Leżałem w trawie i patrzyłem w niebo, które przecinały leniwie chmury. Gdzieś w innym świecie Gabriel stał na murach, czekając kolejny dzień na ruch wrogiej armii, ale ja wiedziałem, że narazie nic się nie zdarzy. Przeciwnicy budowali maszyny oblężnicze i dopóki ich nie skończą nie ma co liczyć na walkę. Właśnie dlatego, prawie kompletnie ignorując świat oglądałem chmury. Mój pseudoświat przeszedł przez te lata sporo zmian, głównie dzięki magii którą poznałem w bibliotece Legionu. Studiowanie zaklęć magistrów magii okazało się bardzo owocne. Teraz w miejscu, gdzie kiedyś odchorowywałem pierwsze próby zaklęć w świecie Gabriela zamiast rzeczki pojawiło się małe jeziorko dekoracyjne, otoczone kamieniami, które sam uformowałem. Widok jak z obrazka, brakowało tylko ryb.
Tam gdzie kiedyś ćwiczyłem techniki na drzewach stworzyłem płaskie pole wysypane piaskiem i usiane przedmiotami, które zobaczyłem w salach treningowych Fortecy, jak i tymi kojarzonymi z siłowniami. Wszelkiej maści drążki, hantle i ławeczki do wyciskania ciężarów. Miałem też wydzielony spory kwadrat na ćwiczenia z bronią.
U stóp gór natomiast stworzyłem swój dom. Mogłoby się wydawać, że to zwykła drewniana chatka oparta o stromę zboczę gór, ale tak naprawdę była ona tylko pierwszym pomieszczeniem, przedsionkiem do właściwego domu wchodzącego głęboko w górę. Ten mały domek na zewnątrz spełniał bardziej rolę gabinetu i miejsca w którym mogłem przygotować się do ćwiczeń lub relaksu, zależy na co miałem ochotę. Wystrój sprowadzał się do półki z książkami, paleniska, ciężkiego biurka jakie często widuje się w gabinetach dyrektorów firm i dość prostego, drewnianego krzesła. Jedynego które zrobiłem bez pomocy magii. Nie było zbyt wygodne, a nogi były różnej długości, ale na nim czułem się najlepiej. Na biurku stał samotny przedmiot, piękny, mleczny kryształ poprzecinany srebrnymi i różowymi żyłkami. Był to odtwarzacz, poza książkami, moja jedyna rozrywka. W jakiś dziwny sposób, zaklęcie którym go stworzyłem zapisało w nim każdą piosenkę jaką w życiu słyszałem.
I właściwie zastanawiam się po co stworzyłem cały podziemny kompleks, skoro korzystam tylko z tego jednego pomieszczenia. Może złapała mnie ta sama przypadłość, która dopada większość bogaczy na świcie? Zrobić coś tylko dlatego, że mogę? A może stworzyłem go w oczekiwaniu na gości, którzy nigdy nie przybędą?
W te rozmyślania wbiły się nagle dźwięki skrzypiec, fletu i pianina. "Shukumei", wypłynął skądś tytuł utworu. Nie wiedzieć czemu kojarzył mi się z wróżkami. Zamknąłem oczy i miałem cichą nadzieję, że w końcu nadejdzie sen, ale była ona płonna. Pozostawało mi tylko czekać, aż Gabriel będzie mnie potrzebować. Te kilka chwil niczym nie ograniczonego kontaktu z innymi i choć płacę za to tak wysoką cenę, to uważam że warto. Wieczna samotność jest przerażająca i może tak pojawiło się życie? Samotna istota pragnąca towarzystwa?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz