Pani, ale służba królestwu jest dla mnie najwyższym priorytetem.
Księżniczka smutno pokiwała głową.
-Zatem pozwól, że użyczę ci konie- powiedział jej mąż.- Przynajmniej tak mogę ci się odwdzięczyć za nieustającą służbę koronie i mojej rodzinie.
Cezar nisko skłonił głowę dając do zrozumienia, że z wdzięcznością przyjmuje dar. Mężczyzna klasną tylko w dłonie i zaraz pojawił się stajenny z dwoma końmi. Najwyraźniej był przygotowane już wcześniej.
-Powodzenia Legioniści- powiedział na pożegnanie- Sława i Chwała.
-Sława i Chwała.- odpowiedział Cezar uderzając się prawą pięścią w pierś.


Gdy trochę już odjechali od posiadłości Cezar zwrócił się do Gabriela.
- Mam nadzieję, że nie zmieniłeś zdania co do służby z najemnikami?
- Nie- odpowiedział mag- Tylko zastanawia mnie co to za grupa najemników.
Cezar uśmiechnął się jednym kącikiem ust.
-Najlepsza ze wszystkich- powiedział- "Legion". Jedyna grupa najemnicza, która służy wyłącznie królowi oraz jego zaufanym.
-Czy ta "wyłączność" na usługi nie zaprzecza trochę duchowi bycia najemnikiem?- zapytał Gabriel.
-Tak- przyznał Cezar- Ale świetnie robi za front. Widzisz, nie każdy potrafi dodać dwa do dwóch i zauważyć, że grupa najemników to tak naprawdę elitarny oddział Jego Królewskiej Mości.
-Rozumiem.
-To dobrze.
-A tak swoją drogą- zapytał nagle Eryk- Co to za akcja z tym całym wujkiem?
-Cóż- powiedział lekko zakłopotany Cezar- Moja rodzina od pokoleń służy koronie, dlatego zawsze któreś z nas jest blisko członków rodziny królewskiej, dlatego panienka zna mnie od najwcześniejszych lat i jakoś tak wyszło.
-Uhm- odpowiedział Eryk- A tak z ciekawości na czym będzie polegać nasza praca?
-A tego dowiecie się dopiero po zaprzysiężeniu i doszkoleniu.- powiedział Cezar z paskudnym uśmiechem.

czwartek, 24 maja 2012

I'm on the misson Cz.9

Pomoc księżniczki sprowadziła się właściwie do tego, że patrzyła czy nie wywrócę się po drodze do wozu, a podejrzewam, że nawet gdybym się wywrócił to tylko by kogoś zawołała by mi pomógł, co zaoszczędziłoby mi jakieś dwadzieścia sekund leżenia na ziemi. Z wchodzeniem także musiałem poradzić sobie sam. Prawdziwy powód jej towarzystwa ukazał się po kilku chwilach. Zaczęła rozmawiać. Pytać jak potężnym magiem jestem skoro poradziłem sobie z taką łatwością, z kimś o mocy Arcymaga Bitewnego, ale to naprawdę nie jest aż takie osiągnięcie. Znaczy jasne, dowolna osoba w klasie Bitewnej jest mobilizowana w przypadku wojny, ale przecież jest klasa Wojenna, no i tam to dopiero mają kopa.
Ostatecznie dość lakonicznie wytłumaczyłem jej że widzę więcej niż przeciętny człowiek, dużo więcej. I właśnie dlatego udało mi się przebić barierę.
Ale czy takie wyjaśnienie jej wystarczyło? Nieee. Zaczęła dopytywać czemu jestem taki smutny i samotny. I tu się wydało, że nie dość, że jest w stanie podsłuchiwać telepatie, to jeszcze jest empatką. Człowiek zaczyna się zastanawiać ile osób tak naprawdę grzebało mu we łbie.
Spróbowałem ją spławić, a ona zaskakująco szybko się zmyła, tylko po to by przyjść następnego dnia. Znaczy, nie dosłownie przyjść. Nawiązała konwersacje telepatyczną bezpośrednio ze mną. Na początku odpowiadałem półsłówkami i unikałem jakichkolwiek opowieści o sobie, więc to ona opowiadała o sobie. O ojcu, o wychowaniu, w końcu o tym jak wyszła za mąż. Opowiadała długo o tym jak całe życie byłą przygotowywana na małżeństwo polityczne, a potem... Potem opowiadała jak ojciec pozwolił jej wybrać sobie małżonka.
I jakoś tak po drodze zacząłem opowiadać o sobie. O tym jak straciłem rodziców jako dziecko, jak potem utrzymywała mnie siostra, jak w końcu ułożyła sobie życie i w końcu o tym jak zginęła ze swoim chłopakiem w wypadku.
W ciągu niecałych dwóch tygodni zyskałem pierwszego prawdziwego przyjaciela w tym świecie. Wreszcie spotkałem kogoś, kogo interesowałem, ja, jako osoba, a nie jako zabójczy mag. Och oczywiście interesowała się tym co potrafię zrobić, ale czułem, że nie moja moc jest dla niej najważniejsza. A tak już zupełnie na boku, była niezwykle błyskotliwa, a gdy mogła się wyrażać tak jak było jej wygodnie, czytajcie jako " nie ograniczały ją zasady dobrego wychowania", to czułem się tak jakbym znowu wrócił do domu i gadał z którąś, z kumpeli. Kurwiąc na sytuacje w kraju i ludzką głupotę.
Ale prawdziwe jaja zaczęły się, gdy do rozmów dołączył się Grześ. Kiedy przeszedł jej wstępny szok po odkryciu kolejnej osoby w mojej głowie udało mi się wytłumaczyć, że Grześ tak naprawdę nie jest osobą. Ostatnie dwa dni podróży spędziliśmy gadając we trójkę, do szczęścia brakowało mi tak właściwie tylko puszki piwa.
Szkoda tylko, że wszystko co dobre szybko się kończy.


Na horyzoncie zobaczyłem miasto, ale cel naszej podróży znajdował się trochę przed nim. Wielka posiadłość na wzgórzu. Przypominała nieco dom Aureliusa, ale na oko była z dwa razy większa. Na teren samej posiadłości wjechał tylko powóz księżniczki oraz w charakterze ochrony osobistej: Gabriel i Cezar.
Służba ustawiła się w korytarz prowadzący od drzwi posiadłości do powozu. Penelopa powoli zeszła po podstawionych schodkach.
-Mamo!- krzyknęła nagle dziewczynka wybiegająca spomiędzy służących. Wyglądała na osiem, dziewięć lat.
-Witaj kochanie- powiedziała Penelopa z czułym uśmiechem.
Mała wskoczyła w objęcia matki. Wyglądała prawie identycznie, jedyną różnice stanowił kolor włosów. Dziewczynka miała jasnobrązowe włosy, trochę ciemniejsze na grzywce.
-Skarbie przywitaj się.- powiedziała córce, stawiając ją na ziemi.
-Witaj panie- dygnęła przed Gabrielem.
-Wujek Cezar- przytuliła się do kapitana.
-Panienko- powiedział lekko zakłopotany najemnik.
-Żywy dzieciak- przekazałem Penelopie.
-Dziękuje.
-Ukochana- odezwał się męski głos dochodzący od drzwi.
Księżniczka odwróciła się z miękkim uśmiechem i powoli poszła na spotkanie męża. Popatrzyłem na niego i już wiedziałem po kim małą odziedziczyła włosy, poza tym był doskonale zbudowany i wydawało mi się, że kogoś mi przypomina.
-Dziękuje, że strzegłeś mojej żony mistrzu Cezarze.- powiedział mężczyzna mocno ściskający Penelopę.
-Tylko wypełniałem swoje obowiązki.- powiedział kapitan z lekkim ukłonem.- Poza tym nie poradziłbym sobie bez pomocy tego oto maga.
-Jestem zatem waszym dłużnikiem mistrzu....
-Gabriel- odpowiedział.
-Gabriel?- powiedział niepewnie mężczyzna.
-Tak- powiedział Cezar.- Ostatni uczeń Mistrza Markusa.
-Wielki to zatem zaszczyt- powiedział niespodziewanie z lekkim pokłonem- Poznać ostatniego wychowanka mojego szacownego dziadka.

sobota, 19 maja 2012

I'm on the mission Cz.8

*Chrup**Chrup*
Nie wiem jak wy ale ja uwielbiam strzelać kośćmi w karku. Zobaczyłem to w jakimś Strasznym Filmie i po prostu mnie to urzekło.
Ciężka jazda nabierała prędkości zjeżdżając w naszym kierunku, oczywiście nie mogłem ich tak po prostu zmieść z powodu maga. Trzeba się więc pozbyć pasożyta. Dzięki manawizji widziałem słabe punkty jego bariery, ale żeby się przebić musiałem go rozproszyć. Uznałem, że najlepsze do tego celu będą te cudowne trąby powietrzne które Aurelius mi pokazał. Niestety nadal mam marną kompatybilność z Gabrielem i nie mogę sobie pozwolić żeby użyć całej mocy, ba żebym tak mógł użyć choćby dziesiątej części tego co normalnie. I tutaj moje badania nad kryształami absorbującymi mane okazały się bardzo pomocne. Jako jedyny mag na świecie potrafię wysysać energię z wody podczas jej zamrażania. Na razie wychodzi mi to nieco kulawo, przyznaje, ale da się to zrobić. Dzięki temu może uda mi się nie uszkodzić ciała Gabriela... za bardzo.
Narzuciłem kaptur na głowę i zacząłem czarować. Używając niewielkich ilości wody stworzyłem magiczne pieczęcie w powietrzu, dla postronnych obserwatorów zapewne wyglądało to tak jakbym radził sobie z niezwykle skomplikowanym zaklęciem bez nich, co może nieźle przerazić. I bardzo dobrze, to tylko woda na mój młyn.
W końcu uwolniłem trąbę powietrzną o średnicy około dziesięciu metrów, wyglądała żałośnie w porównaniu z ponad dwustumetrowymi, które wypuszczałem u siebie. Mimo tego, że wypuściłem tylko jedną to już czułem słabość w kolanach i pot spływający po plecach. Żałosne. Zacząłem ładować się okoliczną wodą, wokół mnie zaczął tworzyć się krąg zmrożonej trawy, okoliczni najemnicy uciekali wzrokiem od mojej twarzy. Musiałem wyglądać naprawdę paskudnie.
Zacząłem tworzyć specjalną lodową włócznie. Kontrolowałem krystalizacje tak, by była jak najtwardsza, sztuczka na którą wpadłem dzięki temu artefaktowi, który otrzymał Gabriel po teście.
Teraz czekałem na dogodny moment, prawie połowa linii wroga musiała się zatrzymać, żeby poradzić sobie z trąbą powietrzną. Magister zgodnie z przewidywaniami próbował jakoś zdezaktywować zaklęcie. Jest! Szansa! Zdekoncentrował się. Wystrzeliłem włócznie w stronę najsłabszego punktu bariery. Jako że nie oszczędzałem na manie usłyszałem satysfakcjonujący huk przekraczania bariery dźwięku.
Włócznie przeszła przez barierę jak przez masło, podobnie przez ciało magistra i jednego z żołnierzy którzy go strzegli. Musiałem chyba trafić w serce, bo zaklęcie maga załamało się prawie natychmiast. Żołnierze, którzy próbowali jakoś obejść tornado zostali niemiłosiernie zaatakowani przez gwałtowny wiatr. Tylko ciężar zbroi i wierzchowców trzymał ich na ziemi. Postanowiłem więc umilić im rozrywkę i dodałem wodę oraz lód. Oczywiście chroniłem najemników przed lodem, ale nie przed wodą, po to był mi kaptur. Nic tak nie wkurwia jak usta pełne wody podczas inkantacji.
Zostawiłem żołnierzy walczących z żywiołem ich własnemu losowi i skupiłem uwagę na tych niedotkniętych jeszcze moją magią. Szczęśliwie najemnicy nie dali się rozjechać pierwszą szarżą i dzielnie próbowali odepchnąć przeważającego liczebnością przeciwnika. Zacząłem więc odstrzeliwać lodowymi kolcami kolejnych wojowników. Musiałem uważać, żeby nie uszkodzić swoich ludzi, ale szczęśliwie żołnierze nie zeszli jeszcze ze swoich kotów. Kiedy odstrzeliłem piątego z kolei zauważyli, że coś jest wybitnie nie tak. Zanim zrozumieli, że muszą ewakuować się z wierzchowców udało mi się odstrzelić kolejnych trzech. Oczywiście wystawili się dzięki temu najemnikom, którzy skwapliwie wykorzystali okazje i zabili kolejnych kilku żołnierzy.
W ciągu kilku chwil sytuacja z tragicznej zmieniła się w umiarkowaną. Przeniosłem więc uwagę na drugą stronę pola bitwy.
Tutaj żołnierze nie dotarli nawet do pozycji najemników, trąba powietrzna skutecznie trzymała ich w miejscu. Kilku co odważniejszych, czy też głupszych spróbowało się przedrzeć. Jeden idiota spróbował nawet przedrzeć się przez sam środek. Skończyło się to porwaniem jego oraz jego kota w powietrze. Szczęśliwie dla nas wylądował wśród swoich oddziałów zabijając dwóch innych żołnierzy. Inny z kolei miał pecha i oberwał lodowym okruchem prosto w tętnice szyjną.
Postanowiłem pobawić się w artylerie, głównie dlatego, że nie musiałem się przejmować uderzeniem we własnych ludzi. Wykorzystałem wodę i lód które umieściłem w trąbie powietrznej i zacząłem bombardować żołnierzy. Nie bawiłem się nawet w formowanie włócznie, prałem czym popadło. Właściwie tylko nakierowywałem wszystkie te odłamki na wrogów, nie musiałem ich nawet podnosić bo huragan odwalał za mnie całą robotę. I dobrze po powoli zaczynałem czuć, że wykańczam swoje ciało. Po jakichś pięciu minutach trąba powietrzna straciła moc, ale żołnierze zamiast atakować rzucili się do ucieczki. W sumie trudno się im dziwić, skąd mieli wiedzieć, czy nie rzucę tego zaklęcia ponownie.
Po drugiej stronie, też uciekali, ale tam większość straciła swoje wierzchowce i spieprzali z buta, co dawało najemnikom możliwość gonienia i dobijania ich. Nie trzeba mówić, że chłopcy skwapliwie korzystali z nadarzającej się okazji, jednak sierżant szybko wybił im ten pomysł z głów i słusznie, bo ci którzy byli blokowani przez moje zaklęcie szybko przejechali za wycofującymi się pieszo. Gdyby najemnicy ruszyli w pościg, to zostaliby rozsmarowani.
Oczywiście ich manewr był tak samo szlachetny co głupi. Wysłałem im w prezencie trochę lodu, a oni w podzięce zostawili kilka następnych ciał.
Odetchnąłem gdy w końcu zniknęli za wzgórzem. Czułem, że drżą mi kolana i ogólnie czułem się dość niefajnie. Skierowałem kroki do Cezara i księżniczki. Kapitan ogarniał cały ten chaos przy pomocy krzyków i przekleństw, Jej Wysokość zaś, stała z wyrazem zdziwienia na twarzy. Stanąłem obok nich.
-Podobało się?- zapytałem
Księżniczka dopiero wtedy odwróciła do mnie twarz i aż się wzdrygnęła.
-Dobrzy bogowie- wyszeptała- Wyglądasz jak śmierć.
Stworzyłem lodowe lusterko. Ano miała rację. Zbladłem jak ściana, dodajmy do tego wciąż płonące oczy od manawizji i czarne włosy szczelnie przylegające do czaszki. Zaprawdę uroczy widok.
-Imponujące- powiedział Cezar, gdy już uporał się z natłokiem spraw.- Mówiłeś zdaje się, że magister miał moc Arcymaga Bitewnego?
-Ano miał.
-A jednak zabiłeś go z taką łatwością.
-Wszystko jest łatwe jak się wie jak.- odpowiedziałem krótko.- A teraz wybaczcie, ale idę się walnąć na wóz. Po tym jak skatowałem jego ciało Gabriel może mieć problemy z poruszaniem się jutro.
-Rozumiem- powiedział Cezar.- I tak musimy jakoś ogarnąć to pobojowisko.
-Pomogę ci.- zwróciła się do mnie księżniczka.
-Uroczo- odparłem- Dziękuje.