Tytułem wstępu informuje tylko, że jest to praca pisana na konkurs efantastyki. Postanowiłem zachować ją sobie na pamiątkę, jako że do finału nawet się nie zbliżyłem, więc możecie czuć się ostrzeżeni.
No to jedziemy z właściwą zawartością.
Dwadzieścia jeden krasnoludów ostrożnie zagłębiało się w czeluści ziemi. Dwudziestu wojowników przygotowanych na najgorsze i kapłan. Wyruszyli do ruin starożytnej stolicy swojej rasy, aby odzyskać dawno zagubioną wiedzę, obecnie niezbędną do koronacji nowego króla. Byli zdeterminowani odkryć starożytną tajemnice, nawet, jeśli tylko jeden z nich miałby powrócić do domu.
Zobaczyli światło gdzieś z przodu. Zwarli formacje, by lepiej bronić kapłana, jedynego w oddziale, który potrafił odczytać starożytne runy.
Gdy byli już blisko źródła światła zamajaczyła przed nimi jasnowłosa postać. Spięli się w sobie, gotowi do ataku w każdej chwili.
-No siema chłopcy- powiedział z uśmiechem nieznajomy.
Zwrócili szczególną uwagę na zęby. Wampir. Ale po dokładnych oględzinach zrelaksowali się. Wampir nosił puszysty różowy sweter i obcisłe jasnoczerwone, skórzane spodnie. Mieli szczęście. Ten wampir nikogo nie skrzywdzi, no a przynajmniej nie krasnoludy, które noszą żelazną bieliznę.
No i jego postać była powszechnie znana wśród narodów pod- i naziemnych, żaden wampir nie próbowałby też się pod niego podszyć. Było to poniżej ich godności. Można mu było więc zaufać.
Mieszkaniec podziemia maczał zużyty tampon w gorącej wodzie z roztargnieniem. Nagle zmarszczył brwi i powęszył.
-O przepraszam.- powiedział - Witajcie chłopcy i dziewczyny.
Krasnoludy natychmiast poczerwieniały. Technicznie wiadomo, że są dwie płcie, ale takich rzeczy się głośno nie mówi. Po prostu nie wypada.
Wampir chyba zauważył swoją gafę, bo przestał się uśmiechać.
-Na pewno jesteście zdrożeni- powiedział żeby przerwać niezręczną cisze- Zapraszam do mnie, jest ciepło i przytulnie. Do tego będziecie mogli coś zjeść.
Gestem zachęcił ich do pójścia za nim. Co zresztą krasnoludom odpowiadało, były już zmęczone długim marszem, a domostwo wampira było bezpieczne. A przynajmniej tak bezpieczne jak może być jakiekolwiek miejsce w podziemiu.
Przeszli po wąskiej kamiennej kładce do niewielkiej bocznej jaskini. Dom wampira był przytulny i bardzo ładny. Jeśli komuś odpowiadała duża ilość różu i różnych puchatych przedmiotów. Gospodarz zaprosił krasnoludy do salonu. Najwyraźniej wampir prowadził bogate życie towarzyskie, bo wszyscy zmieścili się bez problemów.
-Herbatki?- zapytał uprzejmie. Krasnoludy zareagowały gwałtownym kręceniem głową. Jeden z nich wyciągnął sporą beczkę z mocno wbitym korkiem.
-Masz korkociąg?- zapytał.
-Korkociąg?- zapytał zdziwiony wampir- To jakaś odmiana drutociągu?
W pokoju zapanowała na chwile cisza. W końcu ktoś powiedział do gospodarza "Nieważne" i rozbił górę beczki toporem. Wampir miał przynajmniej kufle, które zaofiarował oddziałowi. Zaraz też zakrzątnął się w kuchni i przygotował skromny posiłek dla krasnoludów. Mięso było lekko krwiste, co i tak zakrawało na cud w przypadku wampira.
-Co sprowadza do tych zapomnianych części podziemia krasnoludy?- zapytał po posiłku gospodarz.
-Szukamy ruin naszej dawnej stolicy panie...- dowódca krasnoludów popatrzył pytająco na wampira
-Ojej, gdzie moje maniery- zakłopotał się- Nazywam się Jan, ale wszyscy wołają mnie Dżoanna.
-Johan- odparł dowódca.- Nie wiesz przypadkiem gdzie moglibyśmy się skierować by szybko dotrzeć do celu?
-Nawet was zaprowadzę- powiedział wampir z uśmiechem- I tak się nudzę. Ale wiecie, że w jaskini przed waszą starą stolicą mieszka smok?
Krasnoludy pokiwały zgodnie głowami. Wiedziały i były przygotowane na spotkanie z jaszczurem.
-Skoro tak, to zaprowadzę was jak odpoczniecie. To w sumie niedaleko.
Następnego dnia, a może nocy, bo któż by to wiedział w wiecznych ciemnościach podziemia, krasnoludy wyruszyły z wampirzym przewodnikiem.
Posuwali się znacznie szybciej niż dnia poprzedniego. Wykorzystywali ścieżki, które na pierwszy, drugi, a czasem nawet trzeci rzut okiem były nie do przebycia, by potem przejść w łagodny szlak.
Po niedługim czasie zaczęli wyczuwać obecność smoka. Wszystko przez charakterystyczny zapach spalenizny unoszący się w powietrzu i znaki pozostawione przez gorące płomienie na skałach.
Wampir zaczął się mocno pocić. Jego rasa nie za dobrze znosiła promienie słoneczne, a co tu dopiero mówić o smoczym ogniu.
-No, to jesteśmy- powiedział z widocznym zdenerwowaniem- Pozwólcie, że będę się tylko przyglądał jak radzicie sobie ze smokiem... Z bezpiecznej odległości.
Krasnoludy pokiwały głowami ze zrozumieniem. Nie miały mu tego za złe, to przecież nie jego walka.
Kapłan odmówił krótką modlitwę i ruszyli walczyć ze smokiem. Należy także zauważyć, że krasnoludy są mistrzami bezpośredniego podejścia. Więc kiedy tylko pojawili się w wejściu do jaskini, jasno oznajmili swoją obecność.
-Smoku!- ryknął dowódca- Hej smoku!
Wewnątrz jaskini dał się słyszeć odgłos łusek szurających po kamieniu. W ciemności zajaśniało jedno ślepie. Jarzący się punkt zaczął się zbliżać wraz z dudniącym odgłosem. Krasnoludy były zadowolone. Smok był zainteresowany i postanowił najpierw zobaczyć, co śmie zakłócać jego spokój. To z kolei dawało im czas na wykorzystanie tajnej broni.
Z ciemności wyłonił się rogaty łeb na długiej szyi. Smok przyjrzał się małym istotom. Kamienie zaczęły podskakiwać, gdy zamruczał pytająco.
-Smoku.- Powiedział dowódca- Żądamy przejścia do naszej stolicy.
Smok parsknął rozbawiony, czemu towarzyszył obłoczek dymu.
-Ty czegoś żądasz, maleńka istoto?- Zapytał głębokim głosem - Dlaczego sądzisz, że możesz coś na mnie wymusić?
Krasnoludy uśmiechnęły się chytrze i wyciągnęły coś z juków. Smok jęknął. "Ojej" wyrwało się wampirowi stojącemu w bezpiecznej odległości. Nagle z gadzich oczu popłynęły łzy.
-Wy... Wy....- zaczął dukać smok.- Czy to jest to, co ja myślę, że to jest?
Krasnoludy skwapliwie pokiwały głowami, ale już bez uśmiechów. Zrobiło im się jakoś tak głupio. Taki wielki smok, a płacze jak dziecko. Wampir przełamał się, podbiegł do smoka i dał mu różową chusteczkę, z króliczkiem wyhaftowanym w rogu.
-No już, już.- powiedział, uspokajająco głaszcząc go po pysku.
Smok głośno wydmuchał nos i oddał ociekającą chusteczkę.
-Zatrzymaj- powiedział wampir.
-Czy to wystarczy abyś puścił nas do stolicy?- zapytał dowódca, starając się utrzymać resztki godności.
-Ooo tak- powiedział smok - Ale skąd wiedzieliście?
-Że tort czekoladowy jest twoją słabością? - gad energicznie pokiwał łbem- Z legend oczywiście.
Gdy smok z namaszczeniem zabrał się za tort, krasnoludy ruszyły do przyległej jaskini, w której znajdowała się ich niegdysiejsza stolica.
Po niecałych dwóch godzinach wrócili zadowoleni.
-Znaleźliście?- zapytał wampir, który przerwał sobie pogawędkę ze smokiem.
-Ooo tak!- kapłan prawie zapluł się z ekscytacji- Odnaleźliśmy! Wreszcie! Po prawie pięciuset latach! Przepis na królewską owsiankę!
Smok i wampir zaniemówili.
-Owsiankę?- zapytał cienkim głosem gad.
-Tak!- odpowiedział kapłan i tym razem zapluł sobie brodę.
-Cała ta wyprawa, cały oddział zbrojnych po to by znaleźć przepis na owsiankę?- zapytał wampir.
-Tak!- jęknął kapłan prawie dostając orgazmu.
-Nasi bogowie mają bardzo jasno określone standardy dla owsianki- powiedział dowódca, jakby tłumaczyło to wszystko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz