Gabriel patrzył przerażony na żarzące się przedmioty i bezskutecznie próbował je ściągnąć. Nagle ktoś złapał go za rękę i chłopak szarpnął się bezwiednie.
-Uspokój się- powiedział Aurelius- Niczego nie dotykaj i daj im zareagować.
Młody mag popatrzył na niego. Twarz mistrza była spokojna, a spojrzenie skupiało się na bransolecie i pierścieniu. Gabriel popatrzył na pozostałą dwójkę. Verse próbował wcisnąć się w ścianę, a Firemane w napięciu czekała i patrzyła, niezdecydowana czy ma mu pomóc czy nie.
Przedmioty zalśniły jaśniej, przechodząc z czerwieni w biel. Z bransolety wystrzelił nagle łańcuch, który połączył ją z pierścieniem. I wtedy blask zaczął słabnąć, aż w końcu metal powrócił do pierwotnego, czarnego, koloru. Chociaż nie do końca. Po uważniejszemu przyjrzeniu się Gabriel zauważył, że kolor z czerni przeszedł w ciemnogranatowy, ale z większej odległości różnica ta była niezauważalna.
Łańcuch łączący pierścień i bransoletę nie był jedyną zmianą jaka zaszła w kształcie. Właściwie to co znajdowało się na przedramieniu Gabriela nie można było już uznać za bransoletę. Rozrosła się i zajmowała prawie pół przedramienia z wyglądu przypominając teraz bardziej karwasz. Zewnętrzną stronę pokrywał teraz piękny i skomplikowany wzór winnej latorośli.
-Gratuluje- powiedział w absolutnej ciszy Aurelius- Właśnie otrzymałeś kolejny element magicznego zestawu i o ile mogę to stwierdzić, nie ostatni.
Gabriel popatrzył na niego zagubiony. Jaki zestaw?-myślał.
Widząc kompletny brak zrozumienia u chłopaka mistrz westchnął.
-Później dokładnie ci to wytłumaczę- powiedział- A teraz chodźmy. Możecie przyjrzeć się jak wasi koledzy radzą sobie z próbami.
Udało mi się dobrnąć do krańca lodowca i patrzyłem właśnie na jakieś dwieście metrów pustej przestrzeni. Przynajmniej roboty drogowe w mojej głowie już się skończyły i mogłem skupić się całkowicie nad problemem zejścia w dół. Podrapałem się po policzku. Teoretycznie mogłem stopić lód i zrobić sobie zjeżdżalnie wodną, ale jakoś nie specjalnie podniecała mnie perspektywa taplania się w wodzie świeżo otrzymanej z lodowca. Nie żebym mógł zamarznąć we własnym świecie. Niemniej jednak zimno czuje.
I wpadłem na genialny pomysł. Wcale nie muszę nic topić. Zrobię sobie lodową zjeżdżalnie. No ale w moim wieku to już nie bardzo wypada zjeżdżać na tyłku. Tylko nie widziałem nigdzie żadnego jabłuszka albo sanek. Ergo trzeba sobie stworzyć. Ale po kolei.
Zabrałem się za stwarzanie lodowego toru. Ale taki prosty jak strzała nie byłby zabawny, dlatego dowaliłem masę korkociągów, wybrzuszeń i pętli. Popatrzyłem na sen szaleńca, który właśnie powstał i uśmiechnąłem się od ucha do ucha. Zdecydowanie będzie zabawa. Tyle że jabłuszko czy sanki już nie bardzo do tego pasują. Zastanowiłem się chwilę. Jakże się to nazywało? A tak. Bobslej.
I kiedy już miałem zamiar zrobić mój pojazd coś przebiło pokrywę lodu niedaleko mojej nogi. Popatrzyłem w tamtą stronę. Na powierzchnię wychynęła najpierw jedna ręka, a zaraz potem druga. Potem wydźwignął się tyłek i reszta ciała Grzesia. Podszedłem do niego i pomogłem mu się wygrzebać.
Przez chwilę leżał i oddychał ciężko. Potoczył błędnym wzrokiem po krajobrazie i w końcu się odezwał.
-Ja pierdolę.- jęknął- Coś ty kurwa zrobił?
-Kurort narciarski.- odpowiedziałem rechocząc- Plus tor bobslejowy.
Grześ rozejrzał się jeszcze raz.
-Jak ty masz zamiar zejść?- zapytał.
Bez słowa wskazałem tor kciukiem.
-Ooo nie.- wyszeptał
-Ooo tak.- powiedziałem z szerokim uśmiechem.
Po stworzeniu bobsleja i kasków zacząłem przygotowywać nas do zjazdu. Zacząłem mocno pchać mój pojazd z wrzeszczącym Grzesiem w środku. A dzięki manie poruszałem się naprawdę szybko.
Ruszyliśmy z kopyta. Tworzyliśmy piękny duet. Ja z tyłu rechocząc na całe gardło i Grześ z przodu wyjący cienko jak syrena policyjna. I wszystko byłoby świetnie, gdyby nie jeden tyci-tyci, ale ważny szczególik. Nie jestem architektem. I chociaż jako fizyk rozumiem jak pojazd trzyma się podłoża podczas jazdy do góry nogami, to nie bardzo jestem w stanie przełożyć to na budynki.
Dlatego właśnie po środku największej pętli zabrakło nam przyczepności. Przez chwile trwaliśmy w ciszy.
-Oj- powiedziałem nagle mocno spocony.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz