*Chrup**Chrup*
Nie wiem jak wy ale ja uwielbiam strzelać kośćmi w karku. Zobaczyłem to w jakimś Strasznym Filmie i po prostu mnie to urzekło.
Ciężka jazda nabierała prędkości zjeżdżając w naszym kierunku, oczywiście nie mogłem ich tak po prostu zmieść z powodu maga. Trzeba się więc pozbyć pasożyta. Dzięki manawizji widziałem słabe punkty jego bariery, ale żeby się przebić musiałem go rozproszyć. Uznałem, że najlepsze do tego celu będą te cudowne trąby powietrzne które Aurelius mi pokazał. Niestety nadal mam marną kompatybilność z Gabrielem i nie mogę sobie pozwolić żeby użyć całej mocy, ba żebym tak mógł użyć choćby dziesiątej części tego co normalnie. I tutaj moje badania nad kryształami absorbującymi mane okazały się bardzo pomocne. Jako jedyny mag na świecie potrafię wysysać energię z wody podczas jej zamrażania. Na razie wychodzi mi to nieco kulawo, przyznaje, ale da się to zrobić. Dzięki temu może uda mi się nie uszkodzić ciała Gabriela... za bardzo.
Narzuciłem kaptur na głowę i zacząłem czarować. Używając niewielkich ilości wody stworzyłem magiczne pieczęcie w powietrzu, dla postronnych obserwatorów zapewne wyglądało to tak jakbym radził sobie z niezwykle skomplikowanym zaklęciem bez nich, co może nieźle przerazić. I bardzo dobrze, to tylko woda na mój młyn.
W końcu uwolniłem trąbę powietrzną o średnicy około dziesięciu metrów, wyglądała żałośnie w porównaniu z ponad dwustumetrowymi, które wypuszczałem u siebie. Mimo tego, że wypuściłem tylko jedną to już czułem słabość w kolanach i pot spływający po plecach. Żałosne. Zacząłem ładować się okoliczną wodą, wokół mnie zaczął tworzyć się krąg zmrożonej trawy, okoliczni najemnicy uciekali wzrokiem od mojej twarzy. Musiałem wyglądać naprawdę paskudnie.
Zacząłem tworzyć specjalną lodową włócznie. Kontrolowałem krystalizacje tak, by była jak najtwardsza, sztuczka na którą wpadłem dzięki temu artefaktowi, który otrzymał Gabriel po teście.
Teraz czekałem na dogodny moment, prawie połowa linii wroga musiała się zatrzymać, żeby poradzić sobie z trąbą powietrzną. Magister zgodnie z przewidywaniami próbował jakoś zdezaktywować zaklęcie. Jest! Szansa! Zdekoncentrował się. Wystrzeliłem włócznie w stronę najsłabszego punktu bariery. Jako że nie oszczędzałem na manie usłyszałem satysfakcjonujący huk przekraczania bariery dźwięku.
Włócznie przeszła przez barierę jak przez masło, podobnie przez ciało magistra i jednego z żołnierzy którzy go strzegli. Musiałem chyba trafić w serce, bo zaklęcie maga załamało się prawie natychmiast. Żołnierze, którzy próbowali jakoś obejść tornado zostali niemiłosiernie zaatakowani przez gwałtowny wiatr. Tylko ciężar zbroi i wierzchowców trzymał ich na ziemi. Postanowiłem więc umilić im rozrywkę i dodałem wodę oraz lód. Oczywiście chroniłem najemników przed lodem, ale nie przed wodą, po to był mi kaptur. Nic tak nie wkurwia jak usta pełne wody podczas inkantacji.
Zostawiłem żołnierzy walczących z żywiołem ich własnemu losowi i skupiłem uwagę na tych niedotkniętych jeszcze moją magią. Szczęśliwie najemnicy nie dali się rozjechać pierwszą szarżą i dzielnie próbowali odepchnąć przeważającego liczebnością przeciwnika. Zacząłem więc odstrzeliwać lodowymi kolcami kolejnych wojowników. Musiałem uważać, żeby nie uszkodzić swoich ludzi, ale szczęśliwie żołnierze nie zeszli jeszcze ze swoich kotów. Kiedy odstrzeliłem piątego z kolei zauważyli, że coś jest wybitnie nie tak. Zanim zrozumieli, że muszą ewakuować się z wierzchowców udało mi się odstrzelić kolejnych trzech. Oczywiście wystawili się dzięki temu najemnikom, którzy skwapliwie wykorzystali okazje i zabili kolejnych kilku żołnierzy.
W ciągu kilku chwil sytuacja z tragicznej zmieniła się w umiarkowaną. Przeniosłem więc uwagę na drugą stronę pola bitwy.
Tutaj żołnierze nie dotarli nawet do pozycji najemników, trąba powietrzna skutecznie trzymała ich w miejscu. Kilku co odważniejszych, czy też głupszych spróbowało się przedrzeć. Jeden idiota spróbował nawet przedrzeć się przez sam środek. Skończyło się to porwaniem jego oraz jego kota w powietrze. Szczęśliwie dla nas wylądował wśród swoich oddziałów zabijając dwóch innych żołnierzy. Inny z kolei miał pecha i oberwał lodowym okruchem prosto w tętnice szyjną.
Postanowiłem pobawić się w artylerie, głównie dlatego, że nie musiałem się przejmować uderzeniem we własnych ludzi. Wykorzystałem wodę i lód które umieściłem w trąbie powietrznej i zacząłem bombardować żołnierzy. Nie bawiłem się nawet w formowanie włócznie, prałem czym popadło. Właściwie tylko nakierowywałem wszystkie te odłamki na wrogów, nie musiałem ich nawet podnosić bo huragan odwalał za mnie całą robotę. I dobrze po powoli zaczynałem czuć, że wykańczam swoje ciało. Po jakichś pięciu minutach trąba powietrzna straciła moc, ale żołnierze zamiast atakować rzucili się do ucieczki. W sumie trudno się im dziwić, skąd mieli wiedzieć, czy nie rzucę tego zaklęcia ponownie.
Po drugiej stronie, też uciekali, ale tam większość straciła swoje wierzchowce i spieprzali z buta, co dawało najemnikom możliwość gonienia i dobijania ich. Nie trzeba mówić, że chłopcy skwapliwie korzystali z nadarzającej się okazji, jednak sierżant szybko wybił im ten pomysł z głów i słusznie, bo ci którzy byli blokowani przez moje zaklęcie szybko przejechali za wycofującymi się pieszo. Gdyby najemnicy ruszyli w pościg, to zostaliby rozsmarowani.
Oczywiście ich manewr był tak samo szlachetny co głupi. Wysłałem im w prezencie trochę lodu, a oni w podzięce zostawili kilka następnych ciał.
Odetchnąłem gdy w końcu zniknęli za wzgórzem. Czułem, że drżą mi kolana i ogólnie czułem się dość niefajnie. Skierowałem kroki do Cezara i księżniczki. Kapitan ogarniał cały ten chaos przy pomocy krzyków i przekleństw, Jej Wysokość zaś, stała z wyrazem zdziwienia na twarzy. Stanąłem obok nich.
-Podobało się?- zapytałem
Księżniczka dopiero wtedy odwróciła do mnie twarz i aż się wzdrygnęła.
-Dobrzy bogowie- wyszeptała- Wyglądasz jak śmierć.
Stworzyłem lodowe lusterko. Ano miała rację. Zbladłem jak ściana, dodajmy do tego wciąż płonące oczy od manawizji i czarne włosy szczelnie przylegające do czaszki. Zaprawdę uroczy widok.
-Imponujące- powiedział Cezar, gdy już uporał się z natłokiem spraw.- Mówiłeś zdaje się, że magister miał moc Arcymaga Bitewnego?
-Ano miał.
-A jednak zabiłeś go z taką łatwością.
-Wszystko jest łatwe jak się wie jak.- odpowiedziałem krótko.- A teraz wybaczcie, ale idę się walnąć na wóz. Po tym jak skatowałem jego ciało Gabriel może mieć problemy z poruszaniem się jutro.
-Rozumiem- powiedział Cezar.- I tak musimy jakoś ogarnąć to pobojowisko.
-Pomogę ci.- zwróciła się do mnie księżniczka.
-Uroczo- odparłem- Dziękuje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz