Po chwili podziwiania swojego dzieła odwróciłem się do obecnych.
-No to co teraz robimy?- zapytałem wesoło
-Niedługo przepchną taran pod wewnętrzną bramę, a wtedy będziemy zgubieni.-odpowiedział mi August- Zwłaszcza, że nie widać nawet cienia posiłków.
Spojrzałem na dziedziniec i akurat zdążyłem zobaczyć jak żołnierze mozolą się z przepchnięciem taranu przez bramę. Rzuciłem tylko okiem dla pewności, ale zgodnie z oczekiwaniami był chroniony magią.
-A nie można by podgrzać trochę atmosfery przy użyciu wrzącego oleju?-zapytałem przez ramię- Albo magii?
-Z olejem czekamy aż podejdą bliżej.- odpowiedział mi kapitan wojsk królewskich- A co do magów...
-A co do magów to sam powinieneś wiedzieć najlepiej- podjął wątek Pietia- Ledwie trzymamy się na nogach i samo utrzymanie bariery wokół zamku wymaga niemal wszystkich naszych sił. Z tobą pewnie jest jeszcze gorzej po samotnej obronie wieży i stworzeniu portalu.
-Szczerze to nie.- odpowiedziałem- Całą walką zajmował się Gabriel, ja tylko pożyczałem mu mane.
-Tylko?-Spytał wampir z niedowierzaniem- To właśnie z powodu zużywania many bierze się całe zmęczenie. Nie musisz grać twardziela, naprawdę nie ma się czego wstydzić.
-Tak, tak oczywiście- powiedziałem machając zbywająco ręką- dla waszych standardów zapewne, ale ja jestem dużo potężniejszy. Auguście byłbyś tak dobry i wezwał naszą uroczą kapłankę? Albo lepiej, wszystkich ludzi potrafiących leczyć magicznie? Mam zamiar troszkę... zaszaleć.
August pobladł lekko, ale szybko wysłał kogoś po lekarzy.
-Kapłani? Tutaj? Po co?- warknął kapitan garnizonu- I skoro jesteś taki potężny jak mówisz to czemu nie zmieciesz całej tej armii, hę?
Spojrzałem na niego lodowato i czekałem dopóki nie spuścił wzroku.
-Czy ktoś tutaj wie co się dzieję gdy mag próbuje pomieścić w sobie manę ponad własną wytrzymałość?-zapytałem cichym, groźnym głosem.
-Widzę, że nikt- podjąłem po chwili milczenia- W ramach testu użyłem kiedyś dwa razy więcej many niż może maksymalnie utrzymać Gabriel, efekty przeszły moje najśmielsze oczekiwania. Wtedy dowiedziałem się, że nadmiar many powoduje obrażenia dla ciała, wtedy też po raz pierwszy zobaczyłem krew bryzgającą ponad pięć metrów od ciała z którego się wydobyła. Myślę, że to odpowiada na pytanie dlaczego potrzebuje kapłanów i dlaczego nie zmiotę całej armii.
Dalszą przemowę przerwał mi huk otwieranej klapy i tupot biegnących stóp. Koło dziury w podłodze stała zdyszana kapłanka z mojego oddziału.
-Nawet mi się nie waż!- wrzasnęła na jednym wydechu.
-Obawiam się, że nie mam wyboru.
-Jeśli myślisz, że będę spokojnie patrzeć jak się okaleczasz to...
-Albo to zrobię, albo wszyscy obrońcy zostaną zabici.
Kobieta zagryzła wargę i popatrzyła ponuro pod nogi.
-Rozumiem- wyszeptała w końcu.
-No to świetnie- powiedziałem zacierając dłonie- Zróbcie mi trochę miejsca muszę wyrysować znaki.
Wymruczałem pod nosem zaklęcie i przyłożyłem palec do podłogi. Po chwili na kamieniu, poczynając od mojego palca, zaczęły pojawiać się wyryte linie, które układały się w pentakl. Obszedłem znak dookoła i usatysfakcjonowany jego wyglądem wyszeptałem kolejne zaklęcie, tym razem kreśląc znaki w powietrzu. Ostatni raz sprawdziłem przy użyciu manawizji czy wszystkie znaki zostały narysowane poprawnie i tchnąłem w nie manę dzięki czemu zostały wyciśnięte wokół pentakla.
Przeciągnąłem się i wszedłem do środka okręgu. Wziąłem głęboki wdech i wydech.
-No dobrze panie i panowie- powiedziałem wesoło- pora zacząć tą zabawę.
Ostatni raz oszacowałem ile many będę potrzebował do tego co chce zrobić, ale liczby dalej nie chciały zejść poniżej trzykrotnej wartości maksymalnej many Gabriela. Co prawda teoretycznie mógłbym użyć many żeby chronić ciało, ale nigdy nie przetestowałem tej koncepcji. No cóż kto nie ryzykuje ten nie wygrywa.
Z tą myślą utworzyłem ścianę wokół ciała Gabriela i zaczerpnąłem nie trzy, a cztery razy więcej many (jak szaleć to szaleć) i wykrzyczałem zaklęcie.
Zaklęcie nie należało do skomplikowanych, czy widowiskowych, sprowadzało się do stworzenia lodowych kolców wystających z ziemi. Przez chwilę, która zajęła przepłynięciu many do celu nie działo się nic i kapitan garnizonu już otwierał usta by wyrazić swoje niezadowolenie, gdy z ziemi eksplodowały lodowe iglice. Powstawały jak fala, zaczynając od wejścia do zamku a na zewnętrznych murach kończąc.
Pierwszą ofiarą zaklęcia był taran który właśnie dotaczał się do zamkowej bramy. Co prawda był otoczony potężną barierą zaklęć, ale wobec tak wielkiego ładunku many lód rozdarł je równie łatwo jak miecz rozcina kartkę papieru i drewniana konstrukcja zawisła na błękitnych kolumnach. Żołnierze w bezpośrednim pobliżu punktu zero nie mieli nawet czasu by zrozumieć co ich zabija, ale ci dalej krzyczeli, a nawet próbowali uciekać w panice. Zdało się to na nic gdyż zaklęcie było po prostu zbyt szybkie, w ciągu zaledwie kilku sekund dotarło do murów i je także rozerwało. Spadające kamienie zabiły ludzi czekających poza murami twierdzy, ale to wystarczyło by wszyscy pozostali zaczęli uciekać z krzykiem.
Usłyszałem za swoimi plecami pomieszane westchnienia i przekleństwa.
-Przepraszam za ten mur- powiedziałem i zwymiotowałem krwią.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz