Dziadek? Po tej rewelacji zbierałem chwilę szczękę z podłogi. Ale w sumie jak mu się dobrze przyjrzeć to podobieństwo jest dość uderzające, no i wiedziałem teraz kogo mi przypominał. Ale że ten stary piernik miał dzieci? Do tego potrzebna jest przecież kobieta... No chyba, że rozmnożył się przez podział.
-Ariadna kochanie.- powiedziała Penelopa- idź pobaw się z Ailą.
Mała posłusznie podbiegła do kobiety, która była żeńską wersją Cezara. Nawiązała kontakt wzrokowy z kapitanem, skinęła lekko głową i bezgłośnie powiedziała "Ojcze". Najemnik tylko skinął głową i wrócił spojrzeniem do księżniczki i jej męża.
-Mistrz Markus nigdy nie powiedział mi, że miał dzieci.- powiedział zakłopotany Gabriel.
-Jakie to dla niego typowe- powiedział mężczyzna z westchnieniem- Nie dość, że kompletny odludek, to jeszcze milczek. Mógłby normalnie mieszkać ze mną, ale uparł się na siedzenie w lesie.
-Jeśli wybaczysz Mój Panie- wtrącił się Cezar- ale pora nam ruszać. Jego Królewska Wysokość może mieć dla mnie kolejne zadania. Musze też zaprzysiąc mojego najnowszego podwładnego.
-Jak zwykle w ruchu, co?
-Nie zostaniesz choćby na noc?-zapytała Penelopa- Mógłbyś spędzić trochę czasu z córką.
-To bardzo miłe z twojej strony Pani, ale służba królestwu jest dla mnie najwyższym priorytetem.
Księżniczka smutno pokiwała głową.
-Zatem pozwól, że użyczę ci konie- powiedział jej mąż.- Przynajmniej tak mogę ci się odwdzięczyć za nieustającą służbę koronie i mojej rodzinie.
Cezar nisko skłonił głowę dając do zrozumienia, że z wdzięcznością przyjmuje dar. Mężczyzna klasną tylko w dłonie i zaraz pojawił się stajenny z dwoma końmi. Najwyraźniej był przygotowane już wcześniej.
-Powodzenia Legioniści- powiedział na pożegnanie- Sława i Chwała.
-Sława i Chwała.- odpowiedział Cezar uderzając się prawą pięścią w pierś.
Gdy trochę już odjechali od posiadłości Cezar zwrócił się do Gabriela.
- Mam nadzieję, że nie zmieniłeś zdania co do służby z najemnikami?
- Nie- odpowiedział mag- Tylko zastanawia mnie co to za grupa najemników.
Cezar uśmiechnął się jednym kącikiem ust.
-Najlepsza ze wszystkich- powiedział- "Legion". Jedyna grupa najemnicza, która służy wyłącznie królowi oraz jego zaufanym.
-Czy ta "wyłączność" na usługi nie zaprzecza trochę duchowi bycia najemnikiem?- zapytał Gabriel.
-Tak- przyznał Cezar- Ale świetnie robi za front. Widzisz, nie każdy potrafi dodać dwa do dwóch i zauważyć, że grupa najemników to tak naprawdę elitarny oddział Jego Królewskiej Mości.
-Rozumiem.
-To dobrze.
-A tak swoją drogą- zapytał nagle Eryk- Co to za akcja z tym całym wujkiem?
-Cóż- powiedział lekko zakłopotany Cezar- Moja rodzina od pokoleń służy koronie, dlatego zawsze któreś z nas jest blisko członków rodziny królewskiej, dlatego panienka zna mnie od najwcześniejszych lat i jakoś tak wyszło.
-Uhm- odpowiedział Eryk- A tak z ciekawości na czym będzie polegać nasza praca?
-A tego dowiecie się dopiero po zaprzysiężeniu i doszkoleniu.- powiedział Cezar z paskudnym uśmiechem.
Translate
sobota, 26 maja 2012
czwartek, 24 maja 2012
I'm on the misson Cz.9
Pomoc księżniczki sprowadziła się właściwie do tego, że patrzyła czy nie wywrócę się po drodze do wozu, a podejrzewam, że nawet gdybym się wywrócił to tylko by kogoś zawołała by mi pomógł, co zaoszczędziłoby mi jakieś dwadzieścia sekund leżenia na ziemi. Z wchodzeniem także musiałem poradzić sobie sam. Prawdziwy powód jej towarzystwa ukazał się po kilku chwilach. Zaczęła rozmawiać. Pytać jak potężnym magiem jestem skoro poradziłem sobie z taką łatwością, z kimś o mocy Arcymaga Bitewnego, ale to naprawdę nie jest aż takie osiągnięcie. Znaczy jasne, dowolna osoba w klasie Bitewnej jest mobilizowana w przypadku wojny, ale przecież jest klasa Wojenna, no i tam to dopiero mają kopa.
Ostatecznie dość lakonicznie wytłumaczyłem jej że widzę więcej niż przeciętny człowiek, dużo więcej. I właśnie dlatego udało mi się przebić barierę.
Ale czy takie wyjaśnienie jej wystarczyło? Nieee. Zaczęła dopytywać czemu jestem taki smutny i samotny. I tu się wydało, że nie dość, że jest w stanie podsłuchiwać telepatie, to jeszcze jest empatką. Człowiek zaczyna się zastanawiać ile osób tak naprawdę grzebało mu we łbie.
Spróbowałem ją spławić, a ona zaskakująco szybko się zmyła, tylko po to by przyjść następnego dnia. Znaczy, nie dosłownie przyjść. Nawiązała konwersacje telepatyczną bezpośrednio ze mną. Na początku odpowiadałem półsłówkami i unikałem jakichkolwiek opowieści o sobie, więc to ona opowiadała o sobie. O ojcu, o wychowaniu, w końcu o tym jak wyszła za mąż. Opowiadała długo o tym jak całe życie byłą przygotowywana na małżeństwo polityczne, a potem... Potem opowiadała jak ojciec pozwolił jej wybrać sobie małżonka.
I jakoś tak po drodze zacząłem opowiadać o sobie. O tym jak straciłem rodziców jako dziecko, jak potem utrzymywała mnie siostra, jak w końcu ułożyła sobie życie i w końcu o tym jak zginęła ze swoim chłopakiem w wypadku.
W ciągu niecałych dwóch tygodni zyskałem pierwszego prawdziwego przyjaciela w tym świecie. Wreszcie spotkałem kogoś, kogo interesowałem, ja, jako osoba, a nie jako zabójczy mag. Och oczywiście interesowała się tym co potrafię zrobić, ale czułem, że nie moja moc jest dla niej najważniejsza. A tak już zupełnie na boku, była niezwykle błyskotliwa, a gdy mogła się wyrażać tak jak było jej wygodnie, czytajcie jako " nie ograniczały ją zasady dobrego wychowania", to czułem się tak jakbym znowu wrócił do domu i gadał z którąś, z kumpeli. Kurwiąc na sytuacje w kraju i ludzką głupotę.
Ale prawdziwe jaja zaczęły się, gdy do rozmów dołączył się Grześ. Kiedy przeszedł jej wstępny szok po odkryciu kolejnej osoby w mojej głowie udało mi się wytłumaczyć, że Grześ tak naprawdę nie jest osobą. Ostatnie dwa dni podróży spędziliśmy gadając we trójkę, do szczęścia brakowało mi tak właściwie tylko puszki piwa.
Szkoda tylko, że wszystko co dobre szybko się kończy.
Na horyzoncie zobaczyłem miasto, ale cel naszej podróży znajdował się trochę przed nim. Wielka posiadłość na wzgórzu. Przypominała nieco dom Aureliusa, ale na oko była z dwa razy większa. Na teren samej posiadłości wjechał tylko powóz księżniczki oraz w charakterze ochrony osobistej: Gabriel i Cezar.
Służba ustawiła się w korytarz prowadzący od drzwi posiadłości do powozu. Penelopa powoli zeszła po podstawionych schodkach.
-Mamo!- krzyknęła nagle dziewczynka wybiegająca spomiędzy służących. Wyglądała na osiem, dziewięć lat.
-Witaj kochanie- powiedziała Penelopa z czułym uśmiechem.
Mała wskoczyła w objęcia matki. Wyglądała prawie identycznie, jedyną różnice stanowił kolor włosów. Dziewczynka miała jasnobrązowe włosy, trochę ciemniejsze na grzywce.
-Skarbie przywitaj się.- powiedziała córce, stawiając ją na ziemi.
-Witaj panie- dygnęła przed Gabrielem.
-Wujek Cezar- przytuliła się do kapitana.
-Panienko- powiedział lekko zakłopotany najemnik.
-Żywy dzieciak- przekazałem Penelopie.
-Dziękuje.
-Ukochana- odezwał się męski głos dochodzący od drzwi.
Księżniczka odwróciła się z miękkim uśmiechem i powoli poszła na spotkanie męża. Popatrzyłem na niego i już wiedziałem po kim małą odziedziczyła włosy, poza tym był doskonale zbudowany i wydawało mi się, że kogoś mi przypomina.
-Dziękuje, że strzegłeś mojej żony mistrzu Cezarze.- powiedział mężczyzna mocno ściskający Penelopę.
-Tylko wypełniałem swoje obowiązki.- powiedział kapitan z lekkim ukłonem.- Poza tym nie poradziłbym sobie bez pomocy tego oto maga.
-Jestem zatem waszym dłużnikiem mistrzu....
-Gabriel- odpowiedział.
-Gabriel?- powiedział niepewnie mężczyzna.
-Tak- powiedział Cezar.- Ostatni uczeń Mistrza Markusa.
-Wielki to zatem zaszczyt- powiedział niespodziewanie z lekkim pokłonem- Poznać ostatniego wychowanka mojego szacownego dziadka.
Ostatecznie dość lakonicznie wytłumaczyłem jej że widzę więcej niż przeciętny człowiek, dużo więcej. I właśnie dlatego udało mi się przebić barierę.
Ale czy takie wyjaśnienie jej wystarczyło? Nieee. Zaczęła dopytywać czemu jestem taki smutny i samotny. I tu się wydało, że nie dość, że jest w stanie podsłuchiwać telepatie, to jeszcze jest empatką. Człowiek zaczyna się zastanawiać ile osób tak naprawdę grzebało mu we łbie.
Spróbowałem ją spławić, a ona zaskakująco szybko się zmyła, tylko po to by przyjść następnego dnia. Znaczy, nie dosłownie przyjść. Nawiązała konwersacje telepatyczną bezpośrednio ze mną. Na początku odpowiadałem półsłówkami i unikałem jakichkolwiek opowieści o sobie, więc to ona opowiadała o sobie. O ojcu, o wychowaniu, w końcu o tym jak wyszła za mąż. Opowiadała długo o tym jak całe życie byłą przygotowywana na małżeństwo polityczne, a potem... Potem opowiadała jak ojciec pozwolił jej wybrać sobie małżonka.
I jakoś tak po drodze zacząłem opowiadać o sobie. O tym jak straciłem rodziców jako dziecko, jak potem utrzymywała mnie siostra, jak w końcu ułożyła sobie życie i w końcu o tym jak zginęła ze swoim chłopakiem w wypadku.
W ciągu niecałych dwóch tygodni zyskałem pierwszego prawdziwego przyjaciela w tym świecie. Wreszcie spotkałem kogoś, kogo interesowałem, ja, jako osoba, a nie jako zabójczy mag. Och oczywiście interesowała się tym co potrafię zrobić, ale czułem, że nie moja moc jest dla niej najważniejsza. A tak już zupełnie na boku, była niezwykle błyskotliwa, a gdy mogła się wyrażać tak jak było jej wygodnie, czytajcie jako " nie ograniczały ją zasady dobrego wychowania", to czułem się tak jakbym znowu wrócił do domu i gadał z którąś, z kumpeli. Kurwiąc na sytuacje w kraju i ludzką głupotę.
Ale prawdziwe jaja zaczęły się, gdy do rozmów dołączył się Grześ. Kiedy przeszedł jej wstępny szok po odkryciu kolejnej osoby w mojej głowie udało mi się wytłumaczyć, że Grześ tak naprawdę nie jest osobą. Ostatnie dwa dni podróży spędziliśmy gadając we trójkę, do szczęścia brakowało mi tak właściwie tylko puszki piwa.
Szkoda tylko, że wszystko co dobre szybko się kończy.
Na horyzoncie zobaczyłem miasto, ale cel naszej podróży znajdował się trochę przed nim. Wielka posiadłość na wzgórzu. Przypominała nieco dom Aureliusa, ale na oko była z dwa razy większa. Na teren samej posiadłości wjechał tylko powóz księżniczki oraz w charakterze ochrony osobistej: Gabriel i Cezar.
Służba ustawiła się w korytarz prowadzący od drzwi posiadłości do powozu. Penelopa powoli zeszła po podstawionych schodkach.
-Mamo!- krzyknęła nagle dziewczynka wybiegająca spomiędzy służących. Wyglądała na osiem, dziewięć lat.
-Witaj kochanie- powiedziała Penelopa z czułym uśmiechem.
Mała wskoczyła w objęcia matki. Wyglądała prawie identycznie, jedyną różnice stanowił kolor włosów. Dziewczynka miała jasnobrązowe włosy, trochę ciemniejsze na grzywce.
-Skarbie przywitaj się.- powiedziała córce, stawiając ją na ziemi.
-Witaj panie- dygnęła przed Gabrielem.
-Wujek Cezar- przytuliła się do kapitana.
-Panienko- powiedział lekko zakłopotany najemnik.
-Żywy dzieciak- przekazałem Penelopie.
-Dziękuje.
-Ukochana- odezwał się męski głos dochodzący od drzwi.
Księżniczka odwróciła się z miękkim uśmiechem i powoli poszła na spotkanie męża. Popatrzyłem na niego i już wiedziałem po kim małą odziedziczyła włosy, poza tym był doskonale zbudowany i wydawało mi się, że kogoś mi przypomina.
-Dziękuje, że strzegłeś mojej żony mistrzu Cezarze.- powiedział mężczyzna mocno ściskający Penelopę.
-Tylko wypełniałem swoje obowiązki.- powiedział kapitan z lekkim ukłonem.- Poza tym nie poradziłbym sobie bez pomocy tego oto maga.
-Jestem zatem waszym dłużnikiem mistrzu....
-Gabriel- odpowiedział.
-Gabriel?- powiedział niepewnie mężczyzna.
-Tak- powiedział Cezar.- Ostatni uczeń Mistrza Markusa.
-Wielki to zatem zaszczyt- powiedział niespodziewanie z lekkim pokłonem- Poznać ostatniego wychowanka mojego szacownego dziadka.
sobota, 19 maja 2012
I'm on the mission Cz.8
*Chrup**Chrup*
Nie wiem jak wy ale ja uwielbiam strzelać kośćmi w karku. Zobaczyłem to w jakimś Strasznym Filmie i po prostu mnie to urzekło.
Ciężka jazda nabierała prędkości zjeżdżając w naszym kierunku, oczywiście nie mogłem ich tak po prostu zmieść z powodu maga. Trzeba się więc pozbyć pasożyta. Dzięki manawizji widziałem słabe punkty jego bariery, ale żeby się przebić musiałem go rozproszyć. Uznałem, że najlepsze do tego celu będą te cudowne trąby powietrzne które Aurelius mi pokazał. Niestety nadal mam marną kompatybilność z Gabrielem i nie mogę sobie pozwolić żeby użyć całej mocy, ba żebym tak mógł użyć choćby dziesiątej części tego co normalnie. I tutaj moje badania nad kryształami absorbującymi mane okazały się bardzo pomocne. Jako jedyny mag na świecie potrafię wysysać energię z wody podczas jej zamrażania. Na razie wychodzi mi to nieco kulawo, przyznaje, ale da się to zrobić. Dzięki temu może uda mi się nie uszkodzić ciała Gabriela... za bardzo.
Narzuciłem kaptur na głowę i zacząłem czarować. Używając niewielkich ilości wody stworzyłem magiczne pieczęcie w powietrzu, dla postronnych obserwatorów zapewne wyglądało to tak jakbym radził sobie z niezwykle skomplikowanym zaklęciem bez nich, co może nieźle przerazić. I bardzo dobrze, to tylko woda na mój młyn.
W końcu uwolniłem trąbę powietrzną o średnicy około dziesięciu metrów, wyglądała żałośnie w porównaniu z ponad dwustumetrowymi, które wypuszczałem u siebie. Mimo tego, że wypuściłem tylko jedną to już czułem słabość w kolanach i pot spływający po plecach. Żałosne. Zacząłem ładować się okoliczną wodą, wokół mnie zaczął tworzyć się krąg zmrożonej trawy, okoliczni najemnicy uciekali wzrokiem od mojej twarzy. Musiałem wyglądać naprawdę paskudnie.
Zacząłem tworzyć specjalną lodową włócznie. Kontrolowałem krystalizacje tak, by była jak najtwardsza, sztuczka na którą wpadłem dzięki temu artefaktowi, który otrzymał Gabriel po teście.
Teraz czekałem na dogodny moment, prawie połowa linii wroga musiała się zatrzymać, żeby poradzić sobie z trąbą powietrzną. Magister zgodnie z przewidywaniami próbował jakoś zdezaktywować zaklęcie. Jest! Szansa! Zdekoncentrował się. Wystrzeliłem włócznie w stronę najsłabszego punktu bariery. Jako że nie oszczędzałem na manie usłyszałem satysfakcjonujący huk przekraczania bariery dźwięku.
Włócznie przeszła przez barierę jak przez masło, podobnie przez ciało magistra i jednego z żołnierzy którzy go strzegli. Musiałem chyba trafić w serce, bo zaklęcie maga załamało się prawie natychmiast. Żołnierze, którzy próbowali jakoś obejść tornado zostali niemiłosiernie zaatakowani przez gwałtowny wiatr. Tylko ciężar zbroi i wierzchowców trzymał ich na ziemi. Postanowiłem więc umilić im rozrywkę i dodałem wodę oraz lód. Oczywiście chroniłem najemników przed lodem, ale nie przed wodą, po to był mi kaptur. Nic tak nie wkurwia jak usta pełne wody podczas inkantacji.
Zostawiłem żołnierzy walczących z żywiołem ich własnemu losowi i skupiłem uwagę na tych niedotkniętych jeszcze moją magią. Szczęśliwie najemnicy nie dali się rozjechać pierwszą szarżą i dzielnie próbowali odepchnąć przeważającego liczebnością przeciwnika. Zacząłem więc odstrzeliwać lodowymi kolcami kolejnych wojowników. Musiałem uważać, żeby nie uszkodzić swoich ludzi, ale szczęśliwie żołnierze nie zeszli jeszcze ze swoich kotów. Kiedy odstrzeliłem piątego z kolei zauważyli, że coś jest wybitnie nie tak. Zanim zrozumieli, że muszą ewakuować się z wierzchowców udało mi się odstrzelić kolejnych trzech. Oczywiście wystawili się dzięki temu najemnikom, którzy skwapliwie wykorzystali okazje i zabili kolejnych kilku żołnierzy.
W ciągu kilku chwil sytuacja z tragicznej zmieniła się w umiarkowaną. Przeniosłem więc uwagę na drugą stronę pola bitwy.
Tutaj żołnierze nie dotarli nawet do pozycji najemników, trąba powietrzna skutecznie trzymała ich w miejscu. Kilku co odważniejszych, czy też głupszych spróbowało się przedrzeć. Jeden idiota spróbował nawet przedrzeć się przez sam środek. Skończyło się to porwaniem jego oraz jego kota w powietrze. Szczęśliwie dla nas wylądował wśród swoich oddziałów zabijając dwóch innych żołnierzy. Inny z kolei miał pecha i oberwał lodowym okruchem prosto w tętnice szyjną.
Postanowiłem pobawić się w artylerie, głównie dlatego, że nie musiałem się przejmować uderzeniem we własnych ludzi. Wykorzystałem wodę i lód które umieściłem w trąbie powietrznej i zacząłem bombardować żołnierzy. Nie bawiłem się nawet w formowanie włócznie, prałem czym popadło. Właściwie tylko nakierowywałem wszystkie te odłamki na wrogów, nie musiałem ich nawet podnosić bo huragan odwalał za mnie całą robotę. I dobrze po powoli zaczynałem czuć, że wykańczam swoje ciało. Po jakichś pięciu minutach trąba powietrzna straciła moc, ale żołnierze zamiast atakować rzucili się do ucieczki. W sumie trudno się im dziwić, skąd mieli wiedzieć, czy nie rzucę tego zaklęcia ponownie.
Po drugiej stronie, też uciekali, ale tam większość straciła swoje wierzchowce i spieprzali z buta, co dawało najemnikom możliwość gonienia i dobijania ich. Nie trzeba mówić, że chłopcy skwapliwie korzystali z nadarzającej się okazji, jednak sierżant szybko wybił im ten pomysł z głów i słusznie, bo ci którzy byli blokowani przez moje zaklęcie szybko przejechali za wycofującymi się pieszo. Gdyby najemnicy ruszyli w pościg, to zostaliby rozsmarowani.
Oczywiście ich manewr był tak samo szlachetny co głupi. Wysłałem im w prezencie trochę lodu, a oni w podzięce zostawili kilka następnych ciał.
Odetchnąłem gdy w końcu zniknęli za wzgórzem. Czułem, że drżą mi kolana i ogólnie czułem się dość niefajnie. Skierowałem kroki do Cezara i księżniczki. Kapitan ogarniał cały ten chaos przy pomocy krzyków i przekleństw, Jej Wysokość zaś, stała z wyrazem zdziwienia na twarzy. Stanąłem obok nich.
-Podobało się?- zapytałem
Księżniczka dopiero wtedy odwróciła do mnie twarz i aż się wzdrygnęła.
-Dobrzy bogowie- wyszeptała- Wyglądasz jak śmierć.
Stworzyłem lodowe lusterko. Ano miała rację. Zbladłem jak ściana, dodajmy do tego wciąż płonące oczy od manawizji i czarne włosy szczelnie przylegające do czaszki. Zaprawdę uroczy widok.
-Imponujące- powiedział Cezar, gdy już uporał się z natłokiem spraw.- Mówiłeś zdaje się, że magister miał moc Arcymaga Bitewnego?
-Ano miał.
-A jednak zabiłeś go z taką łatwością.
-Wszystko jest łatwe jak się wie jak.- odpowiedziałem krótko.- A teraz wybaczcie, ale idę się walnąć na wóz. Po tym jak skatowałem jego ciało Gabriel może mieć problemy z poruszaniem się jutro.
-Rozumiem- powiedział Cezar.- I tak musimy jakoś ogarnąć to pobojowisko.
-Pomogę ci.- zwróciła się do mnie księżniczka.
-Uroczo- odparłem- Dziękuje.
Nie wiem jak wy ale ja uwielbiam strzelać kośćmi w karku. Zobaczyłem to w jakimś Strasznym Filmie i po prostu mnie to urzekło.
Ciężka jazda nabierała prędkości zjeżdżając w naszym kierunku, oczywiście nie mogłem ich tak po prostu zmieść z powodu maga. Trzeba się więc pozbyć pasożyta. Dzięki manawizji widziałem słabe punkty jego bariery, ale żeby się przebić musiałem go rozproszyć. Uznałem, że najlepsze do tego celu będą te cudowne trąby powietrzne które Aurelius mi pokazał. Niestety nadal mam marną kompatybilność z Gabrielem i nie mogę sobie pozwolić żeby użyć całej mocy, ba żebym tak mógł użyć choćby dziesiątej części tego co normalnie. I tutaj moje badania nad kryształami absorbującymi mane okazały się bardzo pomocne. Jako jedyny mag na świecie potrafię wysysać energię z wody podczas jej zamrażania. Na razie wychodzi mi to nieco kulawo, przyznaje, ale da się to zrobić. Dzięki temu może uda mi się nie uszkodzić ciała Gabriela... za bardzo.
Narzuciłem kaptur na głowę i zacząłem czarować. Używając niewielkich ilości wody stworzyłem magiczne pieczęcie w powietrzu, dla postronnych obserwatorów zapewne wyglądało to tak jakbym radził sobie z niezwykle skomplikowanym zaklęciem bez nich, co może nieźle przerazić. I bardzo dobrze, to tylko woda na mój młyn.
W końcu uwolniłem trąbę powietrzną o średnicy około dziesięciu metrów, wyglądała żałośnie w porównaniu z ponad dwustumetrowymi, które wypuszczałem u siebie. Mimo tego, że wypuściłem tylko jedną to już czułem słabość w kolanach i pot spływający po plecach. Żałosne. Zacząłem ładować się okoliczną wodą, wokół mnie zaczął tworzyć się krąg zmrożonej trawy, okoliczni najemnicy uciekali wzrokiem od mojej twarzy. Musiałem wyglądać naprawdę paskudnie.
Zacząłem tworzyć specjalną lodową włócznie. Kontrolowałem krystalizacje tak, by była jak najtwardsza, sztuczka na którą wpadłem dzięki temu artefaktowi, który otrzymał Gabriel po teście.
Teraz czekałem na dogodny moment, prawie połowa linii wroga musiała się zatrzymać, żeby poradzić sobie z trąbą powietrzną. Magister zgodnie z przewidywaniami próbował jakoś zdezaktywować zaklęcie. Jest! Szansa! Zdekoncentrował się. Wystrzeliłem włócznie w stronę najsłabszego punktu bariery. Jako że nie oszczędzałem na manie usłyszałem satysfakcjonujący huk przekraczania bariery dźwięku.
Włócznie przeszła przez barierę jak przez masło, podobnie przez ciało magistra i jednego z żołnierzy którzy go strzegli. Musiałem chyba trafić w serce, bo zaklęcie maga załamało się prawie natychmiast. Żołnierze, którzy próbowali jakoś obejść tornado zostali niemiłosiernie zaatakowani przez gwałtowny wiatr. Tylko ciężar zbroi i wierzchowców trzymał ich na ziemi. Postanowiłem więc umilić im rozrywkę i dodałem wodę oraz lód. Oczywiście chroniłem najemników przed lodem, ale nie przed wodą, po to był mi kaptur. Nic tak nie wkurwia jak usta pełne wody podczas inkantacji.
Zostawiłem żołnierzy walczących z żywiołem ich własnemu losowi i skupiłem uwagę na tych niedotkniętych jeszcze moją magią. Szczęśliwie najemnicy nie dali się rozjechać pierwszą szarżą i dzielnie próbowali odepchnąć przeważającego liczebnością przeciwnika. Zacząłem więc odstrzeliwać lodowymi kolcami kolejnych wojowników. Musiałem uważać, żeby nie uszkodzić swoich ludzi, ale szczęśliwie żołnierze nie zeszli jeszcze ze swoich kotów. Kiedy odstrzeliłem piątego z kolei zauważyli, że coś jest wybitnie nie tak. Zanim zrozumieli, że muszą ewakuować się z wierzchowców udało mi się odstrzelić kolejnych trzech. Oczywiście wystawili się dzięki temu najemnikom, którzy skwapliwie wykorzystali okazje i zabili kolejnych kilku żołnierzy.
W ciągu kilku chwil sytuacja z tragicznej zmieniła się w umiarkowaną. Przeniosłem więc uwagę na drugą stronę pola bitwy.
Tutaj żołnierze nie dotarli nawet do pozycji najemników, trąba powietrzna skutecznie trzymała ich w miejscu. Kilku co odważniejszych, czy też głupszych spróbowało się przedrzeć. Jeden idiota spróbował nawet przedrzeć się przez sam środek. Skończyło się to porwaniem jego oraz jego kota w powietrze. Szczęśliwie dla nas wylądował wśród swoich oddziałów zabijając dwóch innych żołnierzy. Inny z kolei miał pecha i oberwał lodowym okruchem prosto w tętnice szyjną.
Postanowiłem pobawić się w artylerie, głównie dlatego, że nie musiałem się przejmować uderzeniem we własnych ludzi. Wykorzystałem wodę i lód które umieściłem w trąbie powietrznej i zacząłem bombardować żołnierzy. Nie bawiłem się nawet w formowanie włócznie, prałem czym popadło. Właściwie tylko nakierowywałem wszystkie te odłamki na wrogów, nie musiałem ich nawet podnosić bo huragan odwalał za mnie całą robotę. I dobrze po powoli zaczynałem czuć, że wykańczam swoje ciało. Po jakichś pięciu minutach trąba powietrzna straciła moc, ale żołnierze zamiast atakować rzucili się do ucieczki. W sumie trudno się im dziwić, skąd mieli wiedzieć, czy nie rzucę tego zaklęcia ponownie.
Po drugiej stronie, też uciekali, ale tam większość straciła swoje wierzchowce i spieprzali z buta, co dawało najemnikom możliwość gonienia i dobijania ich. Nie trzeba mówić, że chłopcy skwapliwie korzystali z nadarzającej się okazji, jednak sierżant szybko wybił im ten pomysł z głów i słusznie, bo ci którzy byli blokowani przez moje zaklęcie szybko przejechali za wycofującymi się pieszo. Gdyby najemnicy ruszyli w pościg, to zostaliby rozsmarowani.
Oczywiście ich manewr był tak samo szlachetny co głupi. Wysłałem im w prezencie trochę lodu, a oni w podzięce zostawili kilka następnych ciał.
Odetchnąłem gdy w końcu zniknęli za wzgórzem. Czułem, że drżą mi kolana i ogólnie czułem się dość niefajnie. Skierowałem kroki do Cezara i księżniczki. Kapitan ogarniał cały ten chaos przy pomocy krzyków i przekleństw, Jej Wysokość zaś, stała z wyrazem zdziwienia na twarzy. Stanąłem obok nich.
-Podobało się?- zapytałem
Księżniczka dopiero wtedy odwróciła do mnie twarz i aż się wzdrygnęła.
-Dobrzy bogowie- wyszeptała- Wyglądasz jak śmierć.
Stworzyłem lodowe lusterko. Ano miała rację. Zbladłem jak ściana, dodajmy do tego wciąż płonące oczy od manawizji i czarne włosy szczelnie przylegające do czaszki. Zaprawdę uroczy widok.
-Imponujące- powiedział Cezar, gdy już uporał się z natłokiem spraw.- Mówiłeś zdaje się, że magister miał moc Arcymaga Bitewnego?
-Ano miał.
-A jednak zabiłeś go z taką łatwością.
-Wszystko jest łatwe jak się wie jak.- odpowiedziałem krótko.- A teraz wybaczcie, ale idę się walnąć na wóz. Po tym jak skatowałem jego ciało Gabriel może mieć problemy z poruszaniem się jutro.
-Rozumiem- powiedział Cezar.- I tak musimy jakoś ogarnąć to pobojowisko.
-Pomogę ci.- zwróciła się do mnie księżniczka.
-Uroczo- odparłem- Dziękuje.
czwartek, 17 maja 2012
I'm on the mission Cz.7
Podczas naszej małej wymiany telepatycznej Fang znacznie się do mnie zbliżył. Dobrze, że Gabryś oddał mi kontrole bez gadania. Teraz musiałem tylko uratować księżniczkę. Podrapałem się po policzku i westchnąłem. Niby prosta sprawa, ale musiałem pamiętać o tym, żeby zachować pozory przed oddziałem najemników. Co za niemiłosierny ból pały...
Cóż będę chyba musiał pokryć mu ostrze warstwą lodu żeby przypadkiem nie uszkodził dziewczyny. Tak, to na pewno jakiś start. Ale nawet z tym nie będę miał czasu wyciągnąć miecza... No kurwa, że też nie moge po prostu zrobić z niego poduszki na lodowe sople!
-Hej szefie- wysłałem mentalną wiadomość do Cezara- Tu Eryk, to drugie ja twojego nowego maga. Mam zamiar zamrozić ostrze Fanga, postaram się też zabezpieczyć księżniczkę, ale ze zdrajcami musisz sobie poradzić ty. Da się to zrobić? Jeśli skierujesz myśli w moją stronę, to to odbiorę.
-Tak.- doszedł mnie zadziwiająco wyraźny przekaz od kapitana. Najwyraźniej nie pierwszy raz miał do czynienia z telepatią.
-To na trzy. Raz. Dwa. Trzy!!- w momencie kiedy skończyłem odliczanie, bez najmniejszego oznaki rzucania zaklęcia pokryłem miecz wilkołaka warstwą lodu. Natychmiast też rzuciłem się do ataku.
Nie miałem czasu na wyrafinowane zagrywki, więc po prostu sprzedałem mu tubę w ryj. Siadło i to jak! Nos chrupnął uroczo pod moją pięścią. Miecz przejechał księżniczce po gardle, ale zostawił tylko delikatnie zaczerwienioną linie na skórze. Złapałem ją w pół i odskoczyłem zgrabnym saltem trzy metry w tył.
Nie wiem jakim cudem, ale gdy zatrzymałem się półtora metra nad ziemią Cezar już odrąbał łeb jednego ze zwiadowców. Jego miecz poruszał się tak szybko, że wyglądał dla mnie jak smuga, co według mojej wiedzy nie powinno być możliwe, bo widzę wyraźnie nawet klingę Mistrza Ostrzy. Ja rozumiem, że w najwyższej klasie wojowników mogą być różnice, ale kurwa takie?
Zanim doszedłem do końca wewnętrznego monologu obaj zwiadowcy mieli wszystkie problemy "z głowy", a mój ulubiony piesek trzymał się za kikut ręki.
-Utrzymaj go przy życiu- rzucił beznamiętnie Cezar- Za zamach na księżniczkę będzie długo umierał.
Wzruszyłem ramionami i uznałem, że nie muszę się patyczkować więc po prostu zamroziłem mu kikut. Ten ekstremalny przypadek pierwszej pomocy doprowadził psinkę do utraty przytomności.
Dowódca żołnierzy patrzył z niedowierzaniem na całą sytuacje. Nagle odwrócił się do maga i powiedział mu coś. A wnioskując z tego jak się trząsł to powiedział to na pełnej kurwie. Mimo dzielącej nas odległości widziałem jak magister pobladł to powiedział coś baaardzo groźnego. Uznałem że nie mogę sobie pozwolić na dalsze operowanie na minimalnych osiągach, które zresztą przydają się tylko wtedy kiedy chce ukryć to że czaruje. Dlatego przeskoczyłem bezpośrednio do gotowości bojowej. Poczułem, że księżniczka sztywnieje mi w ramionach. W sumie to się jej nie dziwię, bo widzicie kiedy zaczynam używać w ciele Gabriela coraz więcej mocy to następują pewne... zmiany. Mogę tylko zgadywać co czuła ta dziewczyna widząc, że facetowi który ją trzyma czernieją włosy, a oczy zaczynają płonąć na niebiesko. Aha i to "płonąć" możecie brać jak najbardziej dosłownie.
Wylądowałem zgrabnie koło Cezara i delikatnie postawiłem księżniczkę na ziemi.
-Nic Wam nie jest Wasza Wysokość?- zapytał kapitan nie spuszczając oczu z wrogich żołnierzy.
-Na szczęście nie.- odpowiedziała Penelopa delikatnie dotykając szyi- Ale muszę przyznać, że fenomenalnie schrzaniłeś tę robotę.
-Błagam o wybaczenie- powiedział delikatnie pochylając głowę- Jestem gotów ponieść każdą karę.
-Och, dajże spokój- powiedziała niecierpliwie- Wiesz tak samo dobrze jak ja, że mieliśmy wyglądać na jedną z przynęt mających ukryć prawdziwy konwój z księżniczką. Kto by pomyślał, że jednak trafią?
Traktowali mnie jakbym nie istniał. Przeurocze. Najwyraźniej nie zwracali też specjalnej uwagi na żołnierzy wroga. Cóż szczęśliwie ja dokładnie się im przyglądałem. Mag właśnie kończył zaklęcie. Miałem je w dupie tylko i wyłącznie dlatego, że była to bariera mająca chronić oddział wroga przed moją magią. Że niby powinienem się przejmować? Cóż próby zabezpieczenia się przede MNĄ są z samego założenia idiotyczne i niewarte zachodu.
-A tak właściwie kim ON jest?- usłyszałem pytanie księżniczki, gdy ponownie skupiłem się na bezpośrednim otoczeniu.
-Uczeń, którego tuż przed wyjazdem wcisnął mi Aurelius.- powiedział krótko kapitan- Kto by pomyślał, że okaże się tak przydatny.
-Taaa- wtrąciłem- Urzekła mnie twoja opinia na mój temat. A teraz co robimy z tymi szmaciarzami?
Wskazałem głową na oddział rycerzy.
-Walczymy- odpowiedział Cezar krótko.- Co prawda na potrzeby misji musiałem wybrać tylko przeciętnych najemników, ale nawet jeśli wszyscy zginą to powinni sobie poradzić z około połową oddziału. W takim przypadku dam sobie radę z resztą.
-I oczywiście nie umknęło twojej uwadze, że mają ze sobą dość potężnego magistra magii?- złośliwoś wylewała się wiadrami z tego krótkiego zdania.
-Jak potężnego?- zapytał Cezar.
-Ja wiem?- powiedziałem obłudnie- Tak Mag Bitewny na Arcymag Bitewny.
Usłyszałem, że Kapitan cicho zaklął. Księżniczka oczywiście tego nie zauważyła.
-To chyba nie tak źle?- powiedziała niepewnie- Cezarze jesteś przecież Pretorem na usługach króla. Na pewno dasz sobie radę?
Krótkie spojrzenie na jego lekko skrzywioną twarz powiedziało jej wszystko. To z kolei uświadomiło mi, że ta dwójka zna się od baaardzo dawna.
-Dasz radę go zatrzymać dopóki nie ucieknę z księżniczką?- zapytał Cezar patrząc mi prosto w oczy.
Westchnąłem ciężko. Czy to znaczy, że mogę olać opinie najemników na mój temat? Właściwie co tu się kurwa dzieję?
-Wiesz mam kilka pytań, które cisną mi się na usta już w tej chwili, ale zadam tylko jedno, w porządku?- moje pytanie zostało nagrodzone krótkim, niecierpliwym skinieniem głowy- Po co Aurelius mnie do ciebie wysłał?
- Podczas podróży miałem ocenić czy nadasz się do służby Jego Królewskiej Mości, królowi Tytusowi Trzeciemu, Mądremu. Przykro mi, że muszę cię prosić o udział w samobójczej misji, ale bezpieczeństwo Jej Wysokości jest sprawą najwyższej wagi.
-Samobójczej.- powtórzyłem drapiąc się po podbródku.- Aurelius za dużo ci na mój temat nie powiedział, co?
-Powiedział, że jesteś bardzo utalentowanym magiem i jeśli dać ci trochę czasu na zdobycie doświadczenia to powinieneś być w stanie dojść do rangi Arcymaga Bitewnego.
-To akurat powiedział o Gabrielu.- wyjaśniłem mu patrząc jak rycerze zbierają się do ataku. Podczas naszej rozmowy Cezar ustawił najemników samymi gestami. Gość robił na mnie coraz lepsze wrażenie.
Przerwałem na chwile kontakt wzrokowy z kapitanem, wypowiedziałem jedno słowo i zablokowałem atak wrogiego maga.
-Ale co mówił o mnie?- wróciłem do przerwanej rozmowy.
Cezar w ciszy coś trawił.
- Że jesteś od niego trochę lepszy- powiedział w końcu.
Ryknąłem tak donośnym śmiechem, że księżniczka, aż się skrzywiła.
-Trochę.- powtórzyłem chichocząc.- Dobre sobie. No dobrze. Księżniczko, pamiętasz naszą umowę?
Dziewczyna skinęła głową patrząc na mnie podejrzliwie.
-Szkoda wykorzystywać w ten sposób, ale nie chce żeby mi potem ktoś ze strachu zasztyletował Gabriela. Otóż chcę, aby to jak zaraz rozprawię się z tymi szmaciarzami pozostało absolutnym sekretem. Rozumiesz? Absolutnym. Jak będzie trzeba to macie pozabijać tych najemników, którzy mają za długie jęzory.
Księżniczka wyglądała, na mocno zdziwioną i niechętną do odpowiedzi.
-Zgoda- odpowiedział za nią Cezar. Na jego twarzy wyraźnie malowało się zainteresowanie.
-Doskonale- odpowiedziałem z uśmiechem.- A teraz patrz uważnie, bo pokaże ci to "trochę" o którym wspominał Aurelius.
Cóż będę chyba musiał pokryć mu ostrze warstwą lodu żeby przypadkiem nie uszkodził dziewczyny. Tak, to na pewno jakiś start. Ale nawet z tym nie będę miał czasu wyciągnąć miecza... No kurwa, że też nie moge po prostu zrobić z niego poduszki na lodowe sople!
-Hej szefie- wysłałem mentalną wiadomość do Cezara- Tu Eryk, to drugie ja twojego nowego maga. Mam zamiar zamrozić ostrze Fanga, postaram się też zabezpieczyć księżniczkę, ale ze zdrajcami musisz sobie poradzić ty. Da się to zrobić? Jeśli skierujesz myśli w moją stronę, to to odbiorę.
-Tak.- doszedł mnie zadziwiająco wyraźny przekaz od kapitana. Najwyraźniej nie pierwszy raz miał do czynienia z telepatią.
-To na trzy. Raz. Dwa. Trzy!!- w momencie kiedy skończyłem odliczanie, bez najmniejszego oznaki rzucania zaklęcia pokryłem miecz wilkołaka warstwą lodu. Natychmiast też rzuciłem się do ataku.
Nie miałem czasu na wyrafinowane zagrywki, więc po prostu sprzedałem mu tubę w ryj. Siadło i to jak! Nos chrupnął uroczo pod moją pięścią. Miecz przejechał księżniczce po gardle, ale zostawił tylko delikatnie zaczerwienioną linie na skórze. Złapałem ją w pół i odskoczyłem zgrabnym saltem trzy metry w tył.
Nie wiem jakim cudem, ale gdy zatrzymałem się półtora metra nad ziemią Cezar już odrąbał łeb jednego ze zwiadowców. Jego miecz poruszał się tak szybko, że wyglądał dla mnie jak smuga, co według mojej wiedzy nie powinno być możliwe, bo widzę wyraźnie nawet klingę Mistrza Ostrzy. Ja rozumiem, że w najwyższej klasie wojowników mogą być różnice, ale kurwa takie?
Zanim doszedłem do końca wewnętrznego monologu obaj zwiadowcy mieli wszystkie problemy "z głowy", a mój ulubiony piesek trzymał się za kikut ręki.
-Utrzymaj go przy życiu- rzucił beznamiętnie Cezar- Za zamach na księżniczkę będzie długo umierał.
Wzruszyłem ramionami i uznałem, że nie muszę się patyczkować więc po prostu zamroziłem mu kikut. Ten ekstremalny przypadek pierwszej pomocy doprowadził psinkę do utraty przytomności.
Dowódca żołnierzy patrzył z niedowierzaniem na całą sytuacje. Nagle odwrócił się do maga i powiedział mu coś. A wnioskując z tego jak się trząsł to powiedział to na pełnej kurwie. Mimo dzielącej nas odległości widziałem jak magister pobladł to powiedział coś baaardzo groźnego. Uznałem że nie mogę sobie pozwolić na dalsze operowanie na minimalnych osiągach, które zresztą przydają się tylko wtedy kiedy chce ukryć to że czaruje. Dlatego przeskoczyłem bezpośrednio do gotowości bojowej. Poczułem, że księżniczka sztywnieje mi w ramionach. W sumie to się jej nie dziwię, bo widzicie kiedy zaczynam używać w ciele Gabriela coraz więcej mocy to następują pewne... zmiany. Mogę tylko zgadywać co czuła ta dziewczyna widząc, że facetowi który ją trzyma czernieją włosy, a oczy zaczynają płonąć na niebiesko. Aha i to "płonąć" możecie brać jak najbardziej dosłownie.
Wylądowałem zgrabnie koło Cezara i delikatnie postawiłem księżniczkę na ziemi.
-Nic Wam nie jest Wasza Wysokość?- zapytał kapitan nie spuszczając oczu z wrogich żołnierzy.
-Na szczęście nie.- odpowiedziała Penelopa delikatnie dotykając szyi- Ale muszę przyznać, że fenomenalnie schrzaniłeś tę robotę.
-Błagam o wybaczenie- powiedział delikatnie pochylając głowę- Jestem gotów ponieść każdą karę.
-Och, dajże spokój- powiedziała niecierpliwie- Wiesz tak samo dobrze jak ja, że mieliśmy wyglądać na jedną z przynęt mających ukryć prawdziwy konwój z księżniczką. Kto by pomyślał, że jednak trafią?
Traktowali mnie jakbym nie istniał. Przeurocze. Najwyraźniej nie zwracali też specjalnej uwagi na żołnierzy wroga. Cóż szczęśliwie ja dokładnie się im przyglądałem. Mag właśnie kończył zaklęcie. Miałem je w dupie tylko i wyłącznie dlatego, że była to bariera mająca chronić oddział wroga przed moją magią. Że niby powinienem się przejmować? Cóż próby zabezpieczenia się przede MNĄ są z samego założenia idiotyczne i niewarte zachodu.
-A tak właściwie kim ON jest?- usłyszałem pytanie księżniczki, gdy ponownie skupiłem się na bezpośrednim otoczeniu.
-Uczeń, którego tuż przed wyjazdem wcisnął mi Aurelius.- powiedział krótko kapitan- Kto by pomyślał, że okaże się tak przydatny.
-Taaa- wtrąciłem- Urzekła mnie twoja opinia na mój temat. A teraz co robimy z tymi szmaciarzami?
Wskazałem głową na oddział rycerzy.
-Walczymy- odpowiedział Cezar krótko.- Co prawda na potrzeby misji musiałem wybrać tylko przeciętnych najemników, ale nawet jeśli wszyscy zginą to powinni sobie poradzić z około połową oddziału. W takim przypadku dam sobie radę z resztą.
-I oczywiście nie umknęło twojej uwadze, że mają ze sobą dość potężnego magistra magii?- złośliwoś wylewała się wiadrami z tego krótkiego zdania.
-Jak potężnego?- zapytał Cezar.
-Ja wiem?- powiedziałem obłudnie- Tak Mag Bitewny na Arcymag Bitewny.
Usłyszałem, że Kapitan cicho zaklął. Księżniczka oczywiście tego nie zauważyła.
-To chyba nie tak źle?- powiedziała niepewnie- Cezarze jesteś przecież Pretorem na usługach króla. Na pewno dasz sobie radę?
Krótkie spojrzenie na jego lekko skrzywioną twarz powiedziało jej wszystko. To z kolei uświadomiło mi, że ta dwójka zna się od baaardzo dawna.
-Dasz radę go zatrzymać dopóki nie ucieknę z księżniczką?- zapytał Cezar patrząc mi prosto w oczy.
Westchnąłem ciężko. Czy to znaczy, że mogę olać opinie najemników na mój temat? Właściwie co tu się kurwa dzieję?
-Wiesz mam kilka pytań, które cisną mi się na usta już w tej chwili, ale zadam tylko jedno, w porządku?- moje pytanie zostało nagrodzone krótkim, niecierpliwym skinieniem głowy- Po co Aurelius mnie do ciebie wysłał?
- Podczas podróży miałem ocenić czy nadasz się do służby Jego Królewskiej Mości, królowi Tytusowi Trzeciemu, Mądremu. Przykro mi, że muszę cię prosić o udział w samobójczej misji, ale bezpieczeństwo Jej Wysokości jest sprawą najwyższej wagi.
-Samobójczej.- powtórzyłem drapiąc się po podbródku.- Aurelius za dużo ci na mój temat nie powiedział, co?
-Powiedział, że jesteś bardzo utalentowanym magiem i jeśli dać ci trochę czasu na zdobycie doświadczenia to powinieneś być w stanie dojść do rangi Arcymaga Bitewnego.
-To akurat powiedział o Gabrielu.- wyjaśniłem mu patrząc jak rycerze zbierają się do ataku. Podczas naszej rozmowy Cezar ustawił najemników samymi gestami. Gość robił na mnie coraz lepsze wrażenie.
Przerwałem na chwile kontakt wzrokowy z kapitanem, wypowiedziałem jedno słowo i zablokowałem atak wrogiego maga.
-Ale co mówił o mnie?- wróciłem do przerwanej rozmowy.
Cezar w ciszy coś trawił.
- Że jesteś od niego trochę lepszy- powiedział w końcu.
Ryknąłem tak donośnym śmiechem, że księżniczka, aż się skrzywiła.
-Trochę.- powtórzyłem chichocząc.- Dobre sobie. No dobrze. Księżniczko, pamiętasz naszą umowę?
Dziewczyna skinęła głową patrząc na mnie podejrzliwie.
-Szkoda wykorzystywać w ten sposób, ale nie chce żeby mi potem ktoś ze strachu zasztyletował Gabriela. Otóż chcę, aby to jak zaraz rozprawię się z tymi szmaciarzami pozostało absolutnym sekretem. Rozumiesz? Absolutnym. Jak będzie trzeba to macie pozabijać tych najemników, którzy mają za długie jęzory.
Księżniczka wyglądała, na mocno zdziwioną i niechętną do odpowiedzi.
-Zgoda- odpowiedział za nią Cezar. Na jego twarzy wyraźnie malowało się zainteresowanie.
-Doskonale- odpowiedziałem z uśmiechem.- A teraz patrz uważnie, bo pokaże ci to "trochę" o którym wspominał Aurelius.
niedziela, 13 maja 2012
I'm on the mission Cz.6
Na początku wydawało się, że jest to zwykły patrol graniczny. Spory oddział na panterach bojowych, coś koło stu wojowników plus magister magii, który w przeciwieństwie do Gabriela ubranego w strój podróżny, czyli zwykłe skórzane buty i kurtkę, spodnie, koszulę i płaszcz z kapturem, miał piękną szatę zdobioną złotymi nićmi oraz buty wypastowane tak, że nawet z daleka dało się zobaczyć połysk. Ot zwykła przepaść klasowa.
Wojownicy też prezentowali się lepiej niż najemnicy. Idealnie utrzymane, pełne zbroje, do tego widać było, że to nie oddział reprezentacyjny, bo słońce odbijało się zadziwiająco słabo. Gdy zbliżyli się już na tyle by dało się zobaczyć szczegóły okazało się, że rzeczywiście jest to patrol graniczny. Z tym że pod znakiem sąsiedniego królestwa.
Najemnicy nerwowo zaczęli poprawiać broń. Teoretycznie nic nie powinno się stać. Legalnie poruszali się po trakcie i nie robili niczego co mogłoby sprowokować agresje ze strony żołnierzy. Ich nastrój bynajmniej nie poprawił się gdy oddział ustawił się na ich drodze półokręgiem. Najemnicy nie wyciągali broni, ale przygotowali się do walki.
Przed żołnierzy wyjechał dowódca.
-Najemnicy z grupy Legion prowadzeni przez kapitana Cezara?- zapytał donośnym głosem
Cezar nerwowo oblizał wargi.
-Zgadza się.
-Obecnie na misji eskortowania Jej Książęcej Wysokości, księżniczki Penelopy?
-Zgadza się- powiedział Cezar przez zaciśnięte zęby.
Pomiędzy najemnikami przeskoczyły zdziwione spojrzenia, ale nikt się nie odezwał. Nie ich to rzecz dyskutować o robocie, oni tylko mają robić wszystko by misja zakończyła się sukcesem, a oni sami uszli z życiem by wydać pieniądze.
-Chcę to zakończyć możliwie bez ofiar. Czy zaniechacie kontynuowania misji i oddacie Jej Wysokość w nasze ręce?
-Obawiam się, że to niemożliwe.
Dowódca żołnierzy westchnął teatralnie.
-Cóż chciałem tego uniknąć. Panie Fang jeśli pan może.
Najemnicy na chwile zamarli. Zanim zdążyli choćby się rozejrzeć z powozu księżniczki doszedł odgłos szarpaniny. Drzwi zostały wykopane wraz z zalanym krwią, starym lokajem.
W wyrwie pojawił się Fang trzymający miecz przy szyi Jej Wysokości. Na jego twarzy malował się uśmieszek wyższości.
-Ty zdradziecki skurwysynu!- zagotował się Cezar.
-Oj, oj. Nie używaj takiego języka przy księżniczce.- zaszydził wilkołak.
Kilku najemników spróbowało ukradkiem się do niego zbliżyć.
-A,A,A- Fang mocniej przycisną ostrze do szyi dziewczyny- Tylko bez takich numerów.
Bezszelestnie za jego plecami pojawili się obaj zwiadowcy. Kilku najemników pozwoliło sobie na lekkie uśmieszki. Ale oni zamiast zaatakować ustawili się po jego bokach.
-Przejście!- krzyknął z paskudnym uśmiechem na twarzy.
-Róbcie co mówi.- powiedział Cezar zgrzytając zębami.
Najemnicy niechętnie zaczęli ustępować zdrajcom z drogi. Zrządzeniem losu przechodzili obok Gabriela.
-Pomóż mi!- w umyśle maga pojawiła się rozpaczliwa wiadomość. Młodzieniec po chwili uświadomił sobie, że nadała ją księżniczka.
-Ale jak Pani? Nie dam rady rzucić zaklęcia wystarczająco szybko.
-Wymyśl coś! Jesteś magiem nieprawdaż?!
-Jesteś magiem. Jesteś magiem- zaczął ją przedrzeźniać Eryk- Jakby bycie magiem miało być lekarstwem na wszystko.
-Dałbyś jej spokój.
-Wiedziałam!- krzyknęła mentalnie księżniczka.-Wiedziałam że coś jest nie tak. Was... Was jest dwóch!!
-Hoooo-mruknął Eryk.- Księżniczka a nie wie, że nie ładnie podsłuchiwać cudze konwersacje?
-Nie mam nad tym kontroli- powiedziała zawstydzona- Słysze wszystkie konwersacje telepatyczne wokół mnie. Ale mniejsza z tym. Proszę pomóż mi. Potrafisz mi pomóc, prawda?
-Wasza wysokość-powiedział Gabriel-Jak już mówiłem nie jestem w stanie Wam pomóc. Może Eryk...
-Taa. Eryk może pomóc- Zaczął zrzędliwie- Ale dlaczego miałbym choćby kiwnąć palcem? Walka z magistrem magii i setką ciężkozbrojnej jazdy? Co? Pojebało?
-Błagam- jęknęła księżniczka- Dam ci wszystko czego zażądasz.
-Wszystko?-zapytał Eryk
-Tak, wszystko- odpowiedziała księżniczka gorliwie
-Oj- zdążył tylko wtrącić Gabriel
-Umowa stoi. I lepiej tego nie zapominaj, bo w przeciwnym razie ta setka jazdy będzie ci się wydawała dziecinną igraszką.
Wojownicy też prezentowali się lepiej niż najemnicy. Idealnie utrzymane, pełne zbroje, do tego widać było, że to nie oddział reprezentacyjny, bo słońce odbijało się zadziwiająco słabo. Gdy zbliżyli się już na tyle by dało się zobaczyć szczegóły okazało się, że rzeczywiście jest to patrol graniczny. Z tym że pod znakiem sąsiedniego królestwa.
Najemnicy nerwowo zaczęli poprawiać broń. Teoretycznie nic nie powinno się stać. Legalnie poruszali się po trakcie i nie robili niczego co mogłoby sprowokować agresje ze strony żołnierzy. Ich nastrój bynajmniej nie poprawił się gdy oddział ustawił się na ich drodze półokręgiem. Najemnicy nie wyciągali broni, ale przygotowali się do walki.
Przed żołnierzy wyjechał dowódca.
-Najemnicy z grupy Legion prowadzeni przez kapitana Cezara?- zapytał donośnym głosem
Cezar nerwowo oblizał wargi.
-Zgadza się.
-Obecnie na misji eskortowania Jej Książęcej Wysokości, księżniczki Penelopy?
-Zgadza się- powiedział Cezar przez zaciśnięte zęby.
Pomiędzy najemnikami przeskoczyły zdziwione spojrzenia, ale nikt się nie odezwał. Nie ich to rzecz dyskutować o robocie, oni tylko mają robić wszystko by misja zakończyła się sukcesem, a oni sami uszli z życiem by wydać pieniądze.
-Chcę to zakończyć możliwie bez ofiar. Czy zaniechacie kontynuowania misji i oddacie Jej Wysokość w nasze ręce?
-Obawiam się, że to niemożliwe.
Dowódca żołnierzy westchnął teatralnie.
-Cóż chciałem tego uniknąć. Panie Fang jeśli pan może.
Najemnicy na chwile zamarli. Zanim zdążyli choćby się rozejrzeć z powozu księżniczki doszedł odgłos szarpaniny. Drzwi zostały wykopane wraz z zalanym krwią, starym lokajem.
W wyrwie pojawił się Fang trzymający miecz przy szyi Jej Wysokości. Na jego twarzy malował się uśmieszek wyższości.
-Ty zdradziecki skurwysynu!- zagotował się Cezar.
-Oj, oj. Nie używaj takiego języka przy księżniczce.- zaszydził wilkołak.
Kilku najemników spróbowało ukradkiem się do niego zbliżyć.
-A,A,A- Fang mocniej przycisną ostrze do szyi dziewczyny- Tylko bez takich numerów.
Bezszelestnie za jego plecami pojawili się obaj zwiadowcy. Kilku najemników pozwoliło sobie na lekkie uśmieszki. Ale oni zamiast zaatakować ustawili się po jego bokach.
-Przejście!- krzyknął z paskudnym uśmiechem na twarzy.
-Róbcie co mówi.- powiedział Cezar zgrzytając zębami.
Najemnicy niechętnie zaczęli ustępować zdrajcom z drogi. Zrządzeniem losu przechodzili obok Gabriela.
-Pomóż mi!- w umyśle maga pojawiła się rozpaczliwa wiadomość. Młodzieniec po chwili uświadomił sobie, że nadała ją księżniczka.
-Ale jak Pani? Nie dam rady rzucić zaklęcia wystarczająco szybko.
-Wymyśl coś! Jesteś magiem nieprawdaż?!
-Jesteś magiem. Jesteś magiem- zaczął ją przedrzeźniać Eryk- Jakby bycie magiem miało być lekarstwem na wszystko.
-Dałbyś jej spokój.
-Wiedziałam!- krzyknęła mentalnie księżniczka.-Wiedziałam że coś jest nie tak. Was... Was jest dwóch!!
-Hoooo-mruknął Eryk.- Księżniczka a nie wie, że nie ładnie podsłuchiwać cudze konwersacje?
-Nie mam nad tym kontroli- powiedziała zawstydzona- Słysze wszystkie konwersacje telepatyczne wokół mnie. Ale mniejsza z tym. Proszę pomóż mi. Potrafisz mi pomóc, prawda?
-Wasza wysokość-powiedział Gabriel-Jak już mówiłem nie jestem w stanie Wam pomóc. Może Eryk...
-Taa. Eryk może pomóc- Zaczął zrzędliwie- Ale dlaczego miałbym choćby kiwnąć palcem? Walka z magistrem magii i setką ciężkozbrojnej jazdy? Co? Pojebało?
-Błagam- jęknęła księżniczka- Dam ci wszystko czego zażądasz.
-Wszystko?-zapytał Eryk
-Tak, wszystko- odpowiedziała księżniczka gorliwie
-Oj- zdążył tylko wtrącić Gabriel
-Umowa stoi. I lepiej tego nie zapominaj, bo w przeciwnym razie ta setka jazdy będzie ci się wydawała dziecinną igraszką.
sobota, 12 maja 2012
I'm on the mission Cz.5
Gabriela obudził hałas zwijanego obozu. Rozejrzał się lekko nieobecnym wzrokiem po okolicy. Najemnicy uwijali się przy pakowaniu, już miał zamiar wstać i im pomóc gdy zobaczył, że jego rzeczy są spakowane i leżą koło jego głowy. Zapytał co się dzieje jednego z najemników pracujących obok niego.
-A zbieramy się- odpowiedział- ale ty se siedź. Całą noc przesiedziałeś pilnując obozu, dopiero o świtaniu odjechałeś. No tośmy pomyśleli, że przynajmniej przez chwile ci pospać damy.
Gabriel kiwnął głową i spokojnie usiadł, głównie dlatego, że zwijanie obozu właśnie dobiegało końca i nie znalazłby sobie nic sensownego do roboty. Pół godziny później byli już w drodze.
Oddział spokojnie poruszał się po lesie. Najemnicy byli mocno zestresowani, ale po nerwówce poprzedniej nocy przestali zwracać uwagę na wszystkie drobne szelesty w krzakach. Głównie dlatego, że po dwudziestym fałszywym alarmie Cezar kazał im trzymać mordy na skobel dopóki nie będą pewni, że odkryli zagrożenie.
-Zasadzka!- ryknął ktoś koło maga. Równocześnie z tym okrzykiem strzała trafiła w gardło jednego z najemników idących koło Gabriela.
Wokół dało się słyszeć okrzyki bólu w miejscach gdzie inne strzały dosięgły swoich celów oraz rozkazy wykrzykiwane przez kapitana i sierżantów.
Gabriel zaczął szybko wyszukiwać łuczników. Z gęstych zarośli, z obu stron drogi wyskoczyli wojownicy. Mieli niedobrane zbroje i broń w dość kiepskim stanie. Było ich wielu, ale poziom ich umiejętności prezentował się mniej więcej tak samo jak ich rynsztunek, czyli kiepsko. Widać było, że przywykli do atakowania wieśniaków lub karawan kupieckich, które bronione były przez trzeciorzędnych najemników i zwykłych awanturników chcących zarobić kilka srebrnych.
Innymi słowy bandyci którzy wyskoczyli z krzaków zostali zmasakrowani zanim zrozumieli co się dzieje. Gabriel natomiast zlokalizował dwudziestu łuczników schowanych w koronach pobliskich drzew i krzakach. Natychmiast wypuścił chmarę lodowych pocisków. Niemal odrazu na ziemię zaczęły spadać ciała. Mag był mocno zdziwiony tym jak skutecznie zadziałało jego zaklęcia, był przekonany, że przynajmniej połowa da radę uniknąć pierwszego ataku, najwyraźniej po pojedynkach z Aureliusem wyrobił sobie zbyt wysokie mniemanie o innych wojownikach.
W swoim zaskoczeniu nie zauważył, że podbiegł do niego jeden z bandytów. Już miał dostać mieczem, gdy pobliski najemnik chlasnął wroga w szyję. Głowa poleciała w krzaki zgrabnym łuczkiem a twarz Gabriela obryzgała krew z tętnicy szyjnej.
-Dzięki- powiedział ścierając ręką krew z oczu. W odpowiedzi mężczyzna tylko się uśmiechnął i chlasnął na odlew następnego bandytę pozbawiając go ręki trzymającej miecz.
Całą walka trwała zadziwiająco krótko ponieważ banici ginęli od jednego, góra dwóch ciosów mieczem. Właściwie wyglądali tak jakby pierwszy raz w życiu trzymali broń w rękach. Najdziwniejsze jednak dla Gabriela było to, że nie próbowali uciekać i za wszelką cenę próbowali zabić przynajmniej jednego najemnika więcej.
Po zakończeniu walki mag zauważył, że skończył w pobliżu Cezara, który właśnie oczyszczał miecz z krwi. Na twarzy kapitana malował się niesmak. Po krótkiej chwili podbiegł drugi sierżant w oddziale, którego imienia Gabriel nie znał.
-Raport- warknął Cezar.
-Trzech zabitych, dwóch poważnie rannych i pięciu lekko. Wszystko od strzał.
-Co to kurwa miało być?!
Sierżant roztropnie się nie oddzywał.
-Wpakować ciężko rannych na wóz, naszych martwych pochować, ich rzucić w krzaki gdzieś dalej od drogi. Wykonać.
-Tak jest!- odszczeknął służbiście najemnik i ruszył wykonywać rozkazy.
-Ty!- zawołał Cezar pokazując na Gabriela- Ciągły rekonesans w promieniu stu metrów. Natychmiast!
-Tak jest!- odkrzyknął mag i natychmiast zaczął szeptać formułkę zaklęcia, grzebiąc jednocześnie w ziemi by stworzyć pieczęć. Prawie całkowicie odciął się od pokrzykiwania najemników i skupił na magii. Miał tylko nadzieję, że uporają się z tym szybko, bo tego typu zaklęcia stanowiły spore obciążenie mentalne.
W dalszą drogę ruszyli po trzech godzinach. Gabriel szedł lekko otępiały z powodu utrzymywania koncentracji przez tak długi czas. Nastrój oddziału był lekko ponury z powodu poniesionych strat, ale najemnicy w końcu się zrelaksowali. Właściwie przyjęli atak z ulgą, w końcu mieli to z głowy.
Noc upłynęła spokojnie, co prawda Cezar wystawił podwójne warty, ale wszyscy podchodzili do tego z przymrużeniem oka. Gabriel został zwolniony z tego obowiązku. Walnął się na posłanie i natychmiast zasnął, zupełnie zapominając o Eryku.
Następnego dnia cały oddział był w dobrym nastroju, kilka osób nuciło jakieś piosenki podczas zwijania obozu. Udało się im także w końcu wyjść z lasu. Po pół godzinie marszu napotkali niemiłą niespodziankę. Bardzo liczną i ciężkozbrojną niespodziankę.
-A zbieramy się- odpowiedział- ale ty se siedź. Całą noc przesiedziałeś pilnując obozu, dopiero o świtaniu odjechałeś. No tośmy pomyśleli, że przynajmniej przez chwile ci pospać damy.
Gabriel kiwnął głową i spokojnie usiadł, głównie dlatego, że zwijanie obozu właśnie dobiegało końca i nie znalazłby sobie nic sensownego do roboty. Pół godziny później byli już w drodze.
Oddział spokojnie poruszał się po lesie. Najemnicy byli mocno zestresowani, ale po nerwówce poprzedniej nocy przestali zwracać uwagę na wszystkie drobne szelesty w krzakach. Głównie dlatego, że po dwudziestym fałszywym alarmie Cezar kazał im trzymać mordy na skobel dopóki nie będą pewni, że odkryli zagrożenie.
-Zasadzka!- ryknął ktoś koło maga. Równocześnie z tym okrzykiem strzała trafiła w gardło jednego z najemników idących koło Gabriela.
Wokół dało się słyszeć okrzyki bólu w miejscach gdzie inne strzały dosięgły swoich celów oraz rozkazy wykrzykiwane przez kapitana i sierżantów.
Gabriel zaczął szybko wyszukiwać łuczników. Z gęstych zarośli, z obu stron drogi wyskoczyli wojownicy. Mieli niedobrane zbroje i broń w dość kiepskim stanie. Było ich wielu, ale poziom ich umiejętności prezentował się mniej więcej tak samo jak ich rynsztunek, czyli kiepsko. Widać było, że przywykli do atakowania wieśniaków lub karawan kupieckich, które bronione były przez trzeciorzędnych najemników i zwykłych awanturników chcących zarobić kilka srebrnych.
Innymi słowy bandyci którzy wyskoczyli z krzaków zostali zmasakrowani zanim zrozumieli co się dzieje. Gabriel natomiast zlokalizował dwudziestu łuczników schowanych w koronach pobliskich drzew i krzakach. Natychmiast wypuścił chmarę lodowych pocisków. Niemal odrazu na ziemię zaczęły spadać ciała. Mag był mocno zdziwiony tym jak skutecznie zadziałało jego zaklęcia, był przekonany, że przynajmniej połowa da radę uniknąć pierwszego ataku, najwyraźniej po pojedynkach z Aureliusem wyrobił sobie zbyt wysokie mniemanie o innych wojownikach.
W swoim zaskoczeniu nie zauważył, że podbiegł do niego jeden z bandytów. Już miał dostać mieczem, gdy pobliski najemnik chlasnął wroga w szyję. Głowa poleciała w krzaki zgrabnym łuczkiem a twarz Gabriela obryzgała krew z tętnicy szyjnej.
-Dzięki- powiedział ścierając ręką krew z oczu. W odpowiedzi mężczyzna tylko się uśmiechnął i chlasnął na odlew następnego bandytę pozbawiając go ręki trzymającej miecz.
Całą walka trwała zadziwiająco krótko ponieważ banici ginęli od jednego, góra dwóch ciosów mieczem. Właściwie wyglądali tak jakby pierwszy raz w życiu trzymali broń w rękach. Najdziwniejsze jednak dla Gabriela było to, że nie próbowali uciekać i za wszelką cenę próbowali zabić przynajmniej jednego najemnika więcej.
Po zakończeniu walki mag zauważył, że skończył w pobliżu Cezara, który właśnie oczyszczał miecz z krwi. Na twarzy kapitana malował się niesmak. Po krótkiej chwili podbiegł drugi sierżant w oddziale, którego imienia Gabriel nie znał.
-Raport- warknął Cezar.
-Trzech zabitych, dwóch poważnie rannych i pięciu lekko. Wszystko od strzał.
-Co to kurwa miało być?!
Sierżant roztropnie się nie oddzywał.
-Wpakować ciężko rannych na wóz, naszych martwych pochować, ich rzucić w krzaki gdzieś dalej od drogi. Wykonać.
-Tak jest!- odszczeknął służbiście najemnik i ruszył wykonywać rozkazy.
-Ty!- zawołał Cezar pokazując na Gabriela- Ciągły rekonesans w promieniu stu metrów. Natychmiast!
-Tak jest!- odkrzyknął mag i natychmiast zaczął szeptać formułkę zaklęcia, grzebiąc jednocześnie w ziemi by stworzyć pieczęć. Prawie całkowicie odciął się od pokrzykiwania najemników i skupił na magii. Miał tylko nadzieję, że uporają się z tym szybko, bo tego typu zaklęcia stanowiły spore obciążenie mentalne.
W dalszą drogę ruszyli po trzech godzinach. Gabriel szedł lekko otępiały z powodu utrzymywania koncentracji przez tak długi czas. Nastrój oddziału był lekko ponury z powodu poniesionych strat, ale najemnicy w końcu się zrelaksowali. Właściwie przyjęli atak z ulgą, w końcu mieli to z głowy.
Noc upłynęła spokojnie, co prawda Cezar wystawił podwójne warty, ale wszyscy podchodzili do tego z przymrużeniem oka. Gabriel został zwolniony z tego obowiązku. Walnął się na posłanie i natychmiast zasnął, zupełnie zapominając o Eryku.
Następnego dnia cały oddział był w dobrym nastroju, kilka osób nuciło jakieś piosenki podczas zwijania obozu. Udało się im także w końcu wyjść z lasu. Po pół godzinie marszu napotkali niemiłą niespodziankę. Bardzo liczną i ciężkozbrojną niespodziankę.
piątek, 11 maja 2012
I'm on the mission Cz.4
Gabriel właśnie pomagał rozbić obóz. Nastrój oddziału był naprawdę podły, przez cały dzień utrzymywali stan najwyższego pogotowia, reagowali na najmniejszy szmer w okolicznych krzakach i nic się nie stało. Młody mag podejrzewał, że dzisiejsza noc nie przyniesie jego towarzyszom odpoczynku, współczuł im, bo on przynajmniej mógł zamienić się na miejsca z Erykiem.
Ale w całej tej sytuacji zauważył coś ciekawego. Kapitan postanowił zakazać rozpalania ognia tej nocy i próbował wyperswadować to służbie księżniczki. Cezar powoli dostawał ataku furii rozmawiając ze starym lokajem, gdy wrzawa przyciągnęła uwagę samej szlachcianki, oczywiście sługa natychmiast przyskoczył do swojej pani w ukłonach i zaczął demonizować postanowienia dowódcy najemników. I tutaj zdarzyło się coś co po raz pierwszy tego dnia zwróciło uwagę Eryka. Księżniczka rozkazała staremu zamilknąć i wysłuchała wszystkiego co kapitan miał do powiedzenia, i jeszcze ciekawsze, natychmiast zgodziła się z jego punktem widzenia. Sługa próbował protestować, ale jaśnie panienka natychmiast go uciszyła. Co więcej powiedziała Cezarowi, że w przypadku następnych takich sytuacji powinien rozmawiać bezpośrednio z nią. Wszyscy najemnicy którzy widzieli zajście nabrali szacunku dla księżniczki, niektórzy zaklinali się nawet, że słyszeli kapitana szepczącego pod nosem "Tak to ja mogę pracować".
Fakt, że klient okazał się honorową osobą poprawił morale najemników, ale w oddziale dalej panowała niezwykła nerwowość. Po rozbiciu obozu Gabriel po raz pierwszy został wezwany przez Cezara.
-Potrafisz magicznie obserwować okolicę obozu?- zapytał prosto z mostu kapitan.
-Zależy o jaki obszar chodzi- odpowiedział Gabriel- Ale znam takie zaklęcia.
-Wszystko w promieniu pięćdziesięciu metrów od granicy obozu, przez całą noc.
-Nie będzie problemów, ale przez cały czas działania zaklęcia nie będę mógł spać.
-Podczas ostatniej wojny widziałem, że magowie stawiali jakieś znaki i potrafili monitorować okolice nawet przez sen- powiedział zdziwiony Cezar.
-No to pewnie byli magistrowie magii. Ja jestem tylko magiem bojowym, nie znam tak wyrafinowanych zaklęć.
-Niemniej potrzebujemy tej obserwacji.
Gabriel westchnął.
-Rozumiem- odpowiedział- Utrzymam obserwacje przez całą noc, a teraz jeśli pan pozwoli pójdę się przygotować.
Cezar skinął głową na znak, że może odejść.
Mag zabrał się za rysowanie małych pieczęci magicznych przy pozycjach wartowniczych i ostrzegł najemników by nie nadepnęli na nie. Następnie przed swoim namiotem wyrysował znak pozwalający na kontrolę wszystkich postawionych wcześniej pieczęci. Rozsiadł się wygodnie i zaczął dostrajać zaklęcie do swoich potrzeb. Przede wszystkim skalibrował je tak by nie reagowało na osoby w obozie, oraz by informowało go tylko o istotach rozmiarów psa lub większych, bo nie miał zamiaru podskakiwać za każdym razem gdy w obszar zaklęcia wejdzie mrówka.
Tak zaczęło się długie oczekiwanie. Gdy czuł, że dłużej już nie wytrzyma na nogach zamienił się z Erykiem miejscami. Wiedział, że zdejmie to działanie zaklęcia, ale był pewien, że Eryk jakoś sobie z tym poradzi. W końcu z nich dwóch to właśnie on był tym lepszym magiem.
Fang właśnie robił obchód wart i bezlitośnie budził przysypiających wartowników. Postanowił też zobaczyć jak tam trzyma się nowy nabytek. Oczywiście znalazł go z pochyloną głową i zamkniętymi oczami. Uśmiechnął się ze złośliwą satysfakcją. Mag czy nie, za zaśnięcie na warcie groziła kara i to taka jaka się sierżantowi podoba. Nie miał okazji poprawnie pokazać młodemu co i jak w oddziale, więc postanowił obudzić go płazem miecza. Cicho, niemal bezszelestnie zaczął się zbliżać do Gabriela. Uniósł miecz do uderzenia i poczuł chłód żelaza dotykającego jego grdyki.
Zezując patrzył na miecz w dłoni maga, który zdawałoby się pojawił się z nikąd. Nie mógł uwierzyć, że ktoś mógł być tak szybki i tak dokładny bez otwierania oczu. Spróbował się przesunąć, ale miecz dalej trwał przy jego szyi jak przylepiony.
-Usiłuję się skoncentrować- doszedł go lodowaty głos, zupełnie odmienny do tego, który słyszał wcześniej z ust maga- Więc zrób nam obu przysługę i spierdalaj w te pędy.
Fang nie odważył się odezwać czy nawet kiwnąć głową. Cofnął się tylko o krok. Dwa. Schował miecz do pochwy i odwrócił od młodzieńca.
-Grzeczny chłopiec- doszedł go głos zza pleców.
Gdy tylko zamieniłem się na miejsca z Gabrielem przerzuciłem się na manawizje. Najpierw szybko sprawdziłem obóz, a potem pięćdziesięcio metrowy pas wokół niego. Jako, że nie znalazłem nic postanowiłem zrobić szybki skan wszystkiego w promieniu pięciuset metrów. Z powodu braku rezultatów wróciłem do kontrolowania strefy wyznaczonej przez Cezara.
Monotonia tej pracy była straszliwa, naprawdę nie mogłem się doczekać kiedy upłynie te pięć godziny i będę mógł powrócić do swoich eksperymentów z tornadem, bo w końcu zaklęcie zaczynało nabierać wymiaru prawdziwej klęski żywiołowej.
Podczas kolejnego pobieżnego skanu obozu zauważyłem coś ciekawego. Ten wilczy kurwiszon Fang zbliżał się do mnie z obnażonym mieczem. Znajdował się jakieś pięć metrów ode mnie co tłumaczyło dlaczego jeszcze go nie zauważyłem. Pole które zawsze obserwuje podczas przebywania w manawizji ma promień około trzech i pół metra wokół mnie. Poczekałem aż zbliży się na odległość wyciągnięcia miecza i kiedy widziałem że zamierza się zamachnąć błyskawicznie wyciągnąłem swój miecz z pochwy, którą trzymałem na kolanach. Fang zamarł z czubkiem klingi na gardle.
-Usiłuję się skoncentrować- powiedziałem najzimniejszym tonem na jaki było mnie stać- Więc zrób nam obu przysługę i spierdalaj w te pędy.
Zobaczyłem jak ostrożnie robi dwa kroki w tył, chowa miecz do pochwy i zaczyna odchodzić.
-Grzeczny chłopiec- powiedziałem z drwiną.
Niestety było to najciekawsze zajście całej tej nocy, poza nim nie zdarzyło się nic. Kiedy poczułem, że zaczynam się zapadać uznałem, że jeżeli podczas dzisiejszego marszu coś się nie zdarzy to najemnicy w końcu skoczą sobie do gardeł z nerwów.
Ale w całej tej sytuacji zauważył coś ciekawego. Kapitan postanowił zakazać rozpalania ognia tej nocy i próbował wyperswadować to służbie księżniczki. Cezar powoli dostawał ataku furii rozmawiając ze starym lokajem, gdy wrzawa przyciągnęła uwagę samej szlachcianki, oczywiście sługa natychmiast przyskoczył do swojej pani w ukłonach i zaczął demonizować postanowienia dowódcy najemników. I tutaj zdarzyło się coś co po raz pierwszy tego dnia zwróciło uwagę Eryka. Księżniczka rozkazała staremu zamilknąć i wysłuchała wszystkiego co kapitan miał do powiedzenia, i jeszcze ciekawsze, natychmiast zgodziła się z jego punktem widzenia. Sługa próbował protestować, ale jaśnie panienka natychmiast go uciszyła. Co więcej powiedziała Cezarowi, że w przypadku następnych takich sytuacji powinien rozmawiać bezpośrednio z nią. Wszyscy najemnicy którzy widzieli zajście nabrali szacunku dla księżniczki, niektórzy zaklinali się nawet, że słyszeli kapitana szepczącego pod nosem "Tak to ja mogę pracować".
Fakt, że klient okazał się honorową osobą poprawił morale najemników, ale w oddziale dalej panowała niezwykła nerwowość. Po rozbiciu obozu Gabriel po raz pierwszy został wezwany przez Cezara.
-Potrafisz magicznie obserwować okolicę obozu?- zapytał prosto z mostu kapitan.
-Zależy o jaki obszar chodzi- odpowiedział Gabriel- Ale znam takie zaklęcia.
-Wszystko w promieniu pięćdziesięciu metrów od granicy obozu, przez całą noc.
-Nie będzie problemów, ale przez cały czas działania zaklęcia nie będę mógł spać.
-Podczas ostatniej wojny widziałem, że magowie stawiali jakieś znaki i potrafili monitorować okolice nawet przez sen- powiedział zdziwiony Cezar.
-No to pewnie byli magistrowie magii. Ja jestem tylko magiem bojowym, nie znam tak wyrafinowanych zaklęć.
-Niemniej potrzebujemy tej obserwacji.
Gabriel westchnął.
-Rozumiem- odpowiedział- Utrzymam obserwacje przez całą noc, a teraz jeśli pan pozwoli pójdę się przygotować.
Cezar skinął głową na znak, że może odejść.
Mag zabrał się za rysowanie małych pieczęci magicznych przy pozycjach wartowniczych i ostrzegł najemników by nie nadepnęli na nie. Następnie przed swoim namiotem wyrysował znak pozwalający na kontrolę wszystkich postawionych wcześniej pieczęci. Rozsiadł się wygodnie i zaczął dostrajać zaklęcie do swoich potrzeb. Przede wszystkim skalibrował je tak by nie reagowało na osoby w obozie, oraz by informowało go tylko o istotach rozmiarów psa lub większych, bo nie miał zamiaru podskakiwać za każdym razem gdy w obszar zaklęcia wejdzie mrówka.
Tak zaczęło się długie oczekiwanie. Gdy czuł, że dłużej już nie wytrzyma na nogach zamienił się z Erykiem miejscami. Wiedział, że zdejmie to działanie zaklęcia, ale był pewien, że Eryk jakoś sobie z tym poradzi. W końcu z nich dwóch to właśnie on był tym lepszym magiem.
Fang właśnie robił obchód wart i bezlitośnie budził przysypiających wartowników. Postanowił też zobaczyć jak tam trzyma się nowy nabytek. Oczywiście znalazł go z pochyloną głową i zamkniętymi oczami. Uśmiechnął się ze złośliwą satysfakcją. Mag czy nie, za zaśnięcie na warcie groziła kara i to taka jaka się sierżantowi podoba. Nie miał okazji poprawnie pokazać młodemu co i jak w oddziale, więc postanowił obudzić go płazem miecza. Cicho, niemal bezszelestnie zaczął się zbliżać do Gabriela. Uniósł miecz do uderzenia i poczuł chłód żelaza dotykającego jego grdyki.
Zezując patrzył na miecz w dłoni maga, który zdawałoby się pojawił się z nikąd. Nie mógł uwierzyć, że ktoś mógł być tak szybki i tak dokładny bez otwierania oczu. Spróbował się przesunąć, ale miecz dalej trwał przy jego szyi jak przylepiony.
-Usiłuję się skoncentrować- doszedł go lodowaty głos, zupełnie odmienny do tego, który słyszał wcześniej z ust maga- Więc zrób nam obu przysługę i spierdalaj w te pędy.
Fang nie odważył się odezwać czy nawet kiwnąć głową. Cofnął się tylko o krok. Dwa. Schował miecz do pochwy i odwrócił od młodzieńca.
-Grzeczny chłopiec- doszedł go głos zza pleców.
Gdy tylko zamieniłem się na miejsca z Gabrielem przerzuciłem się na manawizje. Najpierw szybko sprawdziłem obóz, a potem pięćdziesięcio metrowy pas wokół niego. Jako, że nie znalazłem nic postanowiłem zrobić szybki skan wszystkiego w promieniu pięciuset metrów. Z powodu braku rezultatów wróciłem do kontrolowania strefy wyznaczonej przez Cezara.
Monotonia tej pracy była straszliwa, naprawdę nie mogłem się doczekać kiedy upłynie te pięć godziny i będę mógł powrócić do swoich eksperymentów z tornadem, bo w końcu zaklęcie zaczynało nabierać wymiaru prawdziwej klęski żywiołowej.
Podczas kolejnego pobieżnego skanu obozu zauważyłem coś ciekawego. Ten wilczy kurwiszon Fang zbliżał się do mnie z obnażonym mieczem. Znajdował się jakieś pięć metrów ode mnie co tłumaczyło dlaczego jeszcze go nie zauważyłem. Pole które zawsze obserwuje podczas przebywania w manawizji ma promień około trzech i pół metra wokół mnie. Poczekałem aż zbliży się na odległość wyciągnięcia miecza i kiedy widziałem że zamierza się zamachnąć błyskawicznie wyciągnąłem swój miecz z pochwy, którą trzymałem na kolanach. Fang zamarł z czubkiem klingi na gardle.
-Usiłuję się skoncentrować- powiedziałem najzimniejszym tonem na jaki było mnie stać- Więc zrób nam obu przysługę i spierdalaj w te pędy.
Zobaczyłem jak ostrożnie robi dwa kroki w tył, chowa miecz do pochwy i zaczyna odchodzić.
-Grzeczny chłopiec- powiedziałem z drwiną.
Niestety było to najciekawsze zajście całej tej nocy, poza nim nie zdarzyło się nic. Kiedy poczułem, że zaczynam się zapadać uznałem, że jeżeli podczas dzisiejszego marszu coś się nie zdarzy to najemnicy w końcu skoczą sobie do gardeł z nerwów.
poniedziałek, 7 maja 2012
I'm on the mission Cz.3
I oczywiście miałem racje. Następnego dnia niewdzięczne bydle wstało i uznało idealny stan nóg za rzecz naturalną. Smuci mnie to, naprawdę smuci jak jestem niedoceniany, ale geniuszy zawsze się olewa dopóki nie wymyślą czegoś przydatnego, np. bomby atomowej. Szykował mi się kolejny nudny dzień z motywem przewodnim "najemnicy w marszu" więc postanowiłem sobie poćwiczyć. Ze smutkiem przekonałem się, że wiatr niezbyt dobrze współdziała z walką wręcz więc dopracowywałem używanie wody w zwarciu. Spora polana z połamanymi drzewami świadczyła o skuteczności moich ataków. I akurat kiedy kończyłem rozgrzewkę zobaczyłem to dziewczę które ochraniał oddział. Wyglądała jak lalka albo postać z anime. Duże niebieskie oczy, blond włosy opadające falami na plecy i niesamowicie jasna skóra,
wyglądająca jak porcelana. Całości obrazka dopełniała kremowa suknia z
zatrważającą ilością koronek i falbanek.
-Żywa lalka albo księżniczka -wysłałem telepatycznie -Chociaż cała szlachta jest ze sobą spokrewniona, więc w sumie nie zdziwiłbym się gdyby była tam jakoś pięćdziesiąta któraś w kolejce do tronu.
-Pewnie masz rację -odpowiedział Gabriel -Ale trzeba przyznać że jest naprawdę piękna.
-Taaa, cóż ja wole jednak kobiety, które są bardziej z krwi i kości, niż takie wymuskane laleczki.
Dziewczę spojrzało naglę na mnie i Gabriela. Patrzyła przez dłuższą chwilę uważnie badając nas spojrzeniem. W końcu nie wytrzymałem.
-Ty, co ją złapało? Patrzy się jak sroka w gnat.
Panienka drgnęła jak gdyby usłyszała mój telepatyczny przekaz i szybko weszła do powozu. Z tym, że nie mogła mnie usłyszeć, bo sposób w który porozumiewam się z Gabrielem to bardzo udziwniona forma telepatii. Właściwie trudno to jeszcze nazywać telepatią. Dlatego olałem całe zajście bo naprawdę szlachta w dawnych czasach miała naprawdę, ale to naprawdę nasrane we łbach.
Tak jak przewidywałem cały dzień był nudny jak cholera, więc całą swoją uwagę skupiłem na doskonaleniu kontroli nad trąbami powietrznym. Prowadziłem je w taki sposób żeby tworzyły kręgi w trawie, taki tani rip-off z kręgów w zbożu, ale za to jaki satysfakcjonujący rip-off.
Tej nocy Gabryś nie dostał warty, ale żeby ułatwić sobie sen oddał kontrole mnie. Całe pięć godzin spędziłem leżąc i skanując okolice. Nie powiem żebym się do tego specjalnie przykładał i to mimo faktu, że jest to ostatnia gospoda jaką mieliśmy odwiedzić przez najbliższe kilka dni. Bo widzicie, zbliżaliśmy się do pasa ziemi niczyjej między "naszym" a sąsiednim królestwem, a że oba państwa mają za sobą dość krwawą historie to potyczki przygraniczne są dość częstym widokiem, z kolei bardziej konkretne wojny zdarzały się średnio raz na dwadzieścia lat. A że ostatnia wojna miała miejsce jakoś dziesięć czy jedenaście lat temu to wszyscy najemnicy mieli napięte nerwy.
No ale jakoś tak jest, że istoty żywe jak się wyśpią to się uspokajają, dlatego rano atmosfera się oczyściła. Zaczęły pojawiać się typowe "męskie żarciki" i opowieści o podbojach łóżkowych. Nie no srsly poziom konwersacji jak po obaleniu pół litra. Zasadniczo interesowało mnie to jak zeszłoroczny śnieg więc zacząłem rozkminiać jak by tu ulepszyć moje małe tornado i już prawie doszedłem do prób praktycznych gdy wjechaliśmy do splądrowanej wioski. Chłopi wyrżnięci bez litości i pozostawieni na pastwę kruków i padlinożerców. Przez to wszystko napadły mnie paskudne wspomnienia i zupełnie przeszła mi ochota na zabawę z magią. Nie żebym kiedyś przeżył atak bandy zabijaków, którzy plądrują domy, zabijają mężczyzn i gwałcą kobiety, ale te zwłoki. Zwłaszcza facet któremu jakieś szakale czy coś podobnego wywlekło flaki, wyglądało to bardzo podobnie do..... Dość. Lepiej o tym nie myśleć bo znowu mnie złapie atak agresji.
-Stary wszystko ok?- zapytał Grześ
-Wiesz że nie- powiedziałem w przerwie między oddechami.
Grześ pokiwał tylko smętnie głową, usiadł na kamieniu obok mnie i poklepał mnie po plecach. Gdy w końcu się uspokoiłem okazało się, że najemnicy kończyli rozbijać obóz na noc.
Teoretycznie Cezar chciał zachować ogniska do minimum, ale "księżniczka" nie chciała zrezygnować z kąpieli, co z kolei spowodowało że plan kapitana szlag trafił. Bardzo mi się podobało gdy z wypiekami na twarzy opiewał "jebane fanaberie pierdolonej szlachty". Szkoda że nie zapamiętałem całej tyrady, zaprawdę majstersztyk.
Z powodu wioski i pojawienia się dziwnej postaci na koniu Cezar rozkazał podwoić wartę i tym razem ja odsiedziałem wartę za Gabriela. Szczęśliwie najemnicy nie byli w nastroju do pogaduszek, minusem było to że nie mogłem zamknąć oczu, żeby zeskanować okolice, bo zaraz drugi wartownik mną potrząsał, żebym nie zasnął. Dlatego zdałem się na bardziej konwencjonalne metody i użyłem magii wiatru by sprawdzić obecność ludzi w pobliżu. Coś tam niby wyczułem w odległości pięciuset metrów, ale metoda była na tyle nieprecyzyjna, że na takiej odległości trudno było mieć pewność, że to nie jeleń albo niedźwiedź.
Niemniej w nocy nikt nie zaatakował i nikogo nie zabili, mimo tego najemnicy pospinali się jak spinacze biurowe. Chodzili niewyspani i wkurwieni. W całej grupie jedynymi w miarę wyspanymi ludźmi byli księżniczka i jej świta oraz Gabriel.
Najemnicy dość zgrabnie zaczęli zwijać obóz, ale nie obyło się bez obsuwy, tak zgadliście z winy księżniczki. Dziewczę musiało spać w komfortowych warunkach więc jej namiot był trzy razy większy od namiotu Cezara i o ile sługom udało się go w miarę bezboleśnie rozłożyć, to ze składaniem spieprzyli sprawę. Suma summarum najemnicy musieli im pomagać, co oczywiście nie spotkało się z optymistycznym przyjęciem. Bluzgi szły takie, że większość służących miała czerwone uszy, głównie z powodu, że grubo ponad połowa ze świty jaśnie panienki należała do "płci pięknej". Nie powinno to dziwić jako że najlepsze interesy szlachta ubijała przy użyciu małżeństw. Nie można więc było "zepsuć" cennego towaru, nieprawdaż?
Ostatecznie wymarsz opóźnił się o godzinę i to tylko dzięki temu, że Cezar przejął inicjatywę i odpowiednio pokierował swoimi ludźmi. Powoli zaczynałem podziwiać tego faceta.
Gdy udało się w końcu ruszyć narzucono szybkie tempo żeby nadrobić stracony czas spędzony na babraniu się z namiotem księżniczki. Słońce poprawiło trochę ponure nastroje, które jednak znowu osiągnęły dno gdy na horyzoncie pojawił się wielki i gęsty las. Najemnicy znowu mieli nerwy napięte jak postronki, las był bowiem idealnym miejscem na zasadzkę.
-Żywa lalka albo księżniczka -wysłałem telepatycznie -Chociaż cała szlachta jest ze sobą spokrewniona, więc w sumie nie zdziwiłbym się gdyby była tam jakoś pięćdziesiąta któraś w kolejce do tronu.
-Pewnie masz rację -odpowiedział Gabriel -Ale trzeba przyznać że jest naprawdę piękna.
-Taaa, cóż ja wole jednak kobiety, które są bardziej z krwi i kości, niż takie wymuskane laleczki.
Dziewczę spojrzało naglę na mnie i Gabriela. Patrzyła przez dłuższą chwilę uważnie badając nas spojrzeniem. W końcu nie wytrzymałem.
-Ty, co ją złapało? Patrzy się jak sroka w gnat.
Panienka drgnęła jak gdyby usłyszała mój telepatyczny przekaz i szybko weszła do powozu. Z tym, że nie mogła mnie usłyszeć, bo sposób w który porozumiewam się z Gabrielem to bardzo udziwniona forma telepatii. Właściwie trudno to jeszcze nazywać telepatią. Dlatego olałem całe zajście bo naprawdę szlachta w dawnych czasach miała naprawdę, ale to naprawdę nasrane we łbach.
Tak jak przewidywałem cały dzień był nudny jak cholera, więc całą swoją uwagę skupiłem na doskonaleniu kontroli nad trąbami powietrznym. Prowadziłem je w taki sposób żeby tworzyły kręgi w trawie, taki tani rip-off z kręgów w zbożu, ale za to jaki satysfakcjonujący rip-off.
Tej nocy Gabryś nie dostał warty, ale żeby ułatwić sobie sen oddał kontrole mnie. Całe pięć godzin spędziłem leżąc i skanując okolice. Nie powiem żebym się do tego specjalnie przykładał i to mimo faktu, że jest to ostatnia gospoda jaką mieliśmy odwiedzić przez najbliższe kilka dni. Bo widzicie, zbliżaliśmy się do pasa ziemi niczyjej między "naszym" a sąsiednim królestwem, a że oba państwa mają za sobą dość krwawą historie to potyczki przygraniczne są dość częstym widokiem, z kolei bardziej konkretne wojny zdarzały się średnio raz na dwadzieścia lat. A że ostatnia wojna miała miejsce jakoś dziesięć czy jedenaście lat temu to wszyscy najemnicy mieli napięte nerwy.
No ale jakoś tak jest, że istoty żywe jak się wyśpią to się uspokajają, dlatego rano atmosfera się oczyściła. Zaczęły pojawiać się typowe "męskie żarciki" i opowieści o podbojach łóżkowych. Nie no srsly poziom konwersacji jak po obaleniu pół litra. Zasadniczo interesowało mnie to jak zeszłoroczny śnieg więc zacząłem rozkminiać jak by tu ulepszyć moje małe tornado i już prawie doszedłem do prób praktycznych gdy wjechaliśmy do splądrowanej wioski. Chłopi wyrżnięci bez litości i pozostawieni na pastwę kruków i padlinożerców. Przez to wszystko napadły mnie paskudne wspomnienia i zupełnie przeszła mi ochota na zabawę z magią. Nie żebym kiedyś przeżył atak bandy zabijaków, którzy plądrują domy, zabijają mężczyzn i gwałcą kobiety, ale te zwłoki. Zwłaszcza facet któremu jakieś szakale czy coś podobnego wywlekło flaki, wyglądało to bardzo podobnie do..... Dość. Lepiej o tym nie myśleć bo znowu mnie złapie atak agresji.
-Stary wszystko ok?- zapytał Grześ
-Wiesz że nie- powiedziałem w przerwie między oddechami.
Grześ pokiwał tylko smętnie głową, usiadł na kamieniu obok mnie i poklepał mnie po plecach. Gdy w końcu się uspokoiłem okazało się, że najemnicy kończyli rozbijać obóz na noc.
Teoretycznie Cezar chciał zachować ogniska do minimum, ale "księżniczka" nie chciała zrezygnować z kąpieli, co z kolei spowodowało że plan kapitana szlag trafił. Bardzo mi się podobało gdy z wypiekami na twarzy opiewał "jebane fanaberie pierdolonej szlachty". Szkoda że nie zapamiętałem całej tyrady, zaprawdę majstersztyk.
Z powodu wioski i pojawienia się dziwnej postaci na koniu Cezar rozkazał podwoić wartę i tym razem ja odsiedziałem wartę za Gabriela. Szczęśliwie najemnicy nie byli w nastroju do pogaduszek, minusem było to że nie mogłem zamknąć oczu, żeby zeskanować okolice, bo zaraz drugi wartownik mną potrząsał, żebym nie zasnął. Dlatego zdałem się na bardziej konwencjonalne metody i użyłem magii wiatru by sprawdzić obecność ludzi w pobliżu. Coś tam niby wyczułem w odległości pięciuset metrów, ale metoda była na tyle nieprecyzyjna, że na takiej odległości trudno było mieć pewność, że to nie jeleń albo niedźwiedź.
Niemniej w nocy nikt nie zaatakował i nikogo nie zabili, mimo tego najemnicy pospinali się jak spinacze biurowe. Chodzili niewyspani i wkurwieni. W całej grupie jedynymi w miarę wyspanymi ludźmi byli księżniczka i jej świta oraz Gabriel.
Najemnicy dość zgrabnie zaczęli zwijać obóz, ale nie obyło się bez obsuwy, tak zgadliście z winy księżniczki. Dziewczę musiało spać w komfortowych warunkach więc jej namiot był trzy razy większy od namiotu Cezara i o ile sługom udało się go w miarę bezboleśnie rozłożyć, to ze składaniem spieprzyli sprawę. Suma summarum najemnicy musieli im pomagać, co oczywiście nie spotkało się z optymistycznym przyjęciem. Bluzgi szły takie, że większość służących miała czerwone uszy, głównie z powodu, że grubo ponad połowa ze świty jaśnie panienki należała do "płci pięknej". Nie powinno to dziwić jako że najlepsze interesy szlachta ubijała przy użyciu małżeństw. Nie można więc było "zepsuć" cennego towaru, nieprawdaż?
Ostatecznie wymarsz opóźnił się o godzinę i to tylko dzięki temu, że Cezar przejął inicjatywę i odpowiednio pokierował swoimi ludźmi. Powoli zaczynałem podziwiać tego faceta.
Gdy udało się w końcu ruszyć narzucono szybkie tempo żeby nadrobić stracony czas spędzony na babraniu się z namiotem księżniczki. Słońce poprawiło trochę ponure nastroje, które jednak znowu osiągnęły dno gdy na horyzoncie pojawił się wielki i gęsty las. Najemnicy znowu mieli nerwy napięte jak postronki, las był bowiem idealnym miejscem na zasadzkę.
sobota, 5 maja 2012
I'm on the mission Cz.2
Podróżowali przez cały dzień i Gabriel miał wrażenie, że ktoś zakuł mu nogi w kajdany przy okazji trafiając kilkukrotnie w kończynę. O istnieniu przestrzeni poniżej kolan świadczyły tylko oczy, bo nawet gdy macał w poszukiwaniu goleni to nie czuł, że dotyka się ręką. Zrodziło się też w nim mocne przekonanie, że Fang chce go zabić i najlepiej odrazu pierwszego dnia. Po tym całym marszu kazał mu jeszcze rozbijać namiot i krzyczał na niego za każdym razem gdy robił coś nie tak, a zdarzało się to cały czas bo nigdy jeszcze z namiotem do czynienia nie miał.
Szczęśliwie inni najemnicy też chcieli się wyspać więc podpowiadali mu co i jak ma robić. Klęli przy tym jak najęci, ale przynajmniej wykazywali minimum chęci do współpracy. Swoją drogą Gabriel nie mógł uwierzyć, że po całym tym marszu nie byli oni tak zmęczeni jak on. A przecież niektórzy szli w zbrojach i to nie takich lekkich, skórzanych, ale stalowych.
W końcu skończyli rozbijać obóz. Teoretycznie zatrzymali się w zajeździe, ale jaśnie panienka i jej świta zajęła prawie wszystkie pokoje. Biorąc pod uwagę obecność innych gości, którzy przybyli przed nami miejsca w środku zostało dosłownie dla kilku najemników o najdłuższym stażu. Przynajmniej jedzenia wystarczyło dla wszystkich. Gabriel właśnie wyciągał się przed namiotem, zadowolony, że zjadł coś ciepłego. Myślał, że w końcu może odpocząć, ale zbliżająca się sylwetka Fanga szybko rozwiała te nadzieje.
-Młody masz pierwszą wartę.- powiedział
-Uhm- mruknął nieszczęśliwie Gabriel
-Słucham?!
-Tak jest!- jęknął
Jeden z najemników w pobliżu splunął i zwrócił się do Fanga.
-Na chuja ty wystawiasz tu wartę? Przecież to jeden dzień drogi od jednego z największych miast na kontynencie.
-Nigdy nie zawadzi być ostrożnym.
-No świetnie, ale po ki chuj wysyłasz kota? Przecież to ledwie żyje. Równie dobrze można by wogóle nie wystawiać warty.
-Ty mi kurwa nie mów co ja mam robić. No chyba że chcesz posiedzieć na warcie zamiast młodego.
Najemnik mruknął coś i odwrócił się do swojej grupki. Fang zadowolony pokiwał głową i odwrócił się do Gabriela.
-No młody to zbieraj się i zapierdalaj na wartę.
Gabriel westchnął cicho, zabrał miecz, prezent od Markusa, i poszedł w kierunku miejsca które wskazał mu sierżant.
Na miejscu znalazł jeszcze jednego nieszczęśnika, który skinął mu tylko głową na powitanie. Razem usiedli na starym pniaku i w ciszy patrzyli na pobliskie równiny.
Po około dwóch godzinach, które dla wykończonego Gabriela wydawały się wiecznością nadeszła zmiana warty. Ledwie doczłapał do namiotu i usiadł przed wejściem, w końcu przypomniał sobie, że można się było wymienić na miejsca z Erykiem. Postanowił, że przynajmniej teraz da mu wolny dostęp do ciała. Kiedy tylko to zrobił natychmiast odjechał w zbawczy sen.
Kiedy Gabryś w końcu mnie wypuścił miałem ochotę pójść do tego całego sierżanta i zrobić mu z dupy jesień średniowiecza. Niestety nie mogłem sobie na to pozwolić. Nie żebym bał się reperkusji, gdybym chciał mógłbym wyciąć w pień cały oddział, ale.... No właśnie ale. Wiedziałem obecnie, że na siłę nie przejmę swojego ciała nie znaczyło to jednak, że nie jest to nie możliwe. Gdzieś w tym świecie na pewno znajdę sposób, ale żeby coś znaleźć trzeba najpierw szukać. A do tego przydadzą się podróże i jakieś fundusze, a co lepiej spełnia oba wymagania niż praca najemnika? Dlatego właśnie grałem grzecznego chłopca i siliłem się na cierpliwość.
Dlatego zamiast siać śmierć i zniszczenie usiadłem i wyciągnąłem nogi. Ściągnąłem buty i skarpetki i stworzyłem sobie trochę lodu. Następnie położyłem sobie plecak pod głowę i zacząłem usprawniać krążenie w nogach. Sam przyznaje, takie aplikowanie magi jest tak żałosne, że aż chce mi się płakać, no ale cóż jak mus to mus.
Po chwili w nogach rozeszło się cudowne uczucie ulgi i wiedziałem, że kiedy rano wstanie ta oferma... Ooo, przepraszam. Gabriel. To będzie się czuł kwitnąco i oczywiście nawet mu przez ten pusty łeb nie przejdzie, że powinien mi dziękować ze łzami w oczach. No cóż niech zna moje wspaniałomyślne serce.
Kiedy uznałem, że nogom nic nie będzie postanowiłem posprawdzać co się dzieje w okolicy. Oczywiście nie miałem zamiaru łazić i zaglądać pod krzaki, po prostu przestawiłem się na widzenie many. W tym celu zamknąłem oczy. Nie bynajmniej nie po to by ułatwić sobie koncentracje. Kiedy używałem "manawizji" moje oczy zaczynały świecić i powiem szczerze, że ostatnia rzecz jakiej pragnę to strzała jakiegoś nadgorliwca wysłana w płonące ślepia jakiejś wyimaginowanej bestii.
Oczywiście nie znalazłem nic. Żadnych wrogów, złodziei czy szczekających psów na których można by się wyładować. Gdzie oni się do cholery chowają kiedy ich potrzebuje?
Szczęśliwie inni najemnicy też chcieli się wyspać więc podpowiadali mu co i jak ma robić. Klęli przy tym jak najęci, ale przynajmniej wykazywali minimum chęci do współpracy. Swoją drogą Gabriel nie mógł uwierzyć, że po całym tym marszu nie byli oni tak zmęczeni jak on. A przecież niektórzy szli w zbrojach i to nie takich lekkich, skórzanych, ale stalowych.
W końcu skończyli rozbijać obóz. Teoretycznie zatrzymali się w zajeździe, ale jaśnie panienka i jej świta zajęła prawie wszystkie pokoje. Biorąc pod uwagę obecność innych gości, którzy przybyli przed nami miejsca w środku zostało dosłownie dla kilku najemników o najdłuższym stażu. Przynajmniej jedzenia wystarczyło dla wszystkich. Gabriel właśnie wyciągał się przed namiotem, zadowolony, że zjadł coś ciepłego. Myślał, że w końcu może odpocząć, ale zbliżająca się sylwetka Fanga szybko rozwiała te nadzieje.
-Młody masz pierwszą wartę.- powiedział
-Uhm- mruknął nieszczęśliwie Gabriel
-Słucham?!
-Tak jest!- jęknął
Jeden z najemników w pobliżu splunął i zwrócił się do Fanga.
-Na chuja ty wystawiasz tu wartę? Przecież to jeden dzień drogi od jednego z największych miast na kontynencie.
-Nigdy nie zawadzi być ostrożnym.
-No świetnie, ale po ki chuj wysyłasz kota? Przecież to ledwie żyje. Równie dobrze można by wogóle nie wystawiać warty.
-Ty mi kurwa nie mów co ja mam robić. No chyba że chcesz posiedzieć na warcie zamiast młodego.
Najemnik mruknął coś i odwrócił się do swojej grupki. Fang zadowolony pokiwał głową i odwrócił się do Gabriela.
-No młody to zbieraj się i zapierdalaj na wartę.
Gabriel westchnął cicho, zabrał miecz, prezent od Markusa, i poszedł w kierunku miejsca które wskazał mu sierżant.
Na miejscu znalazł jeszcze jednego nieszczęśnika, który skinął mu tylko głową na powitanie. Razem usiedli na starym pniaku i w ciszy patrzyli na pobliskie równiny.
Po około dwóch godzinach, które dla wykończonego Gabriela wydawały się wiecznością nadeszła zmiana warty. Ledwie doczłapał do namiotu i usiadł przed wejściem, w końcu przypomniał sobie, że można się było wymienić na miejsca z Erykiem. Postanowił, że przynajmniej teraz da mu wolny dostęp do ciała. Kiedy tylko to zrobił natychmiast odjechał w zbawczy sen.
Kiedy Gabryś w końcu mnie wypuścił miałem ochotę pójść do tego całego sierżanta i zrobić mu z dupy jesień średniowiecza. Niestety nie mogłem sobie na to pozwolić. Nie żebym bał się reperkusji, gdybym chciał mógłbym wyciąć w pień cały oddział, ale.... No właśnie ale. Wiedziałem obecnie, że na siłę nie przejmę swojego ciała nie znaczyło to jednak, że nie jest to nie możliwe. Gdzieś w tym świecie na pewno znajdę sposób, ale żeby coś znaleźć trzeba najpierw szukać. A do tego przydadzą się podróże i jakieś fundusze, a co lepiej spełnia oba wymagania niż praca najemnika? Dlatego właśnie grałem grzecznego chłopca i siliłem się na cierpliwość.
Dlatego zamiast siać śmierć i zniszczenie usiadłem i wyciągnąłem nogi. Ściągnąłem buty i skarpetki i stworzyłem sobie trochę lodu. Następnie położyłem sobie plecak pod głowę i zacząłem usprawniać krążenie w nogach. Sam przyznaje, takie aplikowanie magi jest tak żałosne, że aż chce mi się płakać, no ale cóż jak mus to mus.
Po chwili w nogach rozeszło się cudowne uczucie ulgi i wiedziałem, że kiedy rano wstanie ta oferma... Ooo, przepraszam. Gabriel. To będzie się czuł kwitnąco i oczywiście nawet mu przez ten pusty łeb nie przejdzie, że powinien mi dziękować ze łzami w oczach. No cóż niech zna moje wspaniałomyślne serce.
Kiedy uznałem, że nogom nic nie będzie postanowiłem posprawdzać co się dzieje w okolicy. Oczywiście nie miałem zamiaru łazić i zaglądać pod krzaki, po prostu przestawiłem się na widzenie many. W tym celu zamknąłem oczy. Nie bynajmniej nie po to by ułatwić sobie koncentracje. Kiedy używałem "manawizji" moje oczy zaczynały świecić i powiem szczerze, że ostatnia rzecz jakiej pragnę to strzała jakiegoś nadgorliwca wysłana w płonące ślepia jakiejś wyimaginowanej bestii.
Oczywiście nie znalazłem nic. Żadnych wrogów, złodziei czy szczekających psów na których można by się wyładować. Gdzie oni się do cholery chowają kiedy ich potrzebuje?
środa, 2 maja 2012
I'm on the mission
Gabriel posłusznie dreptał za Aureliusem. Cały swój skromny dobytek trzymał w plecaku, mistrz wielokrotnie proponował mu zakupienie większej ilości rzeczy, ale młodzieniec wewnętrznie czuł, że nie może na to pozwolić. Nie wiedział czemu, ale uważał, że takie wykorzystywanie dobroci starszego maga byłoby nieuczciwe. Co z tego, że rzeczony staruszek spokojnie znalazłby się na liście Forbes'a, Gabriel nie wiedział czemu takie porównanie przyszło mu do głowy, ale uznał je za wyjątkowo na miejscu.
Aurelius prowadził ich do domu samego burmistrza miasta. Z tego co powiedział wcześniej młodzieniec dowiedział się, że razem z grupą najemników będzie ochraniał powrót pewnej pani wysokiego rodu do męża. Misja ta miała być też swego rodzaju rytuałem przejścia dla Gabriela. Jeśli się wykaże i będzie chętny, będzie mógł oficjalnie przystąpić do gildii najemników, jeśli nie... cóż wtedy może szukać zajęcia na własną rękę. Żyć jako wędrowny czarodziej, niezwiązany przez nikogo. Decyzja będzie należeć tylko do niego.
Aurelius przywitał się z kapitanem najemników jak ze starym przyjacielem, przedstawił mu młodzieńca oraz szybko zreferował jego umiejętności. Najemnik dokładnie obejrzał Gabriela, a chłopak lekko skulił się pod tym spojrzeniem. Zaiste mężczyzna mógł budzić strach, co prawda dużo niższy niż młodzieniec ale za to dużo lepiej umięśniony. Ramiona przecinały stare blizny a w orzechowych oczach kryła się nieustępliwa siła. Brązowe włosy przyprószone były siwizną i widać było, że mężczyzna jest grubo po pięćdziesiątce, ale nikt przy zdrowych zmysłach nie uznałby, że wiek odebrał mu cokolwiek z siły czy umiejętności. Najdobitniejszym dowodem na umiejętności kapitana był fakt, że nawet Eryk dokładniej zaczął mu się przyglądać. Gabriel dopiero niedawno zaczął odczuwać tak drobne zmiany w uczuciach swojego drugiego ja.
Po krótkiej chwili najemnik odwrócił się w stronę Aureliusa.
-Dobrze- powiedział niskim, donośnym głosem- skoro twierdzisz, że chłopak się przyda to go wezmę. Co prawda całą ta sytuacja z jego zdolnością mi się nie podoba, ale nigdy mnie nie oszukałeś i zawsze twoje rady były dla mnie korzystne.
-Dziękuje Cezarze- powiedział Aurelius z uśmiechem i odwrócił się do Gabriela- No chłopcze to będzie nasze pożegnanie. Sprawuj się przyzwoicie.
-Tak mistrzu- powiedział Gabriel z lekkim ukłonem- Postaram się pokazać od jak najlepszej strony.
Mistrz poklepał młodzieńca po ramieniu i ruszył spowrotem do domu. Młody mag patrzył za swoim mistrzem dopóki do rzeczywistości nie przywołał go głos Cezara.
-No dobra dzieciaku- powiedział ostro- Jeśli masz zamiar z nami podróżować to trzeba ci kilka rzeczy wyjaśnić.
-Tak proszę pana- odpowiedział Gabriel posłusznie.
-Po pierwsze młody, zwracasz się do mnie kapitanie lub panie kapitanie. Dotarło?
-Tak kapitanie.
-I do starszego stopniem odpowiadasz "Tak jest!". Rozumie?!
-Tak jest.
-Nie słyszę!
-Tak jest!!- krzyknął głośno Gabriel. Kilku pobliskich najemników podśmiewało się z niego.
-Tak lepiej- powiedział kapitan- Teraz druga rzecz. Rozkazy wykonujesz odrazu i najdokładniej jak tylko potrafisz. Dociera?
-Tak jest panie kapitanie!
-No proszę jaki pojętny.- powiedział Cezar z uśmiechem.-Trzecia rzecz. Żadnych zbędnych pytań, dostajesz tyle informacji ile ci trzeba. Dociera?
-Tak jest!
-No- powiedział kapitan gładząc się po brodzie- Jeszcze będą z ciebie ludzie. A teraz przedstawię cię twojemu sierżantowi a on już cię ulokuje w drużynie.
-Tak jest!
Cezar zaprowadził młodzieńca do ciemnowłosego wilkołaka, Gabriel zauważył, że podobnie jak kapitan ma on coś naszyte na ramieniu kurtki, znaki były jednak różne. Sierżant miał znak w kształcie dłoni złączonych opuszkami palców i skierowanymi w górę, na rękawie Cezara wyszyta byłą z kolei gwiazdka.
-Fang- zawołał dowódca- masz świeżynkę. Pamiętasz, ten o którym ci wspominałem.
-Jasne szefie- powiedział wilkołak lekko ochrypłym głosem- Nasz nowy mag. Zaopiekuje się nim.
-Taaa, poducz go podstaw.- powiedział kapitan i odwrócił się do Gabriela- No to powodzenia dzieciaku.
-No to chodź tu świeżynka- powiedział sierżant- No to pierwsze zadanie dla ciebie. Przynieś mi tu wiadro wody dla koni.
Gabriel uniósł rękę by przyzwać wodę z pobliskiej studni.
-A.A.A.- powiedział Fang kręcąc palcem- Wiadrem przynieś.
-Dobrze.
-Co dobrze!? Jakie dobrze?!- wydarł się na niego sierżant- "Tak jest!" kurwa, a nie dobrze!
-T-tak jest!- odkrzyknął przestraszony Gabriel i pobiegł po wodę.
-Kurwa jak ja nienawidzę takiego zachowania- warknął Eryk.
-Nic na to nie poradzisz-odpowiedział Gabriel
-Ja nie poradzę?! Ja?! Ja mu zaraz z dupy...
-Stop! Stop Eryk! Nie róbmy kłopotów już pierwszego dnia.
Eryk tylko parsknął, ale Gabriel poczuł, że jego obecność się wycofuje. W duchu odetchnął cicho.
-Nie śpieszyłeś się za bardzo- stwierdził sierżant na widok wracającego biegiem Gabriela.
-Przepraszam panie sierżancie- powiedział głośno młodzieniec.
-No dobrze dobrze- powiedział łaskawie- A teraz wylej łaskawie wodę do studni.
Gabriel zrobił wielkie oczy, ale nauczony poprzednim doświadczeniem posłusznie poczłapał do studni.
-Żwawiej!- krzyknął na niego Fang- Bo nas jutro zastanie!
Młodzieniec znowu zaczął biec. Po chwili wrócił do przełożonego. Uświadomił sobie też, że przez cały ten czas miał plecak na plecach.
-No dopsze- powiedział sierżant przeciągając się- Chętnie poćwiczyłbym cię dalej, ale musimy się zbierać. Jaśnie panienka raczyła w końcu się zebrać.
Fang splunął na ziemię i podniósł swój plecak.
-No to zbieramy się chłopcy- ryknął na całe gardło- A ty świeżynka idziesz zaraz koło mnie. W marszu trochę cie poduczę co i jak, no i pokażesz mi trochę z tego co umiesz.
Aurelius prowadził ich do domu samego burmistrza miasta. Z tego co powiedział wcześniej młodzieniec dowiedział się, że razem z grupą najemników będzie ochraniał powrót pewnej pani wysokiego rodu do męża. Misja ta miała być też swego rodzaju rytuałem przejścia dla Gabriela. Jeśli się wykaże i będzie chętny, będzie mógł oficjalnie przystąpić do gildii najemników, jeśli nie... cóż wtedy może szukać zajęcia na własną rękę. Żyć jako wędrowny czarodziej, niezwiązany przez nikogo. Decyzja będzie należeć tylko do niego.
Aurelius przywitał się z kapitanem najemników jak ze starym przyjacielem, przedstawił mu młodzieńca oraz szybko zreferował jego umiejętności. Najemnik dokładnie obejrzał Gabriela, a chłopak lekko skulił się pod tym spojrzeniem. Zaiste mężczyzna mógł budzić strach, co prawda dużo niższy niż młodzieniec ale za to dużo lepiej umięśniony. Ramiona przecinały stare blizny a w orzechowych oczach kryła się nieustępliwa siła. Brązowe włosy przyprószone były siwizną i widać było, że mężczyzna jest grubo po pięćdziesiątce, ale nikt przy zdrowych zmysłach nie uznałby, że wiek odebrał mu cokolwiek z siły czy umiejętności. Najdobitniejszym dowodem na umiejętności kapitana był fakt, że nawet Eryk dokładniej zaczął mu się przyglądać. Gabriel dopiero niedawno zaczął odczuwać tak drobne zmiany w uczuciach swojego drugiego ja.
Po krótkiej chwili najemnik odwrócił się w stronę Aureliusa.
-Dobrze- powiedział niskim, donośnym głosem- skoro twierdzisz, że chłopak się przyda to go wezmę. Co prawda całą ta sytuacja z jego zdolnością mi się nie podoba, ale nigdy mnie nie oszukałeś i zawsze twoje rady były dla mnie korzystne.
-Dziękuje Cezarze- powiedział Aurelius z uśmiechem i odwrócił się do Gabriela- No chłopcze to będzie nasze pożegnanie. Sprawuj się przyzwoicie.
-Tak mistrzu- powiedział Gabriel z lekkim ukłonem- Postaram się pokazać od jak najlepszej strony.
Mistrz poklepał młodzieńca po ramieniu i ruszył spowrotem do domu. Młody mag patrzył za swoim mistrzem dopóki do rzeczywistości nie przywołał go głos Cezara.
-No dobra dzieciaku- powiedział ostro- Jeśli masz zamiar z nami podróżować to trzeba ci kilka rzeczy wyjaśnić.
-Tak proszę pana- odpowiedział Gabriel posłusznie.
-Po pierwsze młody, zwracasz się do mnie kapitanie lub panie kapitanie. Dotarło?
-Tak kapitanie.
-I do starszego stopniem odpowiadasz "Tak jest!". Rozumie?!
-Tak jest.
-Nie słyszę!
-Tak jest!!- krzyknął głośno Gabriel. Kilku pobliskich najemników podśmiewało się z niego.
-Tak lepiej- powiedział kapitan- Teraz druga rzecz. Rozkazy wykonujesz odrazu i najdokładniej jak tylko potrafisz. Dociera?
-Tak jest panie kapitanie!
-No proszę jaki pojętny.- powiedział Cezar z uśmiechem.-Trzecia rzecz. Żadnych zbędnych pytań, dostajesz tyle informacji ile ci trzeba. Dociera?
-Tak jest!
-No- powiedział kapitan gładząc się po brodzie- Jeszcze będą z ciebie ludzie. A teraz przedstawię cię twojemu sierżantowi a on już cię ulokuje w drużynie.
-Tak jest!
Cezar zaprowadził młodzieńca do ciemnowłosego wilkołaka, Gabriel zauważył, że podobnie jak kapitan ma on coś naszyte na ramieniu kurtki, znaki były jednak różne. Sierżant miał znak w kształcie dłoni złączonych opuszkami palców i skierowanymi w górę, na rękawie Cezara wyszyta byłą z kolei gwiazdka.
-Fang- zawołał dowódca- masz świeżynkę. Pamiętasz, ten o którym ci wspominałem.
-Jasne szefie- powiedział wilkołak lekko ochrypłym głosem- Nasz nowy mag. Zaopiekuje się nim.
-Taaa, poducz go podstaw.- powiedział kapitan i odwrócił się do Gabriela- No to powodzenia dzieciaku.
-No to chodź tu świeżynka- powiedział sierżant- No to pierwsze zadanie dla ciebie. Przynieś mi tu wiadro wody dla koni.
Gabriel uniósł rękę by przyzwać wodę z pobliskiej studni.
-A.A.A.- powiedział Fang kręcąc palcem- Wiadrem przynieś.
-Dobrze.
-Co dobrze!? Jakie dobrze?!- wydarł się na niego sierżant- "Tak jest!" kurwa, a nie dobrze!
-T-tak jest!- odkrzyknął przestraszony Gabriel i pobiegł po wodę.
-Kurwa jak ja nienawidzę takiego zachowania- warknął Eryk.
-Nic na to nie poradzisz-odpowiedział Gabriel
-Ja nie poradzę?! Ja?! Ja mu zaraz z dupy...
-Stop! Stop Eryk! Nie róbmy kłopotów już pierwszego dnia.
Eryk tylko parsknął, ale Gabriel poczuł, że jego obecność się wycofuje. W duchu odetchnął cicho.
-Nie śpieszyłeś się za bardzo- stwierdził sierżant na widok wracającego biegiem Gabriela.
-Przepraszam panie sierżancie- powiedział głośno młodzieniec.
-No dobrze dobrze- powiedział łaskawie- A teraz wylej łaskawie wodę do studni.
Gabriel zrobił wielkie oczy, ale nauczony poprzednim doświadczeniem posłusznie poczłapał do studni.
-Żwawiej!- krzyknął na niego Fang- Bo nas jutro zastanie!
Młodzieniec znowu zaczął biec. Po chwili wrócił do przełożonego. Uświadomił sobie też, że przez cały ten czas miał plecak na plecach.
-No dopsze- powiedział sierżant przeciągając się- Chętnie poćwiczyłbym cię dalej, ale musimy się zbierać. Jaśnie panienka raczyła w końcu się zebrać.
Fang splunął na ziemię i podniósł swój plecak.
-No to zbieramy się chłopcy- ryknął na całe gardło- A ty świeżynka idziesz zaraz koło mnie. W marszu trochę cie poduczę co i jak, no i pokażesz mi trochę z tego co umiesz.
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)