Translate

niedziela, 25 listopada 2012

Idź i... Cz.4

To była naprawdę piękna noc. Piękna i dość ciepła jak na tę porę roku, szkoda, że długo taka nie pozostanie. Westchnąłem ciężko po raz nie wiem który i ostatni raz sprawdziłem magiczne zabezpieczenia miasta. Luka przez którą miałem zamiar się prześlizgnąć nie zmieniła miejsca ani o centymetr. Westchnąłem ponownie, podniosłem się i zabrałem do pracy. Plan był banalnie prosty. Dostać się w obręb miasta, wybić wcześniej zlokalizowanych magów i, kiedy zabezpieczenia się rozpadną, zrobić im tam mini epokę lodowcową. Operacja pozostawiała jednak niesmak w ustach, bo oprócz żołnierzy przewidywała zabicie jak największej liczby zwykłych mieszkańców. Zastanawiam się czy tak czuli się lotnicy, którzy zrzucili bombę na Hiroshimę? Oczywiście kiedy już zdali sobie sprawę co dokładnie zrobili. Westchnąłem ostatni raz, zakamuflowałem się magicznie i wystrzeliłem w kierunku luki. Zgodnie z planem nikt nic nie zauważył. Podfrunąłem do wieży na której znajdował się pierwszy cel. Dwóch ludzi, mag i żołnierz, obaj patrzyli w stronę naszego obozu. Wspomagając się magią wystrzeliłem do przodu i wbiłem miecz w plecy czarodzieja. Nie zdążył nawet westchnąć gdy ostrze wgryzło się w ciało, przecinając kręgosłup i wychodząc z klatki piersiowej. Żołnierz zdążył tylko odwrócić głowę w moim kierunku gdy mały lodowy pocisk wbił mu się w gardło. Zacharczał tylko jakby protestując i upadł bez życia na podłogę. Ciało maga zsunęło się z ostrza z mokrym mlaśnięciem, złapałem je w ostatnim momencie przed uderzeniem o ziemię, wystarczająco dużo hałasu narobił umierający żołnierz. Zwłoki obróciły się tak, że zobaczyłem twarz, młodą i zdecydowanie kobiecą, patrzącą na mnie ze zdziwieniem. Zamknąłem jej oczy i wytarłem ostrze o skraj szaty, nie było czasu na rozczulanie się. Rozejrzałem się uważnie, ale nikt nie zauważył zajścia, więc szybko stworzyłem dwie lodowe figury, z grubsza przypominające ludzkie ciała, w nocy i tak nikt nie dostrzeże szczegółów.
Zeskoczyłem z wieży i podążyłem do następnego celu, tym razem magowi towarzyszyło dwóch strażników. Jak poprzednio mag dostał mieczem a strażnicy po lodowym pocisku. Niestety tym razem ktoś mnie zauważył i zaczął krzyczeć. Nie bardzo miałem czas żeby uciszyć krzykacza, a poza tym niewiele by to pomogło bo ostrzeżenie zostało podchwycone przez innych. Szybko wyplułem z siebie magiczną formułę i grad lodowych igieł spadł na ostatniego maga pełniącego nocną wartę. Trochę przesadziłem z siłą zaklęcie i przy okazji rozerwałem wieże w której się znajdował, ale ogrom zniszczenia spowodował wybuch paniki na tamtym odcinku murów co dało mi kilka cennych chwil na aktywowanie przygotowanego wcześniej zaklęcia na dużą skalę.
Łańcuch kolejnych zaklęć zadziałał bez zarzutu, bo też nie było nikogo kto mógłby go przerwać. W pierwszym budynkiem, który został zniszczony nocowali wszyscy pozostali magowie. Oszczędziło mi to niespodzianek w postaci nagłych bąbli ochronnych pojawiających się na terenie miasta. Teraz pozostawało mi tylko patrzeć na stopniowe postępowanie dzieła zniszczenia. Oczywiście mógłbym zmieść całe miasto jednym zaklęciem, ale to doprowadziłoby do powtórki z obrony twierdzy. Stworzenia łańcucha postępujących po sobie zaklęć było dużo bardziej skomplikowane i upierdliwe, ale w zamian za to nie ucierpię w żaden sposób. Odkaszlnąłem lekko i popatrzyłem na zakrwawioną dłoń. No powiedzmy, że prawie nie ucierpię.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz