Translate

środa, 18 lipca 2012

Legion

Przesiedziałem już jakieś pięć miesięcy trenując na modłę legionu. Nie mogę powiedzieć, żebym nauczył się wielu nowych rzeczy jeśli chodzi o walkę na miecze, natomiast w walce wręcz nowości było sporo. Nie jest to takie zaskakujące bo zarówno gildia wojowników jak i magowie nie kładą nacisku na walkę gołymi rękami. Wojownicy, bo mają broń, a magowie, bo ręce są im potrzebne do tworzenia znaków. W ten sposób pięknie wystawili się na techniki walki wręcz, które mają za zadanie obezwładnić przeciwnika. Na chwilę obecną obezwładniałem ludzi prawie z taką samą łatwością jak Seagal. O dziwo Gabriel mi w tym dorównywał, chyba w końcu znalazł chłopak powołanie
Poza walką kurs przewidywał także umiejętności przydatne szpiegom. Np. skradanie się, kradzież kieszonkowa, otwieranie zamków, zielarstwo, w tym dogłębna znajomość trucizn. Kilka, swoją drogą, przetestowano na Gabrielu, tak żeby odczuł czym grozi wpadka na akcji.
Przyznam szczerze, że podobało mi się to menu treningowe, a że było dość wymagające zarówno dla mózgu jak i ciała, to Gabryś gasł na wieczór jak zdmuchnięta świeczka, ja natomiast miałem swoje 5 godzin zabawy w bibliotece. Bardzo przyjemne jest też to, że w Legionie wszyscy znają moją tożsamość i nie muszę udawać lekko ciapowatego maga. Co prawda na samym początku sprawdzali jak tam moje postępy, ale po kilku pokazówkach dali sobie spokój i pozwolili mi przesiadywać w bibliotece. Jedynymi wyjątkami były te dni kiedy na sparring zapraszał mnie Cezar, albo któryś z wojowników na poziomie mistrzowskim. Im nie odmawiałem bo faktycznie pomagali mi podszlifować umiejętności. Poza tym siedziałem nad książkami, nie szukałem sposobu powrotu do domu, bo mimo imponującej liczby woluminów, Legion nie posiadał pozycji dotyczących podróży między światami, których już bym nie czytał.
Właśnie kończyłem analizować bardzo interesującą księgę o tym jak magistrowie magii używają żywiołów do których nie mają talentu, gdy podszedł do mnie Cezar.
-Co powiesz na sparring chłopcze?- zapytał- Zobaczymy jak tam twoje postępy.
-Czemu nie.- odpowiedziałem wzruszając ramionami. Analiza i tak mi nie ucieknie, a książkę przecież już przeczytałem. Na koniec dnia aktywności można równie dobrze się poruszać.
Zeszliśmy do pokoju treningowego i wzięliśmy po mieczu. Były one jak najbardziej prawdziwe, drewno nie wytrzymałoby siły uderzeń. Krawędzie były co prawda stępione, ale i tak można było sobie połamać kości. Dobrze, że mamy własnego medyka i kapłana w sąsiadującym pokoju. Tu od razu ukoję wasze nerwy, kapłan nie miał udzielać ostatniego namaszczenia, po prostu jak w każdym szanującym się świecie RPG odpowiadał za czary leczące. Ja też miałem tam jakieś zaklęcia służące do leczenia, ale w porównaniu wyglądały co najwyżej jak amatorska pierwsza pomoc.
Cezar patrzył na mnie przez chwile i w końcu zapytał.
-Nie planujesz się dzisiaj zmęczyć?
-A to dlaczego?
-Używasz tylko jednego miecza.
Skrzywiłem się lekko i przekląłem moment w którym po raz pierwszy pokazałem mu, że w walce potrafię używać dwóch mieczy. Ale cóż miałem zrobić, zabrałem drugi miecz i zmieniłem postawę. Ciało lekko pochylone do przodu, lewa noga trochę z przodu, obniżony środek ciężkości i oba miecze położone po rękach. Może to wyglądać dziwnie, ale się sprawdza. Znacznie łatwiej jest się obronić, a dzięki zręcznym palcom mogę dość szybko obrócić miecz o sto osiemdziesiąt stopni.
Rzuciłem się do ataku. Cezar cierpliwie czekał aż się zbliżę, nie śpieszyło mu się, nie ważne jak szybko próbowałem się poruszać on i tak zawsze był szybszy.
Uderzyłem prawą ręką. Cios zatrzymał bez widocznego wysiłku, ale ja wykorzystałem siłę zderzenia, obróciłem się wokół własnej osi i błyskawicznie pchnąłem lewą ręką do tyłu, próbując nadziać przeciwnika na ostrze wystające spod łokcia. Oczywiście miecz rozciął pustkę. Popatrzyłem za ciosem i natychmiast wygiąłem się do ziemi, ostrze łukiem śmignęło mi tuż nad nosem. Opadając po raz kolejny okręciłem się wokół własnej osi, zmieniłem chwyt na mieczu i ciąłem w Cezara. Po raz kolejny z niemożliwą prędkością zrobił pół kroku w bok i uniknął ostrza. Uderzył delikatnie swoim ostrzem o moje, dzięki czemu straciłem kruchą równowagę i grzmotnąłem podbródkiem o podłogę przygryzając sobie język. Już miałem się poderwać gdy poczułem zimny ciężar między łopatkami. Zmiąłem przekleństwo na ustach.
-Lepiej- powiedział Cezar i cofnął miecz.
-Lepiej, lepiej- zacząłem zrzędzić- Trzynaście porażek z rzędu!
-Pretorzy nie przegrywają- powiedział tylko.
Na to nie miałem odpowiedzi. Przez te kilka miesięcy dowiedziałem się kim są pretorzy. Dla wojowników są tym czym Rada Elfów dla magów. Absolutny szczyt potęgi i umiejętności. Z tego co rozumiem potrafią tak zwiększyć szybkość i siłę przy użyciu many, że każdego innego wojownika samo podniesienie miecza rozerwałoby na strzępy. No i nie walczą ze sobą. W historii zanotowano tylko pięć takich pojedynków. Wszystkie zakończyły się śmiercią obu uczestników. Stąd powstał mit, że pretorzy nigdy nie przegrywają.
-No dobrze- westchnąłem- Czy to będzie wszystko?
-Tak- powiedział z lekkim uśmiechem- Jeśli się porządnie przyłożysz do ćwiczeń, to za jakiś miesiąc będzie można nazwać cię mistrzem z czystym sumieniem.
Zaskoczył mnie tym stwierdzeniem. Chociaż może nie tyle stwierdzeniem, co faktem, że potrafił określić mój postęp po zaledwie kilku sekundach walki. Wzruszyłem ramionami, zdarzały mi się i dziwniejsze rzeczy.
Odłożyłem miecze na swoje miejsce i się pożegnałem, moje pięć godzin zbliżało się do końca.
-Ale Eryku- zawołał jeszcze za mną- Dalej odnoszę wrażenie, że nie pokazujesz mi wszystkiego na co cię stać.
Zamarłem na chwilę. Sukinsyn. Skąd u niego takie cholerne wyczucie.
-Nie martw się.- powiedział po chwili grobowego milczenia- Każdy lubi mieć przynajmniej jednego asa w rękawie.
Lekko się rozluźniłem i ruszyłem do swojego pokoju.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz