Gabriel stał przed Aureliusem z wyrazem bezgranicznego zdumienia na twarzy.
-Jak to "Żegnaj"?- zapytał młodzieniec.
-No zakończyłeś swoje szkolenie chłopcze- powiedział lekko się krzywiąc mistrz.- Musisz więc wyruszyć w trasę. Zacząć zarabiać na siebie.
-Popieram to stwierdzenie- odezwał się zimny głos w świadomości młodego maga- I tak już za długo tu siedzimy i wykorzystujemy gościnę Aureliusa.
Gabriel lekko się skrzywił. Wiedział, że zarówno mistrz jak i Eryk mają racje. Jedyne z czym nie mógł sobie poradzić ot to, że starszy mag odprawia go ot tak, po prostu, bezceremonialnie, jakby nic nie czuł. Bardzo go to bolało, bo przyzwyczaił się do staruszka. Nie związał się z nim emocjonalnie aż tak jak z Markusem, ale mimo tego dalej uważał go za coś w rodzaju wymagającego wujka.
-No już już- powiedział Aurelius jakby domyślając się co chodzi po głowie jego uczniowi- Przecież nie próbuje się ciebie pozbyć. Po prostu musisz się usamodzielnić, a ja.... Ja nie lubię tych ckliwych rozstań. Dlatego chciałem ot załatwić szybko i postawić cię przed faktem dokonanym.
-No dobrze- powiedział markotnie Gabriel- Rozumiem.
-Zasadniczo mieliście dziś wyjeżdżać, ale coś im tam wypadło i wyjedziecie dopiero jutro rano- powiedział zakłopotany mistrz- Dlatego uznałem, że skoro mamy jeden dodatkowy dzień to pokaże wam jedno ostatnie zaklęcie.
Gabriel uniósł brwi ze zdziwienia. Nowe zaklęcie? Teraz?
-No w czas, kurwa-sarknął Eryk
-Wiem co myślisz- Aurelius podniósł przepraszająco rękę- Ale tego zaklęcia zazwyczaj nie pokazuje się uczniom którzy właśnie ukończyli naukę. Z drugiej strony jest z tobą Eryk i tylko dlatego zaprezentuje to zaklęcie.
-Rozumiesz mnie?- mistrz popatrzył w napięciu na ucznia- Nie używaj tego zaklęcia dopóki Eryk go dokładnie nie opanuje. Jeśli wymknie się spod kontroli to skutki mogą być katastrofalne.
-No to teraz narobił mi apetytu.
Gabriel skinął głową zgadzając się zarówno ze stwierdzeniem Eryka jak i Aureliusa.
-Aha i jeszcze jedno- powiedział starszy mag- Eryk mój chłopcze wiem, że uwielbiasz ulepszać i modyfikować zaklęcia, ale dopóki nie będziesz pewien, że działa bez zarzutu nie waż się używać go w walce.
-Kurwa co za killjoy- sarknął- No dobra, niech będzie. Nie użyje modyfikacji w walce dopóki nie będę pewien, że zabije tylko tych których będę chciał zabić.
Gabriel przekazał zgodę Eryka w nieco bardziej dyplomatycznej formie
-Doskonale- ucieszył się Aurelius- Nauczę was więc teraz jak stworzyć trąbę powietrzną. Zaklęcie to służy przede wszystkim do obrony, ponieważ można je scentrować na osobę lub lokacje. Tylko tak jak mówiłem, trzeba uważać, bo co prawda osoba w środku ma zapewnioną dość dobrą ochronę, to jednak jeśli znajdzie się w grupie ludzi lub wewnątrz budynku to skutki mogą być dość.... No destruktywne.
-Kurwa, już lubię to zaklęcie-powiedział wesoło Eryk.
Translate
poniedziałek, 30 kwietnia 2012
piątek, 27 kwietnia 2012
Magia Wiatru Cz.5
Przeciętnemu uczniowi nauczenie się kontroli nad drugim żywiołem magii zajmuje trzy lata. Aurelius wziął pod uwagę, że Gabriel jest niezwykle utalentowany w kierunku wiatru oraz bardzo błyskotliwy, więc uznał że zakończy naukę w trochę ponad dwa lata. Okazało się, że nie docenił chłopaka, wyrobił się w półtora roku. I o ile to osiągnięcie zasługuje na wzmiankę w kronikach, to osiągnięcia Eryka pasują bardziej do legend.
Miesiąc pod drugiej sesji treningowej, na której pojawił się Eryk Aurelius coś sobie uświadomił. On, jako nauczyciel, spowalniał postępy ucznia. Dlatego pokazał mu wszystkie zaklęcia jakich jeszcze nie znał w przeciągu tygodnia. Następnie periodycznie sprawdzał jego postępy i nie mógł uwierzyć z jaką prędkością chłopak opanowuje zaklęcia. I to nie na poziomie "Może być, wystarczy tylko trochę doświadczenia w używaniu i będzie idealnie", były na poziomie "Może być, bo nie ma co poprawiać".
Sześć miesięcy po pokazaniu ostatniego zaklęcia Eryk miał je opanowane do perfekcji. Powiedział, że poszło mu tak szybko tylko i wyłącznie dlatego, że manipulowanie powietrzem sprowadza się do czegoś co nazwał "wektorami". Aurelius nie miał pojęcia kim lub czym jest ten "wektor" ale patrząc na postępy młodzieńca musiał przyznać, że moc "wektora" jest zatrważająca.
Nastąpiła także jeszcze jedna ważna zmiana. Gabriel dowiedział się o istnieniu Eryka. Co ciekawe przyjął wiadomość bardzo spokojnie i zaczął pracować nad formą jakiegoś połączenia ze swoim współlokatorem. Po przeczytaniu kilku ksiąg poleconych przez Aureliusa udało się im nawiązać łączność telepatyczną.
Także czas jaki Eryk mógł spędzić panując nad ciałem zaczął się wydłużać, aż w końcu utknął na czasie pięciu godzin. Na początku dostał ataku furii, bo cała jego teoria o odzyskaniu ciała poszła w rozsypkę. Jednakże wkrótce okazało się, że jego "obecność" wzrasta. Znaczyło to tyle, że moc jaką mógł wykorzystać podczas korzystania z ciała poszła w górę. Natomiast jego stwierdzenia, że nie jest to nawet dziesiąta część jego mocy niemal doprowadziła Aureliusa do zawału serca, ponieważ już w tej chwili chłopak zaliczał się do dziesięciu najpotężniejszych śmiertelników na świecie. Oczywiście była rada elfów, smoki czy wreszcie bogowie, ale wszyscy oni byli nieśmiertelni i mieli tysiąclecia na dopracowywanie swoich umiejętności.
Ciekawostką było to, że podczas kontroli Eryka Gabriel spał normalnym, zdrowym snem. Dogadali się więc, że podczas gdy osobowość zewnętrzna będzie spać druga może przejąć kontrolę. Nie trzeba mówić jak zadowolony był Eryk mogąc swobodnie się poruszać. Po tym jak opanował zaklęcia zaczął odwiedzać akademie wojowników. I tutaj Aurelius po raz drugi niemal dostał zawału. Okazało się, że chłopak potrafi pokonać przeciętnego wojownika w walce na pięści. Co prawda na miecze mu to tak dobrze nie wychodziło, ale instruktorzy stwierdzili, że to wina samouctwa i braku partnera do sparringów.
Ostatecznie udało mu się dojść do rangi Fechmistrza. Wszyscy nauczyciele w akademii jednogłośnie stwierdzili, że aby osiągnąć trzeci najwyższy poziom umiejętności w tak krótkim czasie musiałbym ćwiczyć cały czas bez snu czy przerwy na jedzenie. Na to stwierdzenie Eryk zaledwie się uśmiechnął i ukłonił mistrzom.
Tak więc minęło półtora roku nauki magii wiatru. Aurelius uznał, że pożegna się z młodym magiem... Czy może raczej powinien mówić w liczbie mnogiej? W każdym razie postanowił, że wyprawi go w podróż następnego dnia i jakże to się cudownie złożyło od razu z misją.
Następnego dnia Gabriel wstał wcześnie rano nie mogąc doczekać się sparringu. Tak jak na początku nienawidził tego dnia, tak teraz rozpierała go energia. Głównie dlatego że zaczął często wygrywać z Aureliusem, a wiadomo, że jeśli w czymś nam się powodzi to lubimy to robić. Dlatego żwawo ruszył na trening, który nigdy nie miał nastąpić.
Miesiąc pod drugiej sesji treningowej, na której pojawił się Eryk Aurelius coś sobie uświadomił. On, jako nauczyciel, spowalniał postępy ucznia. Dlatego pokazał mu wszystkie zaklęcia jakich jeszcze nie znał w przeciągu tygodnia. Następnie periodycznie sprawdzał jego postępy i nie mógł uwierzyć z jaką prędkością chłopak opanowuje zaklęcia. I to nie na poziomie "Może być, wystarczy tylko trochę doświadczenia w używaniu i będzie idealnie", były na poziomie "Może być, bo nie ma co poprawiać".
Sześć miesięcy po pokazaniu ostatniego zaklęcia Eryk miał je opanowane do perfekcji. Powiedział, że poszło mu tak szybko tylko i wyłącznie dlatego, że manipulowanie powietrzem sprowadza się do czegoś co nazwał "wektorami". Aurelius nie miał pojęcia kim lub czym jest ten "wektor" ale patrząc na postępy młodzieńca musiał przyznać, że moc "wektora" jest zatrważająca.
Nastąpiła także jeszcze jedna ważna zmiana. Gabriel dowiedział się o istnieniu Eryka. Co ciekawe przyjął wiadomość bardzo spokojnie i zaczął pracować nad formą jakiegoś połączenia ze swoim współlokatorem. Po przeczytaniu kilku ksiąg poleconych przez Aureliusa udało się im nawiązać łączność telepatyczną.
Także czas jaki Eryk mógł spędzić panując nad ciałem zaczął się wydłużać, aż w końcu utknął na czasie pięciu godzin. Na początku dostał ataku furii, bo cała jego teoria o odzyskaniu ciała poszła w rozsypkę. Jednakże wkrótce okazało się, że jego "obecność" wzrasta. Znaczyło to tyle, że moc jaką mógł wykorzystać podczas korzystania z ciała poszła w górę. Natomiast jego stwierdzenia, że nie jest to nawet dziesiąta część jego mocy niemal doprowadziła Aureliusa do zawału serca, ponieważ już w tej chwili chłopak zaliczał się do dziesięciu najpotężniejszych śmiertelników na świecie. Oczywiście była rada elfów, smoki czy wreszcie bogowie, ale wszyscy oni byli nieśmiertelni i mieli tysiąclecia na dopracowywanie swoich umiejętności.
Ciekawostką było to, że podczas kontroli Eryka Gabriel spał normalnym, zdrowym snem. Dogadali się więc, że podczas gdy osobowość zewnętrzna będzie spać druga może przejąć kontrolę. Nie trzeba mówić jak zadowolony był Eryk mogąc swobodnie się poruszać. Po tym jak opanował zaklęcia zaczął odwiedzać akademie wojowników. I tutaj Aurelius po raz drugi niemal dostał zawału. Okazało się, że chłopak potrafi pokonać przeciętnego wojownika w walce na pięści. Co prawda na miecze mu to tak dobrze nie wychodziło, ale instruktorzy stwierdzili, że to wina samouctwa i braku partnera do sparringów.
Ostatecznie udało mu się dojść do rangi Fechmistrza. Wszyscy nauczyciele w akademii jednogłośnie stwierdzili, że aby osiągnąć trzeci najwyższy poziom umiejętności w tak krótkim czasie musiałbym ćwiczyć cały czas bez snu czy przerwy na jedzenie. Na to stwierdzenie Eryk zaledwie się uśmiechnął i ukłonił mistrzom.
Tak więc minęło półtora roku nauki magii wiatru. Aurelius uznał, że pożegna się z młodym magiem... Czy może raczej powinien mówić w liczbie mnogiej? W każdym razie postanowił, że wyprawi go w podróż następnego dnia i jakże to się cudownie złożyło od razu z misją.
Następnego dnia Gabriel wstał wcześnie rano nie mogąc doczekać się sparringu. Tak jak na początku nienawidził tego dnia, tak teraz rozpierała go energia. Głównie dlatego że zaczął często wygrywać z Aureliusem, a wiadomo, że jeśli w czymś nam się powodzi to lubimy to robić. Dlatego żwawo ruszył na trening, który nigdy nie miał nastąpić.
środa, 25 kwietnia 2012
Magia Wiatru Cz.4
Po incydencie z Istotą Aurelius zaczął dużo dokładniej obserwować Gabriela. Miał kilka hipotez co do natury obcego ale by się upewnić musiał ponownie z nim porozmawiać. Po dokładnym przemyśleniu sytuacji zauważył też, że interwencja egzorcystów to przesada. Niepokoiło go też jeszcze jedno. Istota powiedziała że ciało jest "jej". Stwierdzenie to nie pasowało do jakiegokolwiek scenariusza który potrafił sobie wyobrazić.
Aureliusa zjadała ciekawość, nie wiedział niestety jak przywołać obcego. No chyba, że znowu da chłopakowi po łbie. Skoro zadziałało raz to może uda się to po raz kolejny.
Gabriel dawał z siebie wszystko podczas treningów. Koniecznie chciał zatrzeć niekorzystne wrażenie jakie wywołała jego haniebna klęska podczas pojedynku z Aureliusem. Po tym jak młodzieniec się ocknął mistrz nie chciał kontynuować sparringu. Chłopak był załamany. Przecież obiecywał sobie, że nie zawiedzie oczekiwań Markusa, a tu taka porażka zaledwie po tygodniu. Wszyscy byli pod wrażeniem postępów Gabriela. Wszyscy tylko nie Aurelius. Mistrz cały czas chodził jakiś nie swój. Mocno rozkojarzony jakby skupiony na czymś kompletnie innym. Im bardziej stary mag był rozproszony, tym bardziej młodzieniec chciał mu zaimponować. W końcu doczekał się dnia sparringu. Po wyczerpującym treningu był przekonany, że tym razem nie da się znokautować tak łatwo. Co tylko pokazuje jaki jest naiwny i nieświadomy świata.
Tym razem po zabawie w normalnym świecie zaledwie bolała mnie głowa. Cóż prawdą jest, że znajdowałem się tam tylko przez chwilę, ale podejrzewam, że z upływem czasu przyzwyczajam się do sytuacji. Kolejny dowód na poparcie mojej teorii o szansie wydostania się z tej cholernej dziury.
Obecnie oglądałem kolejny sparring Aureliusa i Gabriela. Muszę przyznać, że jak na sześć dni treningu ze swoimi mizernymi umiejętnościami moje alter ego odwaliło kawał dobrej roboty. Radził sobie całkiem nieźle. Z całego pojedynku najbardziej spodobała mi się akcja kiedy Gabriel rzucił się szczupakiem w stronę Aueliusa i przy magicznym wspomaganiu spróbował go wywrócić. Niby nic specjalnego ale kontrując ten ruch mistrz grzmotnął go łokciem w łeb efektywnie pozbawiając przytomności. Dzięki tej wspaniałej akcji poczułem ssanie w żołądku i znalazłem się w realnym świecie.
Wiem że staruszek się postarał żeby mnie wyciągnąć, ale na prawdę nie chciało mi się ruszać. Wolałem rozkoszować się ciepłem słońca na plecach. W moim pseudo-świecie tak przyjemnie nie grzeje.
-Hmm, nie podziałało- doszedł mnie głos z góry- szkoda.
Ehh. Jak zaczyna mówić z takim zawodem to po prostu nie mogę go zostawić samego jak kijek w gównie, prawda?
-Czegoś potrzebujesz o szacowny magu?
-Ooo czarci pomiocie- ucieszył się Aurelius- Jednak się pojawiłeś.
-Myślałem że kwestie pomiotów już sobie wyjaśniliśmy- powiedziałem z westchnieniem.
Nieśpiesznie wstałem i popatrzyłem na maga. Mistrz uważnie mi się przyglądał, jakby próbując wbić sobie moją twarz w pamięć.
-Chciałeś się ze mną widzieć?-zapytałem nie zobowiązującym tonem
-Taaak- powiedział Aurelius po chwili- Widzisz chciałem ustalić czym jesteś. Bo jak na demona jesteś jednak za spokojny. Usiądziemy?
Skinąłem głową. Byłem naprawdę podekscytowany okazją do rozmowy. Wiem, że może wydawać się to głupie, ale jak się siedzi tyle czasu zamkniętym z wyimaginowanym przyjacielem to nawet durne plotki zakrawają na przygodę miesiąca.
-Jak już mówiłem, na demona nie wyglądasz- powiedział Aurelius podając mi szklankę wody- ponieważ one dążą tylko do zniszczenia co nie wpasowuje się w twój charakter.
Pociągnąłem łyk wody i skinąłem głową.
-Dlatego sądzę, że możesz być duszą zmarłej potężnej istoty lub istotą która podobnie jak Gabriel została wyrzucona z własnego świata, ale straciła ciało i aby uniknąć zagłady pomknęła do jedynego osiągalnego ciała w pobliżu.
-Nie i nie.- odpowiedziałem- Jestem właścicielem tego ciała i z nieznanych mi przyczyn siedzę zamknięty w środku, gdy sterowanie przejęła jakaś obca wyczyszczona ze wspomnień osobowość.
-Pamiętasz kim byłeś?
-Tak- odpowiedziałem lekko poirytowany- Na imię mam Eryk i przed tym cholernym wypadkiem piłem piwo celebrujące pomyślne zakończenie egzaminów na studiach.
-Nie możliwe- powiedział Aurelius nie dowierzając.
Przewróciłem na to tylko oczami. Ja rozumiem, że oni mają jakieś tam zasady, ale odrobina elastyczności im nie zaszkodzi. Chociaż ja zareagowałbym tak samo gdyby ktoś próbował mnie przekonać, że podróżował z prędkością większą niż światło.
-Słuchaj-powiedziałem po krótkiej pauzie- Nie chce być niegrzeczny, ale czas mi się kończy.
-Oh- powiedział Aurelius z zawodem w głosie- Tak szybko?
-Niestety- odpowiedziałem- poza tym przejmowanie kontroli nad ciałem nastręcza sporo efektów ubocznych, więc wolałbym żebyś nie robił tego na razie zbyt często. Musze się przyzwyczaić.
-Oczywiście- powiedział z uśmiechem
-Aha- powiedziałem odpływając- Jakbyś mógł pokazać wszystkie zaklęcia wiatru w niedługim czasie. Ja nie sypiam i nudzi mi się tak bezczynnie siedzieć.
-Dobrze- powiedział Aurelius
-Dziękuje- powiedziałem do szybko uciekającego obrazu.
Aurelius patrzył na nieprzytomnego młodzieńca. Spodziewał się wszystkiego tylko nie tego. Ktoś kto został wyrzucony z własnego świata a mimo to zachował wspomnienia. Niebywałe. Poza tym młodzieniec... Eryk zapowiadał się jako interesująca osoba. Pokazać mu więcej zaklęć. Czyli innymi słowy nigdy jeszcze magii się nie uczył, a już tydzień temu opanował w stopniu mistrzowskim trzy podstawowe zaklęcia. A Aurelius myślał, że to Gabriel jest błyskotliwym uczniem. Mistrz uśmiechnął się szeroko. Zapowiadają się ciekawe dwa lata.
Aureliusa zjadała ciekawość, nie wiedział niestety jak przywołać obcego. No chyba, że znowu da chłopakowi po łbie. Skoro zadziałało raz to może uda się to po raz kolejny.
Gabriel dawał z siebie wszystko podczas treningów. Koniecznie chciał zatrzeć niekorzystne wrażenie jakie wywołała jego haniebna klęska podczas pojedynku z Aureliusem. Po tym jak młodzieniec się ocknął mistrz nie chciał kontynuować sparringu. Chłopak był załamany. Przecież obiecywał sobie, że nie zawiedzie oczekiwań Markusa, a tu taka porażka zaledwie po tygodniu. Wszyscy byli pod wrażeniem postępów Gabriela. Wszyscy tylko nie Aurelius. Mistrz cały czas chodził jakiś nie swój. Mocno rozkojarzony jakby skupiony na czymś kompletnie innym. Im bardziej stary mag był rozproszony, tym bardziej młodzieniec chciał mu zaimponować. W końcu doczekał się dnia sparringu. Po wyczerpującym treningu był przekonany, że tym razem nie da się znokautować tak łatwo. Co tylko pokazuje jaki jest naiwny i nieświadomy świata.
Tym razem po zabawie w normalnym świecie zaledwie bolała mnie głowa. Cóż prawdą jest, że znajdowałem się tam tylko przez chwilę, ale podejrzewam, że z upływem czasu przyzwyczajam się do sytuacji. Kolejny dowód na poparcie mojej teorii o szansie wydostania się z tej cholernej dziury.
Obecnie oglądałem kolejny sparring Aureliusa i Gabriela. Muszę przyznać, że jak na sześć dni treningu ze swoimi mizernymi umiejętnościami moje alter ego odwaliło kawał dobrej roboty. Radził sobie całkiem nieźle. Z całego pojedynku najbardziej spodobała mi się akcja kiedy Gabriel rzucił się szczupakiem w stronę Aueliusa i przy magicznym wspomaganiu spróbował go wywrócić. Niby nic specjalnego ale kontrując ten ruch mistrz grzmotnął go łokciem w łeb efektywnie pozbawiając przytomności. Dzięki tej wspaniałej akcji poczułem ssanie w żołądku i znalazłem się w realnym świecie.
Wiem że staruszek się postarał żeby mnie wyciągnąć, ale na prawdę nie chciało mi się ruszać. Wolałem rozkoszować się ciepłem słońca na plecach. W moim pseudo-świecie tak przyjemnie nie grzeje.
-Hmm, nie podziałało- doszedł mnie głos z góry- szkoda.
Ehh. Jak zaczyna mówić z takim zawodem to po prostu nie mogę go zostawić samego jak kijek w gównie, prawda?
-Czegoś potrzebujesz o szacowny magu?
-Ooo czarci pomiocie- ucieszył się Aurelius- Jednak się pojawiłeś.
-Myślałem że kwestie pomiotów już sobie wyjaśniliśmy- powiedziałem z westchnieniem.
Nieśpiesznie wstałem i popatrzyłem na maga. Mistrz uważnie mi się przyglądał, jakby próbując wbić sobie moją twarz w pamięć.
-Chciałeś się ze mną widzieć?-zapytałem nie zobowiązującym tonem
-Taaak- powiedział Aurelius po chwili- Widzisz chciałem ustalić czym jesteś. Bo jak na demona jesteś jednak za spokojny. Usiądziemy?
Skinąłem głową. Byłem naprawdę podekscytowany okazją do rozmowy. Wiem, że może wydawać się to głupie, ale jak się siedzi tyle czasu zamkniętym z wyimaginowanym przyjacielem to nawet durne plotki zakrawają na przygodę miesiąca.
-Jak już mówiłem, na demona nie wyglądasz- powiedział Aurelius podając mi szklankę wody- ponieważ one dążą tylko do zniszczenia co nie wpasowuje się w twój charakter.
Pociągnąłem łyk wody i skinąłem głową.
-Dlatego sądzę, że możesz być duszą zmarłej potężnej istoty lub istotą która podobnie jak Gabriel została wyrzucona z własnego świata, ale straciła ciało i aby uniknąć zagłady pomknęła do jedynego osiągalnego ciała w pobliżu.
-Nie i nie.- odpowiedziałem- Jestem właścicielem tego ciała i z nieznanych mi przyczyn siedzę zamknięty w środku, gdy sterowanie przejęła jakaś obca wyczyszczona ze wspomnień osobowość.
-Pamiętasz kim byłeś?
-Tak- odpowiedziałem lekko poirytowany- Na imię mam Eryk i przed tym cholernym wypadkiem piłem piwo celebrujące pomyślne zakończenie egzaminów na studiach.
-Nie możliwe- powiedział Aurelius nie dowierzając.
Przewróciłem na to tylko oczami. Ja rozumiem, że oni mają jakieś tam zasady, ale odrobina elastyczności im nie zaszkodzi. Chociaż ja zareagowałbym tak samo gdyby ktoś próbował mnie przekonać, że podróżował z prędkością większą niż światło.
-Słuchaj-powiedziałem po krótkiej pauzie- Nie chce być niegrzeczny, ale czas mi się kończy.
-Oh- powiedział Aurelius z zawodem w głosie- Tak szybko?
-Niestety- odpowiedziałem- poza tym przejmowanie kontroli nad ciałem nastręcza sporo efektów ubocznych, więc wolałbym żebyś nie robił tego na razie zbyt często. Musze się przyzwyczaić.
-Oczywiście- powiedział z uśmiechem
-Aha- powiedziałem odpływając- Jakbyś mógł pokazać wszystkie zaklęcia wiatru w niedługim czasie. Ja nie sypiam i nudzi mi się tak bezczynnie siedzieć.
-Dobrze- powiedział Aurelius
-Dziękuje- powiedziałem do szybko uciekającego obrazu.
Aurelius patrzył na nieprzytomnego młodzieńca. Spodziewał się wszystkiego tylko nie tego. Ktoś kto został wyrzucony z własnego świata a mimo to zachował wspomnienia. Niebywałe. Poza tym młodzieniec... Eryk zapowiadał się jako interesująca osoba. Pokazać mu więcej zaklęć. Czyli innymi słowy nigdy jeszcze magii się nie uczył, a już tydzień temu opanował w stopniu mistrzowskim trzy podstawowe zaklęcia. A Aurelius myślał, że to Gabriel jest błyskotliwym uczniem. Mistrz uśmiechnął się szeroko. Zapowiadają się ciekawe dwa lata.
sobota, 21 kwietnia 2012
Magia Wiatru Cz.3
Obserwowałem trening Gabriela już od tygodnia. Nie poczynił jakiś wielkich postępów, ja natomiast doprowadziłem pokazane przez Aureliusa zaklęcia do perfekcji. Co prawda pokazał tylko trzy, ale za to jakie ciekawe! W końcu można było użyć pocisku z prawdziwego zdarzenia. W przeciwieństwie do podmuchu który zaprezentował Markus to naprawdę miało moc obalającą. Wbrew pozorom kula sprężonego powietrza może spowodować dość znaczne uszkodzenia. Dowiedziałem się też jak tworzyć tarczę z powietrza i w moim mniemaniu była o wiele mniej energożerna niż tarcza z wody, a chroniła tak samo dobrze. Jeśli nie bierze się pod uwagę magii ognia oczywiście.
To co jednak sprawiło mi największą uciechę to zaklęcia pozwalające szybciej się przemieszczać. To dzięki niemu Verse rozsmarował Gabriela podczas testu. Zasadniczo polegało ono na pchnięciu maga wiatrem. Zacząłem się więc zastanawiać. Czy to działa tylko w poziomie? No więc nie, nie tylko. Po kilku poprawkach, które zajęły zaledwie dwa dni zacząłem bawić się w Supermana. Jedynym problemem było łzawienie z oczu, ale tutaj uratowała mnie tarcza.
A teraz bawiłem się w myśliwiec. Przelatywałem z zawrotną prędkością nad ziemią z rękami przytulonymi do klatki piersiowej i wyciągniętymi palcami wskazującymi z których strzelałem pociskami z powietrza. Wiem że głupie i dziecinne, ale szczerze. Gdybyście mogli zrobić to samo to nie spróbowalibyście? No właśnie.
Przerwałem swoje podniebne akrobacje, bo oto Gabriel miał odbyć sparring z Aureliusem. Wątpiłem by moje alter ego zrobiło cokolwiek sędziwemu magowi, ale oglądanie go jak zbiera w dupę też ma swój urok.
Zgodnie z przewidywaniami walka była jednostronna. Co więcej takiej dupy wołowej jak mój gospodarz to ze świecą szukać. Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam, aż żal mi siebie. Z drugiej strony ma to swoje pozytywne aspekty. Kiedy oberwał od Aureliusa poczułem znajome ssanie i już byłem w świecie realnym.
Usiadłem z sapnięciem i na próbę pokręciłem głową. Chyba nic się trwale nie uszkodziło, tylko lekka sztywność po prawej stronie. Przekrzywiłem głowę dopóki nie usłyszałem satysfakcjonującego chrupnięcia.
-Możesz kontynuować?- usłyszałem.
Kiwnąłem głową. Nie ma się co oddzywać. Lepiej spróbować trochę poćwiczyć i pocieszyć się światem zewnętrznym, bo jak znam życie to niedługo znowu zostanę zaciągnięty do mojego więzienia.
-No to wstawaj i kontynuujmy- powiedział Aurelius
Podniosłem się i popatrzyłem mu w oczy. Swoją drogą zastanawiam się jak dobry jest ten mój cały mistrz. Może by go tak trochę przyprzeć do muru? No albo przynajmniej spróbować.
-No zaczynajmy- powiedział- Chyba, że wolisz żebym to ja zaczął.
Tylko uśmiechnąłem się na tę prowokacje. Ale skoro nauczyciel każe to uczeń musi się dostosować. Utworzyłem trzy znaki z wody w powietrzu przed sobą i śmignąłem za Aureliusa. Kiedy zaczął się obracać (swoją drogą cholernie szybko, nawet nie zdążyłem przebyć połowy dystansu) utworzyłem trzy pociski z powietrza dzięki pozostawionym wcześniej znakom. Mistrz natychmiast utworzył tarczę. Szybciej niż ja, uświadomiłem sobie. Ale już byłem za plecami maga. Samą siłą woli trzepnąłem w niego dwa pociski. Odrazu uskoczył w bok.
Zarejestrowałem tylko kierunek w którym uskoczył i śmignąłem nad punkt w którym się zatrzyma. Złożyłem palcami znak i cisnąłem kolejne trzy pociski w głowę Aureliusa. Znowu transport, teraz prosto na drugą stronę pola treningowego. Mistrz nie miał innego miejsca ucieczki, a przynajmniej ja bym uciekł w to miejsce. Miałem racje. Wylądowałem tuż przed nim. Coś tam sobie mruczał pod nosem, więc bez namysłu wyciągnąłem rękę i z przyłożenia trzasnąłem go trzema pociskami. Mistrz bardziej odskoczył niż został odrzucony. Był dobry. Bardzo dobry. A ja zauważyłem że w normalnym świecie nie potrafię wykrzesać z siebie tyle mocy co zazwyczaj. W porównaniu z tym co mogłem zrobić u siebie tu byłem żałośnie słaby.
-Ty...- usłyszałem drżący głos Aureliusa- Ty nie jesteś Gabriel?
Aaaa i po zabawie. No cóż nie będę biedaka trzymać w niepewności.
-Bingo- powiedziałem.
Mag natychmiast zbladł.
-Co zrobiłeś z moim uczniem demonie?!- warknął.
-Oj zaraz demonie- odpowiedziałem- Poza tym nic mu nie zrobiłem. To ty pozbawiłeś go przytomności.
Aurelius zmieszał się na chwilę. Nie takiej odpowiedzi się spodziewał? A co może miały mi nagle wyrosnąć rogi?
-Opuść jego ciało poczwaro!- wreszcie przerwał niezręczną cisze.
-A gdzie "proszę"?- zapytałem. Mag cały poczerwieniał. Już nabierał powietrza żeby coś powiedzieć kiedy wtrąciłem- A tak poza tym to ciało jest moje. To ten chłopak przywłaszczył sobie kontrole.
Aurelius wypuścił powietrze z cichym sykiem.
-Nie dam się omamić- powiedział po kolejnej przerwie- Jesteś tylko kłamliwym pomiotem demonów.
-Myślałem że doszliśmy już do ładu z tym demonem. Poza tym grałem według zasad. Tylko magia powietrza podczas treningu.
Mag otwierał i zamykał usta nie wiedząc co powiedzieć.
Poczułem lekkie zawroty głowy. Coś szybko mnie tym razem ściąga spowrotem. Klapnąłem sobie na trawie.
-A teraz demoniczny pomiot wraca do swojej dziury.- powiedziałem złośliwie i odjechałem do swojego własnego świata.
Aurelius stał i patrzył w ciszy na leżącego młodzieńca. Miał mieszane uczucia co do tajemniczej istoty. Widział już kila opętań przez demony i to bynajmniej nie wyglądało jak jedno z nich. Był świadom, że należy skontaktować się z egzorcystą, ale to stworzenie które przejęło kontrole nad ciałem Gabriela nie próbowało wyrządzić nikomu krzywdy. Ba, nawet próbował kontynuować trening tak, żeby on nie zauważył podmiany. Aurelius zdecydował, że poinformuje kapłanów... Po tym jak dowie się czym jest ta istota.
To co jednak sprawiło mi największą uciechę to zaklęcia pozwalające szybciej się przemieszczać. To dzięki niemu Verse rozsmarował Gabriela podczas testu. Zasadniczo polegało ono na pchnięciu maga wiatrem. Zacząłem się więc zastanawiać. Czy to działa tylko w poziomie? No więc nie, nie tylko. Po kilku poprawkach, które zajęły zaledwie dwa dni zacząłem bawić się w Supermana. Jedynym problemem było łzawienie z oczu, ale tutaj uratowała mnie tarcza.
A teraz bawiłem się w myśliwiec. Przelatywałem z zawrotną prędkością nad ziemią z rękami przytulonymi do klatki piersiowej i wyciągniętymi palcami wskazującymi z których strzelałem pociskami z powietrza. Wiem że głupie i dziecinne, ale szczerze. Gdybyście mogli zrobić to samo to nie spróbowalibyście? No właśnie.
Przerwałem swoje podniebne akrobacje, bo oto Gabriel miał odbyć sparring z Aureliusem. Wątpiłem by moje alter ego zrobiło cokolwiek sędziwemu magowi, ale oglądanie go jak zbiera w dupę też ma swój urok.
Zgodnie z przewidywaniami walka była jednostronna. Co więcej takiej dupy wołowej jak mój gospodarz to ze świecą szukać. Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam, aż żal mi siebie. Z drugiej strony ma to swoje pozytywne aspekty. Kiedy oberwał od Aureliusa poczułem znajome ssanie i już byłem w świecie realnym.
Usiadłem z sapnięciem i na próbę pokręciłem głową. Chyba nic się trwale nie uszkodziło, tylko lekka sztywność po prawej stronie. Przekrzywiłem głowę dopóki nie usłyszałem satysfakcjonującego chrupnięcia.
-Możesz kontynuować?- usłyszałem.
Kiwnąłem głową. Nie ma się co oddzywać. Lepiej spróbować trochę poćwiczyć i pocieszyć się światem zewnętrznym, bo jak znam życie to niedługo znowu zostanę zaciągnięty do mojego więzienia.
-No to wstawaj i kontynuujmy- powiedział Aurelius
Podniosłem się i popatrzyłem mu w oczy. Swoją drogą zastanawiam się jak dobry jest ten mój cały mistrz. Może by go tak trochę przyprzeć do muru? No albo przynajmniej spróbować.
-No zaczynajmy- powiedział- Chyba, że wolisz żebym to ja zaczął.
Tylko uśmiechnąłem się na tę prowokacje. Ale skoro nauczyciel każe to uczeń musi się dostosować. Utworzyłem trzy znaki z wody w powietrzu przed sobą i śmignąłem za Aureliusa. Kiedy zaczął się obracać (swoją drogą cholernie szybko, nawet nie zdążyłem przebyć połowy dystansu) utworzyłem trzy pociski z powietrza dzięki pozostawionym wcześniej znakom. Mistrz natychmiast utworzył tarczę. Szybciej niż ja, uświadomiłem sobie. Ale już byłem za plecami maga. Samą siłą woli trzepnąłem w niego dwa pociski. Odrazu uskoczył w bok.
Zarejestrowałem tylko kierunek w którym uskoczył i śmignąłem nad punkt w którym się zatrzyma. Złożyłem palcami znak i cisnąłem kolejne trzy pociski w głowę Aureliusa. Znowu transport, teraz prosto na drugą stronę pola treningowego. Mistrz nie miał innego miejsca ucieczki, a przynajmniej ja bym uciekł w to miejsce. Miałem racje. Wylądowałem tuż przed nim. Coś tam sobie mruczał pod nosem, więc bez namysłu wyciągnąłem rękę i z przyłożenia trzasnąłem go trzema pociskami. Mistrz bardziej odskoczył niż został odrzucony. Był dobry. Bardzo dobry. A ja zauważyłem że w normalnym świecie nie potrafię wykrzesać z siebie tyle mocy co zazwyczaj. W porównaniu z tym co mogłem zrobić u siebie tu byłem żałośnie słaby.
-Ty...- usłyszałem drżący głos Aureliusa- Ty nie jesteś Gabriel?
Aaaa i po zabawie. No cóż nie będę biedaka trzymać w niepewności.
-Bingo- powiedziałem.
Mag natychmiast zbladł.
-Co zrobiłeś z moim uczniem demonie?!- warknął.
-Oj zaraz demonie- odpowiedziałem- Poza tym nic mu nie zrobiłem. To ty pozbawiłeś go przytomności.
Aurelius zmieszał się na chwilę. Nie takiej odpowiedzi się spodziewał? A co może miały mi nagle wyrosnąć rogi?
-Opuść jego ciało poczwaro!- wreszcie przerwał niezręczną cisze.
-A gdzie "proszę"?- zapytałem. Mag cały poczerwieniał. Już nabierał powietrza żeby coś powiedzieć kiedy wtrąciłem- A tak poza tym to ciało jest moje. To ten chłopak przywłaszczył sobie kontrole.
Aurelius wypuścił powietrze z cichym sykiem.
-Nie dam się omamić- powiedział po kolejnej przerwie- Jesteś tylko kłamliwym pomiotem demonów.
-Myślałem że doszliśmy już do ładu z tym demonem. Poza tym grałem według zasad. Tylko magia powietrza podczas treningu.
Mag otwierał i zamykał usta nie wiedząc co powiedzieć.
Poczułem lekkie zawroty głowy. Coś szybko mnie tym razem ściąga spowrotem. Klapnąłem sobie na trawie.
-A teraz demoniczny pomiot wraca do swojej dziury.- powiedziałem złośliwie i odjechałem do swojego własnego świata.
Aurelius stał i patrzył w ciszy na leżącego młodzieńca. Miał mieszane uczucia co do tajemniczej istoty. Widział już kila opętań przez demony i to bynajmniej nie wyglądało jak jedno z nich. Był świadom, że należy skontaktować się z egzorcystą, ale to stworzenie które przejęło kontrole nad ciałem Gabriela nie próbowało wyrządzić nikomu krzywdy. Ba, nawet próbował kontynuować trening tak, żeby on nie zauważył podmiany. Aurelius zdecydował, że poinformuje kapłanów... Po tym jak dowie się czym jest ta istota.
czwartek, 19 kwietnia 2012
Magia Wiatru Cz.2
Gabriel już od tygodnia trenował pod okiem Aureliusa. Oczywiście mag o jego pozycji miał wiele na głowie, ale zawsze znajdował czas by przynajmniej pokazać młodzieńcowi jak poprawnie rzucić zaklęcie. Przy ćwiczeniach pilnowany był przez Viro, albo głównego lokaja. Pierwszego dnia Gabriel był oburzony takim brakiem zaufania, ale rygor ćwiczeń jaki wprowadził Aurelius szybko wybił mu pretensje z głowy. Przez pierwsze trzy dni ledwie dowlekał się do sypialni. Stary mag był demonem, a w ramach przerwy wysyłał nowego ucznia do gildii wojowników, by trochę się poruszał.
Dziś natomiast następował dzień ewaluacji postępów w nauczaniu. W skrócie Aurelius spuszczał uczniowi manto, żeby się młody nie czuł zbyt pewny siebie. Do tej pory sposób ten sprawdzał się na wszystkich jego uczniach. Na Gabrielu nie. On po prostu nie był pewny siebie. Poza tym szanował starszego maga.
Młodzieniec skupił się. Podczas tych treningów nie wolno było mu używać magii wody, bo mijałoby się to z celem. Zaczął walkę spokojnie. Monitorował powietrze wokół siebie w poszukiwaniu ataku jednocześnie zbierając się do uderzenia. Szło mu to opornie, a gdyby nie wcześniejszy trening z magią wody to nie szło by wcale.
Wysłał kila próbnych pocisków w Aureliusa, który po prostu zatrzymał je na tarczy powietrznej.
-Nie wyspałeś się chłopcze- spróbował sprowokować go mistrz- pozwól, że pokaże ci jak powinien wyglądać prawdziwy atak.
Mag machnął niedbale ręką i w stronę młodzieńca pomknęło kilka pocisków. Gabriel rozpaczliwie spróbował ich uniknąć i prawie mu się to udało. Prawie. Jeden trafił w jego tarczę i niemal wywrócił.
-Tak wygląda poprawnie wykonany atak- skwitował sytuacje Aurelius. Chłopak kiwnął tylko głową.
Zebrał się w sobie i poszedł na całość. Uniósł chmurę kurzu by chociaż trochę utrudnić mistrzowi odczytywanie swoich ruchów. Otoczył się tarczą i przeniósł bezpośrednio za starszego maga. Właśnie zbierał się do rzucenia pocisku powietrza gdy Aurelius go ubiegł. Przebił się przez ochronę jak przez kratkę papieru i trafił Gabriela prosto w głowę. Chłopak odleciał bezwładnie jak szmaciana lalka.
-Cholera- sapnął mistrz.-Żyjesz chłopcze?
Już miał biec do niego kiedy młodzieniec usiadł z sapnięciem. Aurelius popatrzył na niego uważnie. Gabriel potrząsnął lekko głową i przekręcił ją w lewo aż chrupnęło.
-Możemy kontynuować?-zapytał mistrz. Chłopak tylko kiwnął głową.
-No to wstawaj i kontynuujmy- powiedział.
Kiedy Gabriel stanął przed nim Aurelius popatrzył w intensywnie niebieskie oczy i poczuł się nieswojo. Nie rozumiejąc skąd wzięło się to przeczucie postanowił je zignorować.
-No zaczynajmy- powiedział- Chyba, że wolisz żebym to ja zaczął.
Chłopak tylko uśmiechnął się na te słowa, ale było w nim coś dziwnego. Gest wyglądał bardziej jak skrzywienie warg.
Nagle Gabriel zniknął. Aurelius westchnął w duchu. Znowu to samo. Pomyślał i już miał się odwrócić, gdy poczuł, że z miejsca w którym przed chwilą stał uczeń nadlatują trzy pociski. Jednym gestem przywołał tarczę. Zanim poczuł uderzenie, wyczuł pojawienie się chłopaka za plecami. Tym razem dwa pociski prawie z przyłożenia. Mistrz musiał uskoczyć w bok jednocześnie ciskając zaklęciem w miejsce gdzie stał chłopak. Ale Gabriela już tam nie było. Kolejne trzy pociski nadleciały znad głowy Aureliusa.
-Co do diaska?- warknął przelatując na drugą stronę niewielkiego pola, które wydzielił uczniowi do ćwiczeń i sparringów.-Gdzie on chował te wszystkie umieję...
Wypowiedz mistrza urwała się gdy tuż przed nim pojawił się Gabriel i z przyłożenia załadował trzy pociski. Starszy mag odleciał pół metra do tyłu. Oczywiście nic mu się nie stało ale sam fakt, że uczeń po zaledwie tygodniu treningu jest w stanie dotknąć mistrza podczas pojedynku był niezwykły. Czy dokładniej mówiąc coś takiego nie miało racji bytu. Niby prawda, że podszedł do pojedynku jak to zabawy z dzieckiem ale i tak nie powinien być zepchnięty do defensywy.
Coś było nie tak. Aurelius popatrzył uważnie w niebieskie oczy Gabriela. Zaraz, zaraz. Niebieskie?
-Ty....- głos mu zadrżał- Ty nie jesteś Gabriel?
-Bingo- powiedziała istota.
Dziś natomiast następował dzień ewaluacji postępów w nauczaniu. W skrócie Aurelius spuszczał uczniowi manto, żeby się młody nie czuł zbyt pewny siebie. Do tej pory sposób ten sprawdzał się na wszystkich jego uczniach. Na Gabrielu nie. On po prostu nie był pewny siebie. Poza tym szanował starszego maga.
Młodzieniec skupił się. Podczas tych treningów nie wolno było mu używać magii wody, bo mijałoby się to z celem. Zaczął walkę spokojnie. Monitorował powietrze wokół siebie w poszukiwaniu ataku jednocześnie zbierając się do uderzenia. Szło mu to opornie, a gdyby nie wcześniejszy trening z magią wody to nie szło by wcale.
Wysłał kila próbnych pocisków w Aureliusa, który po prostu zatrzymał je na tarczy powietrznej.
-Nie wyspałeś się chłopcze- spróbował sprowokować go mistrz- pozwól, że pokaże ci jak powinien wyglądać prawdziwy atak.
Mag machnął niedbale ręką i w stronę młodzieńca pomknęło kilka pocisków. Gabriel rozpaczliwie spróbował ich uniknąć i prawie mu się to udało. Prawie. Jeden trafił w jego tarczę i niemal wywrócił.
-Tak wygląda poprawnie wykonany atak- skwitował sytuacje Aurelius. Chłopak kiwnął tylko głową.
Zebrał się w sobie i poszedł na całość. Uniósł chmurę kurzu by chociaż trochę utrudnić mistrzowi odczytywanie swoich ruchów. Otoczył się tarczą i przeniósł bezpośrednio za starszego maga. Właśnie zbierał się do rzucenia pocisku powietrza gdy Aurelius go ubiegł. Przebił się przez ochronę jak przez kratkę papieru i trafił Gabriela prosto w głowę. Chłopak odleciał bezwładnie jak szmaciana lalka.
-Cholera- sapnął mistrz.-Żyjesz chłopcze?
Już miał biec do niego kiedy młodzieniec usiadł z sapnięciem. Aurelius popatrzył na niego uważnie. Gabriel potrząsnął lekko głową i przekręcił ją w lewo aż chrupnęło.
-Możemy kontynuować?-zapytał mistrz. Chłopak tylko kiwnął głową.
-No to wstawaj i kontynuujmy- powiedział.
Kiedy Gabriel stanął przed nim Aurelius popatrzył w intensywnie niebieskie oczy i poczuł się nieswojo. Nie rozumiejąc skąd wzięło się to przeczucie postanowił je zignorować.
-No zaczynajmy- powiedział- Chyba, że wolisz żebym to ja zaczął.
Chłopak tylko uśmiechnął się na te słowa, ale było w nim coś dziwnego. Gest wyglądał bardziej jak skrzywienie warg.
Nagle Gabriel zniknął. Aurelius westchnął w duchu. Znowu to samo. Pomyślał i już miał się odwrócić, gdy poczuł, że z miejsca w którym przed chwilą stał uczeń nadlatują trzy pociski. Jednym gestem przywołał tarczę. Zanim poczuł uderzenie, wyczuł pojawienie się chłopaka za plecami. Tym razem dwa pociski prawie z przyłożenia. Mistrz musiał uskoczyć w bok jednocześnie ciskając zaklęciem w miejsce gdzie stał chłopak. Ale Gabriela już tam nie było. Kolejne trzy pociski nadleciały znad głowy Aureliusa.
-Co do diaska?- warknął przelatując na drugą stronę niewielkiego pola, które wydzielił uczniowi do ćwiczeń i sparringów.-Gdzie on chował te wszystkie umieję...
Wypowiedz mistrza urwała się gdy tuż przed nim pojawił się Gabriel i z przyłożenia załadował trzy pociski. Starszy mag odleciał pół metra do tyłu. Oczywiście nic mu się nie stało ale sam fakt, że uczeń po zaledwie tygodniu treningu jest w stanie dotknąć mistrza podczas pojedynku był niezwykły. Czy dokładniej mówiąc coś takiego nie miało racji bytu. Niby prawda, że podszedł do pojedynku jak to zabawy z dzieckiem ale i tak nie powinien być zepchnięty do defensywy.
Coś było nie tak. Aurelius popatrzył uważnie w niebieskie oczy Gabriela. Zaraz, zaraz. Niebieskie?
-Ty....- głos mu zadrżał- Ty nie jesteś Gabriel?
-Bingo- powiedziała istota.
wtorek, 17 kwietnia 2012
Magia Wiatru
Dzień po zakończeniu testu Markus powracał do swojego domostwa. Sam. Gabriel, chociaż mocno temu pomysłowi niechętny, został z Aureliusem. Chciał nauczyć się magii wiatru, ale nie kosztem pozostawienia starego maga. Dla chłopaka bez wspomnień pełnił on role matki, ojca i nauczyciela w jednym. Stał przed wieżą portali ze łzami w oczach.
-No już, już chłopcze- powiedział Markus zakłopotany- Nie wypada żeby taki duży chłop płakał jak dziecko.
-Ale mistrzu- powiedział Gabriel łamiącym się głosem.
-No już już- powiedział klepiąc chłopaka dobrotliwie po policzku- Przecież nie umieram, a jak się odrobinę wprawisz i zdobędziesz trochę doświadczenia w polu to możesz mnie odwiedzić. Poopowiadać o swoich przygodach.
Chłopak kiwnął tylko głową, nie ufając swojemu głosowi.
-No to ruszam- powiedział Markus- Ucz się pilnie i bądź zdrów mój chłopcze.
Gabriel znowu tylko kiwnął i patrzył jak jego mistrz wkracza w portal wiodący do domu. Łzy ciekły swobodnie po jego policzkach. Po chwili poczuł delikatne dotknięcie na ramieniu. Odwrócił się w kierunku Aureliusa.
-No chodźmy chłopcze- powiedział mag- pora pouczyć cię trochę o magii wiatru. Dziś tylko krótka powtórka z tego co już umiesz, a od jutra zaczynamy na poważnie. Dobrze?
Gabriel skinął głową. Łzy przestały już płynąć. Teraz musiał się skupić. Nie mógł zawieść oczekiwań Markusa. Sprawi, że mistrz będzie z niego dumny.
Odwiedziny w wieży teleportów były bardzo ciekawym doświadczeniem. A przynajmniej dały mi wymówkę do zamknięcia jadaczki Grzesia. Nie wiedziałem, że zna aż tyle ciekawych epitetów. Czy może raczej JA znałem? Mało ważne w tej chwili. To co było naprawdę istotne, to fakt, że udało mi się zlokalizować błąd w formule którą przepisywałem. Jedna cholerna kreska w nie tym miejscu co trzeba. Zastanawiałem się czy zająć się poprawieniem stanu Grzesia, czy może posłuchać czym się zajmie Aurelius. Kiedy usłyszałem, jak ma wyglądać pierwszy dzień nauki rzuciłem się do pracy nad teorią teleportu.
Już po jakichś piętnastu minutach miałem działający teleport. To co dostawało się w bramkę "A" wydostawało się bramką "B", bez jakichkolwiek zmian. A skoro transport miałem już opracowany, to trzeba było przejść do tego jak zamienić Grzesiowy tyłek z głową. Sytuacja zaiste dupiana.
Zacząłem eksperymentować ze zmienianiem różnych run. Ostatecznie wyłapanie jaka konfiguracja bezpiecznie sprowadzi Grzesia do stanu pierwotnego zajęło mi prawie dwadzieścia godzin. Poszłoby szybciej, gdyby co dziesięć minut nie wyskakiwał z pytaniem "Skończyłeś już?". W końcu za dwudziestym czy trzydziestym razem zamroziłem go w pizdu i miałem spokój.
Po operacji do której trzeba go było skłonić solidnym kopem w d.... w głowę. Chodził szczęśliwy jak po podaniu trzech kilogramów czekolady.... Dożylnie!!
Ja natomiast mogłem się zrelaksować. Tak z pół godzinki, bo Gabriel wstał i zebrał się za właściwy trening z Aureliusem. A tego przegapić nie mogłem.
-No już, już chłopcze- powiedział Markus zakłopotany- Nie wypada żeby taki duży chłop płakał jak dziecko.
-Ale mistrzu- powiedział Gabriel łamiącym się głosem.
-No już już- powiedział klepiąc chłopaka dobrotliwie po policzku- Przecież nie umieram, a jak się odrobinę wprawisz i zdobędziesz trochę doświadczenia w polu to możesz mnie odwiedzić. Poopowiadać o swoich przygodach.
Chłopak kiwnął tylko głową, nie ufając swojemu głosowi.
-No to ruszam- powiedział Markus- Ucz się pilnie i bądź zdrów mój chłopcze.
Gabriel znowu tylko kiwnął i patrzył jak jego mistrz wkracza w portal wiodący do domu. Łzy ciekły swobodnie po jego policzkach. Po chwili poczuł delikatne dotknięcie na ramieniu. Odwrócił się w kierunku Aureliusa.
-No chodźmy chłopcze- powiedział mag- pora pouczyć cię trochę o magii wiatru. Dziś tylko krótka powtórka z tego co już umiesz, a od jutra zaczynamy na poważnie. Dobrze?
Gabriel skinął głową. Łzy przestały już płynąć. Teraz musiał się skupić. Nie mógł zawieść oczekiwań Markusa. Sprawi, że mistrz będzie z niego dumny.
Odwiedziny w wieży teleportów były bardzo ciekawym doświadczeniem. A przynajmniej dały mi wymówkę do zamknięcia jadaczki Grzesia. Nie wiedziałem, że zna aż tyle ciekawych epitetów. Czy może raczej JA znałem? Mało ważne w tej chwili. To co było naprawdę istotne, to fakt, że udało mi się zlokalizować błąd w formule którą przepisywałem. Jedna cholerna kreska w nie tym miejscu co trzeba. Zastanawiałem się czy zająć się poprawieniem stanu Grzesia, czy może posłuchać czym się zajmie Aurelius. Kiedy usłyszałem, jak ma wyglądać pierwszy dzień nauki rzuciłem się do pracy nad teorią teleportu.
Już po jakichś piętnastu minutach miałem działający teleport. To co dostawało się w bramkę "A" wydostawało się bramką "B", bez jakichkolwiek zmian. A skoro transport miałem już opracowany, to trzeba było przejść do tego jak zamienić Grzesiowy tyłek z głową. Sytuacja zaiste dupiana.
Zacząłem eksperymentować ze zmienianiem różnych run. Ostatecznie wyłapanie jaka konfiguracja bezpiecznie sprowadzi Grzesia do stanu pierwotnego zajęło mi prawie dwadzieścia godzin. Poszłoby szybciej, gdyby co dziesięć minut nie wyskakiwał z pytaniem "Skończyłeś już?". W końcu za dwudziestym czy trzydziestym razem zamroziłem go w pizdu i miałem spokój.
Po operacji do której trzeba go było skłonić solidnym kopem w d.... w głowę. Chodził szczęśliwy jak po podaniu trzech kilogramów czekolady.... Dożylnie!!
Ja natomiast mogłem się zrelaksować. Tak z pół godzinki, bo Gabriel wstał i zebrał się za właściwy trening z Aureliusem. A tego przegapić nie mogłem.
piątek, 13 kwietnia 2012
Ragnarok
Darłem się na całe gardło patrząc na zbliżające się lodowe podłoże. Grześ kwiczał jak zarzynana świnia. Od zderzenia dzieliły nas ułamki sekundy gdy wpadłem na genialny w swojej prostocie pomysł. Z braku czasu rzuciłem zaklęcie samą siłą woli. Stworzyłem potężny podmuch, który dosłownie zatrzymał nas w powietrzu dwa metry nad lodem. Po chwili, gdy Grześ zdał sobie sprawę z tego, że śmierć już nam nie grozi, głośny kwik przeszedł w dużo cichsze rzężenie.
-No to żyjemy- powiedziałem wesoło.
-Hyiiiii- odpowiedział Grześ.
-No też się ciesze.
Obróciłem nas w powietrzu i pozwoliłem bobslejowi spokojnie spaść. Niestety pojazd rozsypał się od uderzenia. Strzepnąłem z siebie lodowe okruchy i rozejrzałem gdzie wylądowałem.
Znajdowałem się u stóp dwustumetrowego urwiska, a przede mną znajdował się rozległy, łagodnie opadający lodowy stok, który kończył się jakieś tysiąc metrów dalej przechodząc w górskie zboczę. Zacząłem planować trasę zejścia gdy usłyszałem za sobą Grzesia.
-Tyyy..... Tyyyyy- zaczął mówić drżącym głosem.
-Tak?- zapytałem martwiąc się o niego.
-Ty okurwieńcu, ty!!!- zawył- Wiem, że jesteś popierdolony, ale to już było kurwa przegięcie!!
Patrzyłem na niego w ciszy nie wiedząc co powiedzieć.
-Jak trzeba mieć nasrane we łbie żeby odstawić coś takiego?! No kurwa jak?
-Przepraszam?- spróbowałem.
-Teraz kurwa przepraszam, a co wcześniej nie dało się pomyśleć? Nie dało się kurwa zrobić normalnej prostej zjeżdżalni? Musiałeś odpierdolić kolejkę górską?
Normalnie wkurzyłyby mnie takie słowa. Ale tym razem nie mogłem mu odmówić racji. Rzeczywiście przejebałem tym razem. Postanowiłem więc przeczekać jego atak wściekłości. Jakakolwiek próba uspokojenia go dałaby efekt odwrotny do zamierzonego, więc czekałem pod gradem obelg. Czekałem długo.
Gabriel, Verse i Firemane zostali zaprowadzeni na ogrodzone pole ćwiczeń, by lepiej zapoznać się ze swoimi podarunkami.
-Spróbujcie wysłać w nie trochę many.- powiedział Aurelius.
Mieli próbować pojedynczo. Verse nie wiedząc czego się spodziewać pozwolił Firemane spróbować pierwszej.
Założyła rękawice, zacisnęła kilkakrotnie pięść by lepiej się ułożyły i wysłała mane. Artefakt powoli, jakby wyczuwając jej niepewność zaczął zmieniać formę. Małe łuski zaczęły zlewać się razem, aż w końcu utworzyły zachodzące na siebie płyty. Na palcach zaczęły pojawiać się wybrzuszenia, które przeszły w prawie centymetrowe szpony. Po zakończonej transformacji z eleganckich rękawiczek powstała para smoczych łap. A przynajmniej rękawice, które bardzo je przypominały. Na ustach Firemane pojawił się uśmiech. Wtedy też po rękawicach zaczęły pełgać płomyki. Początkowo chybotliwe i niewielkie, w końcu objęły cały artefakt.
Slywia wyprowadziła kilka próbnych ciosów i piekielnie zadowolona odcięła dopływ many. Ośmielony jej sukcesem następny spróbował Verse. Gdy szlachcic wysłał w broń energie zaczęło ono lekko błyszczeć. Wyprowadził lekkie pchnięcie, które wybiło dziurę w ogrodzeniu po przeciwnej stronie areny. Na jego twarzy pojawił się uśmiech wyższości. Niewątpliwie sądził, że otrzymał najpotężniejszą broń na świecie.
W końcu spróbował Gabriel. Wysłał mane do swojego artefaktu. Na karwaszu wzór latorośli rozbłysł jasnoniebieskim światłem, ale poza tym nic się nie stało. Verse zaczął się śmiać. Aurelius popatrzył na niego karcąco.
-Utwórz kulę wody- powiedział i patrzył jak chłopak wykonuje polecenie- A teraz włóż do niej rękę z artefaktem.
Gabriel zrobił jak mu kazano i poczuł, że rękawica przejmuje kontrole nad wodą. Zaczął więc walczyć o odzyskanie jej.
-Daj mu działać- powiedział mistrz.
Młody mag posłusznie uwolnił wodę spod swojej kontroli, ale ta zamiast upaść na ziemię zaczęła formować miecz. Po chwili zamarzła tworząc bardzo ostrą broń. Po próbnym uderzeniu w ziemie okazało się, że także bardzo wytrzymałą. Gabriel odciął dopływ many, ale miecz nie rozpuścił się. Jednak po kolejnym uderzeniu w ziemię rozpadł się.
Aurelius klasnął w dłonie.
-Teraz gdy już mniej więcej wiecie jak używać swoich darów jesteście wolni.- powiedział z uśmiechem- Ale pamiętajcie. Narazie dotknęliście zaledwie ułamka prawdziwego ich potencjału. Przed wami długa droga w doskonaleniu umiejętności.
Mistrz pokłonił się im lekko.
-Powodzenia młodzi magowie.
-No to żyjemy- powiedziałem wesoło.
-Hyiiiii- odpowiedział Grześ.
-No też się ciesze.
Obróciłem nas w powietrzu i pozwoliłem bobslejowi spokojnie spaść. Niestety pojazd rozsypał się od uderzenia. Strzepnąłem z siebie lodowe okruchy i rozejrzałem gdzie wylądowałem.
Znajdowałem się u stóp dwustumetrowego urwiska, a przede mną znajdował się rozległy, łagodnie opadający lodowy stok, który kończył się jakieś tysiąc metrów dalej przechodząc w górskie zboczę. Zacząłem planować trasę zejścia gdy usłyszałem za sobą Grzesia.
-Tyyy..... Tyyyyy- zaczął mówić drżącym głosem.
-Tak?- zapytałem martwiąc się o niego.
-Ty okurwieńcu, ty!!!- zawył- Wiem, że jesteś popierdolony, ale to już było kurwa przegięcie!!
Patrzyłem na niego w ciszy nie wiedząc co powiedzieć.
-Jak trzeba mieć nasrane we łbie żeby odstawić coś takiego?! No kurwa jak?
-Przepraszam?- spróbowałem.
-Teraz kurwa przepraszam, a co wcześniej nie dało się pomyśleć? Nie dało się kurwa zrobić normalnej prostej zjeżdżalni? Musiałeś odpierdolić kolejkę górską?
Normalnie wkurzyłyby mnie takie słowa. Ale tym razem nie mogłem mu odmówić racji. Rzeczywiście przejebałem tym razem. Postanowiłem więc przeczekać jego atak wściekłości. Jakakolwiek próba uspokojenia go dałaby efekt odwrotny do zamierzonego, więc czekałem pod gradem obelg. Czekałem długo.
Gabriel, Verse i Firemane zostali zaprowadzeni na ogrodzone pole ćwiczeń, by lepiej zapoznać się ze swoimi podarunkami.
-Spróbujcie wysłać w nie trochę many.- powiedział Aurelius.
Mieli próbować pojedynczo. Verse nie wiedząc czego się spodziewać pozwolił Firemane spróbować pierwszej.
Założyła rękawice, zacisnęła kilkakrotnie pięść by lepiej się ułożyły i wysłała mane. Artefakt powoli, jakby wyczuwając jej niepewność zaczął zmieniać formę. Małe łuski zaczęły zlewać się razem, aż w końcu utworzyły zachodzące na siebie płyty. Na palcach zaczęły pojawiać się wybrzuszenia, które przeszły w prawie centymetrowe szpony. Po zakończonej transformacji z eleganckich rękawiczek powstała para smoczych łap. A przynajmniej rękawice, które bardzo je przypominały. Na ustach Firemane pojawił się uśmiech. Wtedy też po rękawicach zaczęły pełgać płomyki. Początkowo chybotliwe i niewielkie, w końcu objęły cały artefakt.
Slywia wyprowadziła kilka próbnych ciosów i piekielnie zadowolona odcięła dopływ many. Ośmielony jej sukcesem następny spróbował Verse. Gdy szlachcic wysłał w broń energie zaczęło ono lekko błyszczeć. Wyprowadził lekkie pchnięcie, które wybiło dziurę w ogrodzeniu po przeciwnej stronie areny. Na jego twarzy pojawił się uśmiech wyższości. Niewątpliwie sądził, że otrzymał najpotężniejszą broń na świecie.
W końcu spróbował Gabriel. Wysłał mane do swojego artefaktu. Na karwaszu wzór latorośli rozbłysł jasnoniebieskim światłem, ale poza tym nic się nie stało. Verse zaczął się śmiać. Aurelius popatrzył na niego karcąco.
-Utwórz kulę wody- powiedział i patrzył jak chłopak wykonuje polecenie- A teraz włóż do niej rękę z artefaktem.
Gabriel zrobił jak mu kazano i poczuł, że rękawica przejmuje kontrole nad wodą. Zaczął więc walczyć o odzyskanie jej.
-Daj mu działać- powiedział mistrz.
Młody mag posłusznie uwolnił wodę spod swojej kontroli, ale ta zamiast upaść na ziemię zaczęła formować miecz. Po chwili zamarzła tworząc bardzo ostrą broń. Po próbnym uderzeniu w ziemie okazało się, że także bardzo wytrzymałą. Gabriel odciął dopływ many, ale miecz nie rozpuścił się. Jednak po kolejnym uderzeniu w ziemię rozpadł się.
Aurelius klasnął w dłonie.
-Teraz gdy już mniej więcej wiecie jak używać swoich darów jesteście wolni.- powiedział z uśmiechem- Ale pamiętajcie. Narazie dotknęliście zaledwie ułamka prawdziwego ich potencjału. Przed wami długa droga w doskonaleniu umiejętności.
Mistrz pokłonił się im lekko.
-Powodzenia młodzi magowie.
sobota, 7 kwietnia 2012
Żywot Autora- SS-mann kontratakuje.
Autor radośnie zapieprzał w stronę zachodzącego słońca. Prawdziwa sielanka. W końcu ucieknie od natłoku obowiązków i SS-mann już go nie złapie. Płonne to były nadzieję.
Autor usłyszał dochodzący z tyłu warkot. Odwrócił się trwożliwie i zobaczył samolot Luftwaffe. Rozpaczliwie usiłował pokierować Nyancatem, ale ostatecznie został zestrzelony. Przynajmniej zrobię tęcze- próbował myśleć pozytywnie. Jednak ciężko mu było na sercu zwłaszcza, że dzieci z okolicznych domów nagrodziły wysiłki Luftwaffe gromkimi brawami. Każdy przecież lubi tęcze.
Tuż przed uderzeniem Autor zamknął oczy i westchnął. Byleby go tylko nie złapali i znowu nie zaprzęgli do roboty.
-Nyaaargh- wrzasnął po raz ostatni Nyancat przy lądowaniu awaryjnym.
Po dłuższej chwili Autor doszedł do siebie na dnie niewielkiego krateru. Jego dumna zbroja z maski od Jelcza cała była powyginana, a hełm gdzieś przepadł. Wtedy usłyszał jeden z najbardziej przerażających odgłosów w swoim życiu. SS-mańskie szpilki na asfalcie. Trwożliwie spojrzał na krawędź krateru, jednocześnie macając otoczenie w poszukiwaniu paladyńskiego młota bojowego. Jest! Znalazł! Złapał mocno broń i stanął chwiejnie gotów do walki.
Ale nad nim nie znajdował się zwykły SS-mann. Był to Super SS-mann. Autor zrozumiał, że jego nadzieje są tak nikłe jak szansa obniżki podatków. Mimo to poprawił uchwyt na młocie i stanął do walki. Adrenalina i fakt, że nie ma nic do stracenia dodały mu sił. Powoli zaczął odpychać Super SS-manna. Ten rozumiejąc, że nie wygra wściekł się. Jego furia była tak wielka, że aż wypadł mu monokl.
-Arnold- wrzasnął gardłowo.
Coś złamało drzewce młota. Autor odruchowo odskoczył do tyłu. Zauważył, że broń pękła od uderzenia pięścią. Należała ona do jednej wielkiej kupy mięśni, ubranej w skórzaną kurtkę i jeansy. Facet popatrzył na Autora zza czarnych szkieł okularów przeciwsłonecznych i wydawało się, że coś błysnęło tam na czerwono. Super SS-mann uśmiechnął się paskudnie. Wiedział, że wygrana jest jego.
Nagle mięśniak cofnął się. Wgniecenie na kurtce wskazywało, że czymś oberwał, może jakimś kamieniem. Autor popatrzył za siebie z nadzieją. Spomiędzy drzew wyszedł wielkanocny króliczek z miotaczem pisanek w łapach.
-Odstąp!- powiedział- Autor ma prawo do odpoczynku w święta!
Super SS-mann z wściekłością zaczął przeżuwać swój kapelusz.
-Scheisse! Scheisse! Scheisse!- ryknął na cały głos, ale cofnął się.
-Arnold- powiedział odwołując siepacza.
Mięśniak popatrzył uważnie na Autora.
-I'll be back- powiedział bez emocji i odszedł.
Autor usłyszał dochodzący z tyłu warkot. Odwrócił się trwożliwie i zobaczył samolot Luftwaffe. Rozpaczliwie usiłował pokierować Nyancatem, ale ostatecznie został zestrzelony. Przynajmniej zrobię tęcze- próbował myśleć pozytywnie. Jednak ciężko mu było na sercu zwłaszcza, że dzieci z okolicznych domów nagrodziły wysiłki Luftwaffe gromkimi brawami. Każdy przecież lubi tęcze.
Tuż przed uderzeniem Autor zamknął oczy i westchnął. Byleby go tylko nie złapali i znowu nie zaprzęgli do roboty.
-Nyaaargh- wrzasnął po raz ostatni Nyancat przy lądowaniu awaryjnym.
Po dłuższej chwili Autor doszedł do siebie na dnie niewielkiego krateru. Jego dumna zbroja z maski od Jelcza cała była powyginana, a hełm gdzieś przepadł. Wtedy usłyszał jeden z najbardziej przerażających odgłosów w swoim życiu. SS-mańskie szpilki na asfalcie. Trwożliwie spojrzał na krawędź krateru, jednocześnie macając otoczenie w poszukiwaniu paladyńskiego młota bojowego. Jest! Znalazł! Złapał mocno broń i stanął chwiejnie gotów do walki.
Ale nad nim nie znajdował się zwykły SS-mann. Był to Super SS-mann. Autor zrozumiał, że jego nadzieje są tak nikłe jak szansa obniżki podatków. Mimo to poprawił uchwyt na młocie i stanął do walki. Adrenalina i fakt, że nie ma nic do stracenia dodały mu sił. Powoli zaczął odpychać Super SS-manna. Ten rozumiejąc, że nie wygra wściekł się. Jego furia była tak wielka, że aż wypadł mu monokl.
-Arnold- wrzasnął gardłowo.
Coś złamało drzewce młota. Autor odruchowo odskoczył do tyłu. Zauważył, że broń pękła od uderzenia pięścią. Należała ona do jednej wielkiej kupy mięśni, ubranej w skórzaną kurtkę i jeansy. Facet popatrzył na Autora zza czarnych szkieł okularów przeciwsłonecznych i wydawało się, że coś błysnęło tam na czerwono. Super SS-mann uśmiechnął się paskudnie. Wiedział, że wygrana jest jego.
Nagle mięśniak cofnął się. Wgniecenie na kurtce wskazywało, że czymś oberwał, może jakimś kamieniem. Autor popatrzył za siebie z nadzieją. Spomiędzy drzew wyszedł wielkanocny króliczek z miotaczem pisanek w łapach.
-Odstąp!- powiedział- Autor ma prawo do odpoczynku w święta!
Super SS-mann z wściekłością zaczął przeżuwać swój kapelusz.
-Scheisse! Scheisse! Scheisse!- ryknął na cały głos, ale cofnął się.
-Arnold- powiedział odwołując siepacza.
Mięśniak popatrzył uważnie na Autora.
-I'll be back- powiedział bez emocji i odszedł.
czwartek, 5 kwietnia 2012
Test Koniec
Gabriel patrzył przerażony na żarzące się przedmioty i bezskutecznie próbował je ściągnąć. Nagle ktoś złapał go za rękę i chłopak szarpnął się bezwiednie.
-Uspokój się- powiedział Aurelius- Niczego nie dotykaj i daj im zareagować.
Młody mag popatrzył na niego. Twarz mistrza była spokojna, a spojrzenie skupiało się na bransolecie i pierścieniu. Gabriel popatrzył na pozostałą dwójkę. Verse próbował wcisnąć się w ścianę, a Firemane w napięciu czekała i patrzyła, niezdecydowana czy ma mu pomóc czy nie.
Przedmioty zalśniły jaśniej, przechodząc z czerwieni w biel. Z bransolety wystrzelił nagle łańcuch, który połączył ją z pierścieniem. I wtedy blask zaczął słabnąć, aż w końcu metal powrócił do pierwotnego, czarnego, koloru. Chociaż nie do końca. Po uważniejszemu przyjrzeniu się Gabriel zauważył, że kolor z czerni przeszedł w ciemnogranatowy, ale z większej odległości różnica ta była niezauważalna.
Łańcuch łączący pierścień i bransoletę nie był jedyną zmianą jaka zaszła w kształcie. Właściwie to co znajdowało się na przedramieniu Gabriela nie można było już uznać za bransoletę. Rozrosła się i zajmowała prawie pół przedramienia z wyglądu przypominając teraz bardziej karwasz. Zewnętrzną stronę pokrywał teraz piękny i skomplikowany wzór winnej latorośli.
-Gratuluje- powiedział w absolutnej ciszy Aurelius- Właśnie otrzymałeś kolejny element magicznego zestawu i o ile mogę to stwierdzić, nie ostatni.
Gabriel popatrzył na niego zagubiony. Jaki zestaw?-myślał.
Widząc kompletny brak zrozumienia u chłopaka mistrz westchnął.
-Później dokładnie ci to wytłumaczę- powiedział- A teraz chodźmy. Możecie przyjrzeć się jak wasi koledzy radzą sobie z próbami.
Udało mi się dobrnąć do krańca lodowca i patrzyłem właśnie na jakieś dwieście metrów pustej przestrzeni. Przynajmniej roboty drogowe w mojej głowie już się skończyły i mogłem skupić się całkowicie nad problemem zejścia w dół. Podrapałem się po policzku. Teoretycznie mogłem stopić lód i zrobić sobie zjeżdżalnie wodną, ale jakoś nie specjalnie podniecała mnie perspektywa taplania się w wodzie świeżo otrzymanej z lodowca. Nie żebym mógł zamarznąć we własnym świecie. Niemniej jednak zimno czuje.
I wpadłem na genialny pomysł. Wcale nie muszę nic topić. Zrobię sobie lodową zjeżdżalnie. No ale w moim wieku to już nie bardzo wypada zjeżdżać na tyłku. Tylko nie widziałem nigdzie żadnego jabłuszka albo sanek. Ergo trzeba sobie stworzyć. Ale po kolei.
Zabrałem się za stwarzanie lodowego toru. Ale taki prosty jak strzała nie byłby zabawny, dlatego dowaliłem masę korkociągów, wybrzuszeń i pętli. Popatrzyłem na sen szaleńca, który właśnie powstał i uśmiechnąłem się od ucha do ucha. Zdecydowanie będzie zabawa. Tyle że jabłuszko czy sanki już nie bardzo do tego pasują. Zastanowiłem się chwilę. Jakże się to nazywało? A tak. Bobslej.
I kiedy już miałem zamiar zrobić mój pojazd coś przebiło pokrywę lodu niedaleko mojej nogi. Popatrzyłem w tamtą stronę. Na powierzchnię wychynęła najpierw jedna ręka, a zaraz potem druga. Potem wydźwignął się tyłek i reszta ciała Grzesia. Podszedłem do niego i pomogłem mu się wygrzebać.
Przez chwilę leżał i oddychał ciężko. Potoczył błędnym wzrokiem po krajobrazie i w końcu się odezwał.
-Ja pierdolę.- jęknął- Coś ty kurwa zrobił?
-Kurort narciarski.- odpowiedziałem rechocząc- Plus tor bobslejowy.
Grześ rozejrzał się jeszcze raz.
-Jak ty masz zamiar zejść?- zapytał.
Bez słowa wskazałem tor kciukiem.
-Ooo nie.- wyszeptał
-Ooo tak.- powiedziałem z szerokim uśmiechem.
Po stworzeniu bobsleja i kasków zacząłem przygotowywać nas do zjazdu. Zacząłem mocno pchać mój pojazd z wrzeszczącym Grzesiem w środku. A dzięki manie poruszałem się naprawdę szybko.
Ruszyliśmy z kopyta. Tworzyliśmy piękny duet. Ja z tyłu rechocząc na całe gardło i Grześ z przodu wyjący cienko jak syrena policyjna. I wszystko byłoby świetnie, gdyby nie jeden tyci-tyci, ale ważny szczególik. Nie jestem architektem. I chociaż jako fizyk rozumiem jak pojazd trzyma się podłoża podczas jazdy do góry nogami, to nie bardzo jestem w stanie przełożyć to na budynki.
Dlatego właśnie po środku największej pętli zabrakło nam przyczepności. Przez chwile trwaliśmy w ciszy.
-Oj- powiedziałem nagle mocno spocony.
-Uspokój się- powiedział Aurelius- Niczego nie dotykaj i daj im zareagować.
Młody mag popatrzył na niego. Twarz mistrza była spokojna, a spojrzenie skupiało się na bransolecie i pierścieniu. Gabriel popatrzył na pozostałą dwójkę. Verse próbował wcisnąć się w ścianę, a Firemane w napięciu czekała i patrzyła, niezdecydowana czy ma mu pomóc czy nie.
Przedmioty zalśniły jaśniej, przechodząc z czerwieni w biel. Z bransolety wystrzelił nagle łańcuch, który połączył ją z pierścieniem. I wtedy blask zaczął słabnąć, aż w końcu metal powrócił do pierwotnego, czarnego, koloru. Chociaż nie do końca. Po uważniejszemu przyjrzeniu się Gabriel zauważył, że kolor z czerni przeszedł w ciemnogranatowy, ale z większej odległości różnica ta była niezauważalna.
Łańcuch łączący pierścień i bransoletę nie był jedyną zmianą jaka zaszła w kształcie. Właściwie to co znajdowało się na przedramieniu Gabriela nie można było już uznać za bransoletę. Rozrosła się i zajmowała prawie pół przedramienia z wyglądu przypominając teraz bardziej karwasz. Zewnętrzną stronę pokrywał teraz piękny i skomplikowany wzór winnej latorośli.
-Gratuluje- powiedział w absolutnej ciszy Aurelius- Właśnie otrzymałeś kolejny element magicznego zestawu i o ile mogę to stwierdzić, nie ostatni.
Gabriel popatrzył na niego zagubiony. Jaki zestaw?-myślał.
Widząc kompletny brak zrozumienia u chłopaka mistrz westchnął.
-Później dokładnie ci to wytłumaczę- powiedział- A teraz chodźmy. Możecie przyjrzeć się jak wasi koledzy radzą sobie z próbami.
Udało mi się dobrnąć do krańca lodowca i patrzyłem właśnie na jakieś dwieście metrów pustej przestrzeni. Przynajmniej roboty drogowe w mojej głowie już się skończyły i mogłem skupić się całkowicie nad problemem zejścia w dół. Podrapałem się po policzku. Teoretycznie mogłem stopić lód i zrobić sobie zjeżdżalnie wodną, ale jakoś nie specjalnie podniecała mnie perspektywa taplania się w wodzie świeżo otrzymanej z lodowca. Nie żebym mógł zamarznąć we własnym świecie. Niemniej jednak zimno czuje.
I wpadłem na genialny pomysł. Wcale nie muszę nic topić. Zrobię sobie lodową zjeżdżalnie. No ale w moim wieku to już nie bardzo wypada zjeżdżać na tyłku. Tylko nie widziałem nigdzie żadnego jabłuszka albo sanek. Ergo trzeba sobie stworzyć. Ale po kolei.
Zabrałem się za stwarzanie lodowego toru. Ale taki prosty jak strzała nie byłby zabawny, dlatego dowaliłem masę korkociągów, wybrzuszeń i pętli. Popatrzyłem na sen szaleńca, który właśnie powstał i uśmiechnąłem się od ucha do ucha. Zdecydowanie będzie zabawa. Tyle że jabłuszko czy sanki już nie bardzo do tego pasują. Zastanowiłem się chwilę. Jakże się to nazywało? A tak. Bobslej.
I kiedy już miałem zamiar zrobić mój pojazd coś przebiło pokrywę lodu niedaleko mojej nogi. Popatrzyłem w tamtą stronę. Na powierzchnię wychynęła najpierw jedna ręka, a zaraz potem druga. Potem wydźwignął się tyłek i reszta ciała Grzesia. Podszedłem do niego i pomogłem mu się wygrzebać.
Przez chwilę leżał i oddychał ciężko. Potoczył błędnym wzrokiem po krajobrazie i w końcu się odezwał.
-Ja pierdolę.- jęknął- Coś ty kurwa zrobił?
-Kurort narciarski.- odpowiedziałem rechocząc- Plus tor bobslejowy.
Grześ rozejrzał się jeszcze raz.
-Jak ty masz zamiar zejść?- zapytał.
Bez słowa wskazałem tor kciukiem.
-Ooo nie.- wyszeptał
-Ooo tak.- powiedziałem z szerokim uśmiechem.
Po stworzeniu bobsleja i kasków zacząłem przygotowywać nas do zjazdu. Zacząłem mocno pchać mój pojazd z wrzeszczącym Grzesiem w środku. A dzięki manie poruszałem się naprawdę szybko.
Ruszyliśmy z kopyta. Tworzyliśmy piękny duet. Ja z tyłu rechocząc na całe gardło i Grześ z przodu wyjący cienko jak syrena policyjna. I wszystko byłoby świetnie, gdyby nie jeden tyci-tyci, ale ważny szczególik. Nie jestem architektem. I chociaż jako fizyk rozumiem jak pojazd trzyma się podłoża podczas jazdy do góry nogami, to nie bardzo jestem w stanie przełożyć to na budynki.
Dlatego właśnie po środku największej pętli zabrakło nam przyczepności. Przez chwile trwaliśmy w ciszy.
-Oj- powiedziałem nagle mocno spocony.
środa, 4 kwietnia 2012
Test Cz.9
Gabriel pojawił się na oficjalnym ogłoszeniu zwycięzcy. Popatrzył po tłumie zebranych. Z łatwością zlokalizował Firemane, która górowała nad tłumem i rzucała się w oczy ze swoją grzywą ognistorudych włosów. Nie bardzo wiedział co zrobić, ale Slywia wybawiła go z kłopotu pokazując żeby podszedł. Gabriel uśmiechnął się niepewnie gdy podszedł, a Firemane przyjaźnie otoczyła go ramieniem. Pietia też się do niego uśmiechał, ale trochę smutno.
-Ładna walka.- powiedziała wesoło- Szkoda, że musiałeś odjechać na samym końcu.
-Przykro mi, że nie widziałem twoich walk- powiedział Gabriel.
-Nooo, Ta walka z Pietią to było coś- powiedziała, żywo-Jak długo go znam, to jeszcze tak nie walczył.
-Eee tam- machnął ręką wampir- I tak zawsze z tobą przegrywam.
-Przegrywasz, bo masz negatywne nastawienie- Odparowała Firemane
Val mruknął coś pod nosem i zostawił temat. Wtedy Gabriel zobaczył zbliżającego się z uśmieszkiem wyższości Juliusa Verse. Najpewniej chciał powywyższać się swoim zwycięstwem. Poczuł, że Firemane lekko sztywnieje, była zmęczona po walce z Pietią, ale zwycięstwo to zwycięstwo i musiałaby słuchać przechwałek szlachcica, bo duma nie pozwoliłaby jej odejść.
I wtedy Verse zobaczył Gabriela. Zbladł natychmiast i ruszył w przeciwnym kierunku.
Slywia zrelaksowała się i uśmiechnęła szeroko.
-Dzięki- powiedziała- Gdybym musiała słuchać przechwałek tego nadętego dupka, to chyba dałabym mu w pysk.
-Nie ma sprawy- odpowiedział z uśmiechem.
Dalszą rozmowę przerwało wejście Aureliusa na mównicę.
-Drodzy uczniowie.- zaczął, a jego głos za sprawą magii rozniósł się po całym polu- Mam przyjemność mianować dwójkę finalistów pełnoprawnymi magami. Proszę podejdźcie, Juliusie Verse, Slywio Firemane.
-No dalej- powiedział Val delikatnie klepiąc ją w plecy- Idź.
Firemane ruszyła. Z początku sztywno, potem już swobodniej.
Aurelius z uśmiechem uścisnął dłoń najpierw Versa, potem Firemane. Następnie wręczył im w tej kolejności srebrne pierścienie z małymi niebieskimi diamentami. Każdy uznany mag bojowy miał taki, z wygrawerowanym własnym imieniem.
Oboje zadowoleni z siebie stanęli na podwyższeniu po prawej i za Aureliusem. Wszyscy obecni uczniowie bili im brawo.
Stary czarodziej uniósł ręce prosząc o cisze.
-Tradycyjnie przeszlibyśmy teraz do prób- powiedział- Ale w tym roku jeden z uczniów zadziwił nas wszystkich swoimi umiejętnościami. Dlatego rada jednomyślnie postanowiła dać temu uczniowi honorowe nadanie na maga bojowego. Gabrielu pozwól tutaj.
Chłopak zamarł nie dowierzając własnym uszom. Czyli jednak Markus miał racje. Otrzymał honorowe nadanie. Z tego stanu wyrwało go lekkie klepanie w ramię.
-Gratuluje- powiedział Val z uśmiechem i był to uśmiech całkowicie szczery.- zasłużyłeś sobie na to.
Gabriel uśmiechnął się, życzył Pietii powodzenia w testach i ruszył w stronę podwyższenia.
Stanął przed Aureliusem z szerokim uśmiechem.
-Kaptur- powiedział starszy mag.- musisz go zdjąć. Wymaga tego powaga sytuacji.
Chłopak wzruszył ramionami. Teraz było mu już wszystko jedno jak inni zareagują na jego wygląd. Przywykł do przebywania z ludźmi i nie obawiał się już tak ich opinii. Swobodnie odrzucił kaptur i wyprostował się do pełnych dwóch metrów.
Powoli rozeszła się fala szeptów, ale poza tym nie było żadnych gwałtownych reakcji. Gabriel rzucił okiem w stronę Firemane, ale ta tylko dalej się uśmiechała. Kompletnie zrelaksowany odebrał swój pierścień i stanął koło niej. Zauważył, że Verse zacisnął lekko wargi, ale poza tym nie pokazał żadnej reakcji. Gdy Gabriel stanął twarzą w stronę pozostałych uczniów uniosły się brawa.
Aurelius klasnął po chwili w dłonie i ponownie poprosił o cisze.
- Teraz proszę powróćcie na arenę. Tam odbędą się testy. A was- powiedział do trójki świeżo upieczonych magów- zapraszam za mną.
Zaprowadził ich do loży w której przebywali członkowie rady. Znajdowały się w niej wygodne fotele i duży stół na którym znajdowała się bogato zdobiona złotem skrzynia. Oczywiście widok na arenę był doskonały.
- A teraz każde z was otrzyma podarunek- powiedział poważnie Aurelius- Macie to także utrzymać w tajemnicy, gdyż dary te przysługują tylko finałowej parze i osobie, która została honorowo nadana na maga.
Potoczył po nich uważnym spojrzeniem, a oni kiwnęli tylko głowami.
-Dobrze- powiedział głaszcząc wieko skrzyni- teraz będziecie podchodzić po kolei. Wymówicie swoje imię i odbierzcie swoje nagrody.
Pierwszy ruszył Verse. Po wymówieniu imienia i nazwiska skrzynia sama się otworzyła. Szlachcic wyciągnął z niej piękny rapier z niesamowicie jasnym ostrzem. Następnie podeszła Firemane. W skrzyni znalazła czerwone rękawice zrobione ze skóry jakiegoś gada. Iskrzyły się delikatnie przy każdym ruchu. Ostatni podszedł Gabriel. Wymówił swoje imię i nic się nie stało. Spróbował więc ponownie i znowu nic się nie stało.
Czerwieniejąc ze wstydu i słysząc tłumiony śmiech Versa popatrzył na mistrza. Ten podrapał się w głowę najwyraźniej nie rozumiejąc co się dzieję.
-Może spróbuj ryknąć?- spróbował Aurelius
-Eeee, ryknąć?- powiedział ogłupiały Gabriel. I wtedy wieko skrzyni odskoczyło.
Wszyscy popatrzyli na przedmiot a następnie na mistrza.
-Najwyraźniej zareagowała z opóźnieniem- powiedział spokojnie- Nadanie honorowe jest rzadkie.
Młodzi magowie kiwnęli głowami i Gabriel sięgnął do skrzyni i wyciągnął czarny pierścień. Chłopak popatrzył niepewnie po zebranych. Verse patrzył na niego z jawną kpiną w oczach, Firemane lekko zmartwiona, a Aurelius patrzył na pierścień i wyglądał jakby się zastanawiał.
-No to załóż go- powiedział mistrz
Gabriel zaczął po kolei przymierzać pierścień na palce. Okazało się, że idealnie pasuje na środkowy palec prawej ręki. Zacisnął kilkukrotnie dłoń na próbę, ale miał uczucie jakby nic nie znajdowało się na ręce.
I nagle pierścień i bransoleta, którą Gabriel kupił lata temu na Festiwalu rozbłysnęły szkarłatnym światłem.
Leżałem na plecach. Nie do końca wiedziałem kiedy się przewróciłem, ale teraz leżałem. Było mi dobrze. Nie żeby zaraz wygodnie. Po prostu coś chłodziło mi obolałą łepetynę i byłem za to wdzięczny.
Kiedy w końcu poczułem, że widzę wyraźnie usiadłem i przez dłuższą chwile tak pozostałem. Podłoże było zimne i białe. Aha, czyli podczas ataku wściekłości musiałem stworzyć śnieg. Hmm przynajmniej podziałał jako środek przeciwbólowy. Powoli wstałem i dalej patrzyłem pod nogi. Kiedy wirowanie w końcu ustało rozejrzałem się wokół.
-Oooo kurwa- jęknąłem- Kuuurwa...
Obróciłem się wokół własnej osi z szeroko otwartymi oczami i szczęką szorującą po podłożu. Nie mogłem uwierzyć w to co widziałem.
Kojarzycie te stare filmy z Supermanem? Te w których młody Clark wyrusza na biegun, rzuca kryształ w lód i wyrasta zamek? Efekt zapiera dech w piersiach tak samo jak to co ja zrobiłem podczas ataku furii.
Nie, nie zrobiłem sobie lodowego zamku. Co ja Królowa Śniegu?
Zamiast tego stworzyłem lodowiec. Zajebiście duży lodowiec. Ale nie taki jak w Arktyce czy Antarktyce. To był lodowiec w górach... Wspomniałem, że do wczoraj moja kraina była płaska jeśli nie liczyć drzew, krzewów i strumyków? No a teraz miałem pasmo górskie. I to bynajmniej nie rozmiarów Sudetów czy Tatr. Coś jak Alpy? No trochę większe może? Sam nie wiem. Ale sporo większe niż góry Polskie, wiem bo w nich piłem... To znaczy chodziłem po nich.
Ogólnie podziwiałem swoją kreatywność. Stworzyć coś takiego podczas takiego zamętu myślowego jak wczoraj? A do tej pory największe co stworzyłem to był leżak? Po raz kolejny uświadamiam sobie, że jednak jestem geniuszem.
Jest tylko jeden problem... Nie wiem jak zejść na dół.
-Ładna walka.- powiedziała wesoło- Szkoda, że musiałeś odjechać na samym końcu.
-Przykro mi, że nie widziałem twoich walk- powiedział Gabriel.
-Nooo, Ta walka z Pietią to było coś- powiedziała, żywo-Jak długo go znam, to jeszcze tak nie walczył.
-Eee tam- machnął ręką wampir- I tak zawsze z tobą przegrywam.
-Przegrywasz, bo masz negatywne nastawienie- Odparowała Firemane
Val mruknął coś pod nosem i zostawił temat. Wtedy Gabriel zobaczył zbliżającego się z uśmieszkiem wyższości Juliusa Verse. Najpewniej chciał powywyższać się swoim zwycięstwem. Poczuł, że Firemane lekko sztywnieje, była zmęczona po walce z Pietią, ale zwycięstwo to zwycięstwo i musiałaby słuchać przechwałek szlachcica, bo duma nie pozwoliłaby jej odejść.
I wtedy Verse zobaczył Gabriela. Zbladł natychmiast i ruszył w przeciwnym kierunku.
Slywia zrelaksowała się i uśmiechnęła szeroko.
-Dzięki- powiedziała- Gdybym musiała słuchać przechwałek tego nadętego dupka, to chyba dałabym mu w pysk.
-Nie ma sprawy- odpowiedział z uśmiechem.
Dalszą rozmowę przerwało wejście Aureliusa na mównicę.
-Drodzy uczniowie.- zaczął, a jego głos za sprawą magii rozniósł się po całym polu- Mam przyjemność mianować dwójkę finalistów pełnoprawnymi magami. Proszę podejdźcie, Juliusie Verse, Slywio Firemane.
-No dalej- powiedział Val delikatnie klepiąc ją w plecy- Idź.
Firemane ruszyła. Z początku sztywno, potem już swobodniej.
Aurelius z uśmiechem uścisnął dłoń najpierw Versa, potem Firemane. Następnie wręczył im w tej kolejności srebrne pierścienie z małymi niebieskimi diamentami. Każdy uznany mag bojowy miał taki, z wygrawerowanym własnym imieniem.
Oboje zadowoleni z siebie stanęli na podwyższeniu po prawej i za Aureliusem. Wszyscy obecni uczniowie bili im brawo.
Stary czarodziej uniósł ręce prosząc o cisze.
-Tradycyjnie przeszlibyśmy teraz do prób- powiedział- Ale w tym roku jeden z uczniów zadziwił nas wszystkich swoimi umiejętnościami. Dlatego rada jednomyślnie postanowiła dać temu uczniowi honorowe nadanie na maga bojowego. Gabrielu pozwól tutaj.
Chłopak zamarł nie dowierzając własnym uszom. Czyli jednak Markus miał racje. Otrzymał honorowe nadanie. Z tego stanu wyrwało go lekkie klepanie w ramię.
-Gratuluje- powiedział Val z uśmiechem i był to uśmiech całkowicie szczery.- zasłużyłeś sobie na to.
Gabriel uśmiechnął się, życzył Pietii powodzenia w testach i ruszył w stronę podwyższenia.
Stanął przed Aureliusem z szerokim uśmiechem.
-Kaptur- powiedział starszy mag.- musisz go zdjąć. Wymaga tego powaga sytuacji.
Chłopak wzruszył ramionami. Teraz było mu już wszystko jedno jak inni zareagują na jego wygląd. Przywykł do przebywania z ludźmi i nie obawiał się już tak ich opinii. Swobodnie odrzucił kaptur i wyprostował się do pełnych dwóch metrów.
Powoli rozeszła się fala szeptów, ale poza tym nie było żadnych gwałtownych reakcji. Gabriel rzucił okiem w stronę Firemane, ale ta tylko dalej się uśmiechała. Kompletnie zrelaksowany odebrał swój pierścień i stanął koło niej. Zauważył, że Verse zacisnął lekko wargi, ale poza tym nie pokazał żadnej reakcji. Gdy Gabriel stanął twarzą w stronę pozostałych uczniów uniosły się brawa.
Aurelius klasnął po chwili w dłonie i ponownie poprosił o cisze.
- Teraz proszę powróćcie na arenę. Tam odbędą się testy. A was- powiedział do trójki świeżo upieczonych magów- zapraszam za mną.
Zaprowadził ich do loży w której przebywali członkowie rady. Znajdowały się w niej wygodne fotele i duży stół na którym znajdowała się bogato zdobiona złotem skrzynia. Oczywiście widok na arenę był doskonały.
- A teraz każde z was otrzyma podarunek- powiedział poważnie Aurelius- Macie to także utrzymać w tajemnicy, gdyż dary te przysługują tylko finałowej parze i osobie, która została honorowo nadana na maga.
Potoczył po nich uważnym spojrzeniem, a oni kiwnęli tylko głowami.
-Dobrze- powiedział głaszcząc wieko skrzyni- teraz będziecie podchodzić po kolei. Wymówicie swoje imię i odbierzcie swoje nagrody.
Pierwszy ruszył Verse. Po wymówieniu imienia i nazwiska skrzynia sama się otworzyła. Szlachcic wyciągnął z niej piękny rapier z niesamowicie jasnym ostrzem. Następnie podeszła Firemane. W skrzyni znalazła czerwone rękawice zrobione ze skóry jakiegoś gada. Iskrzyły się delikatnie przy każdym ruchu. Ostatni podszedł Gabriel. Wymówił swoje imię i nic się nie stało. Spróbował więc ponownie i znowu nic się nie stało.
Czerwieniejąc ze wstydu i słysząc tłumiony śmiech Versa popatrzył na mistrza. Ten podrapał się w głowę najwyraźniej nie rozumiejąc co się dzieję.
-Może spróbuj ryknąć?- spróbował Aurelius
-Eeee, ryknąć?- powiedział ogłupiały Gabriel. I wtedy wieko skrzyni odskoczyło.
Wszyscy popatrzyli na przedmiot a następnie na mistrza.
-Najwyraźniej zareagowała z opóźnieniem- powiedział spokojnie- Nadanie honorowe jest rzadkie.
Młodzi magowie kiwnęli głowami i Gabriel sięgnął do skrzyni i wyciągnął czarny pierścień. Chłopak popatrzył niepewnie po zebranych. Verse patrzył na niego z jawną kpiną w oczach, Firemane lekko zmartwiona, a Aurelius patrzył na pierścień i wyglądał jakby się zastanawiał.
-No to załóż go- powiedział mistrz
Gabriel zaczął po kolei przymierzać pierścień na palce. Okazało się, że idealnie pasuje na środkowy palec prawej ręki. Zacisnął kilkukrotnie dłoń na próbę, ale miał uczucie jakby nic nie znajdowało się na ręce.
I nagle pierścień i bransoleta, którą Gabriel kupił lata temu na Festiwalu rozbłysnęły szkarłatnym światłem.
Leżałem na plecach. Nie do końca wiedziałem kiedy się przewróciłem, ale teraz leżałem. Było mi dobrze. Nie żeby zaraz wygodnie. Po prostu coś chłodziło mi obolałą łepetynę i byłem za to wdzięczny.
Kiedy w końcu poczułem, że widzę wyraźnie usiadłem i przez dłuższą chwile tak pozostałem. Podłoże było zimne i białe. Aha, czyli podczas ataku wściekłości musiałem stworzyć śnieg. Hmm przynajmniej podziałał jako środek przeciwbólowy. Powoli wstałem i dalej patrzyłem pod nogi. Kiedy wirowanie w końcu ustało rozejrzałem się wokół.
-Oooo kurwa- jęknąłem- Kuuurwa...
Obróciłem się wokół własnej osi z szeroko otwartymi oczami i szczęką szorującą po podłożu. Nie mogłem uwierzyć w to co widziałem.
Kojarzycie te stare filmy z Supermanem? Te w których młody Clark wyrusza na biegun, rzuca kryształ w lód i wyrasta zamek? Efekt zapiera dech w piersiach tak samo jak to co ja zrobiłem podczas ataku furii.
Nie, nie zrobiłem sobie lodowego zamku. Co ja Królowa Śniegu?
Zamiast tego stworzyłem lodowiec. Zajebiście duży lodowiec. Ale nie taki jak w Arktyce czy Antarktyce. To był lodowiec w górach... Wspomniałem, że do wczoraj moja kraina była płaska jeśli nie liczyć drzew, krzewów i strumyków? No a teraz miałem pasmo górskie. I to bynajmniej nie rozmiarów Sudetów czy Tatr. Coś jak Alpy? No trochę większe może? Sam nie wiem. Ale sporo większe niż góry Polskie, wiem bo w nich piłem... To znaczy chodziłem po nich.
Ogólnie podziwiałem swoją kreatywność. Stworzyć coś takiego podczas takiego zamętu myślowego jak wczoraj? A do tej pory największe co stworzyłem to był leżak? Po raz kolejny uświadamiam sobie, że jednak jestem geniuszem.
Jest tylko jeden problem... Nie wiem jak zejść na dół.
niedziela, 1 kwietnia 2012
Prima Aprilis
Autor tępo wpatrywał się w monitor. Żeby tak mu się chciało jak mu się nie chce pisać.... Uparcie spoglądał na bloga z nadzieją, że tekst sam się napisze. Niestety nie pojawiła się ani jedna linijka. Westchnął więc, zamknął kartę przeglądarki i postanowił oddać się słodkiemu lenistwu.
Drzwi do pokoju wypadły z hukiem. Przerażony Autor popatrzył w stronę z której doszedł dźwięk. Z niedowierzaniem patrzył na osobę stojącą w drzwiach. Był to wysoki, błękitnooki blondyn w SS-mańskim mundurze. No a przynajmniej od pasa w górę był to mundur. Bo na dole... Ubrany był w szpilki, siatkowe rajstopy, stringi i pas od pończoch, wszystko oczywiście czarne.
SS-mann trzasnął pejczem który trzymał.
-Schreiben- warknął
Autor zrobił wielkie oczy i rzucił się w kierunku kuchni, po drodze strącając monitor na biurku. Spróbował schować się do lodówki, ale po otworzeniu drzwiczek okazało się, że ktoś siedział już w środku. Jamajczyk ze szronem pokrywającym wąsy palił bucha. Popatrzył na Autora z wyrzutem.
-Me be busy mon- powiedział i zamknął lodówkę.
Tymczasem Autor usłyszał złowrogi stukot obcasów. Zbladł. Już wiedział, że nie ma ucieczki i przyjdzie mu pisać posty pod SS-mańskim biczem.
-Chodź tutaj- usłyszał krzyk z korytarza
Nie mając nic do stracenia Autor pognał na złamanie karku, na korytarz. Zobaczył tam sporą szafę która kiwała zachęcająco drzwiczkami. Zatrzymał się niepewny, gdy zza rogu wyłonił się SS-mann. Autor rzucił się więc do szafy. Drzwiczki zamknęły się za nim same.
-Pociągnij sznurek- usłyszał
Autor zaczął gorączkowo obmacywać wnętrze szafy w poszukiwaniu sznurka. Gdy usłyszał, że stukot ustał, zamarł. A gdy powietrze przeszył pierwszy świst, zdwoił swoje wysiłki.
W końcu odnalazł sznurek i z całej siły pociągnął.
Rozległ się głośny huk i szafa wystartowała jak rakieta.
-Scheise!- ryknął SS-mann i z furią rzucił pejczem o podłogę.
Wybiegł na balkon i patrzył za oddalającą się szafą. Zacisnął zęby i z pod czarnego płaszcza wyciągnął Panzerfausta. Zaczął mierzyć i z paskudnym, sadystycznym uśmiechem strzelił.
Szafa zniknęła w eksplozji. SS-mann zaczął rechotać z uciechy. Śmiech urwał się gwałtownie gdy zobaczył co wyłania się z chmury po wybuchu.
Z obłoku wyłonił się Autor. Ubrany w lśniącą zbroję wyklepaną z maski od Jelcza oraz hełmem zrobionym z elementów kokpitu Stara. Za jego plecami, na wzór husarskich skrzydeł, powiewała biała flaga z napisem "Moralność". Lecz największe wrażenie sprawiał wierzchowiec Autora. Odjeżdżał on wierzchem na Nyancacie w stronę zachodzącego słońca.
SS-mann z furią rzucił na podłogę swoim kapeluszem. Wiedział już, że dziś posta nie będzie. Jamajczyk z lodówki podszedł do biedaka, poklepał go po ramieniu i dał się zaciągnąć dla uspokojenia.
Ciąg dalszy być może nastąpi...
Drzwi do pokoju wypadły z hukiem. Przerażony Autor popatrzył w stronę z której doszedł dźwięk. Z niedowierzaniem patrzył na osobę stojącą w drzwiach. Był to wysoki, błękitnooki blondyn w SS-mańskim mundurze. No a przynajmniej od pasa w górę był to mundur. Bo na dole... Ubrany był w szpilki, siatkowe rajstopy, stringi i pas od pończoch, wszystko oczywiście czarne.
SS-mann trzasnął pejczem który trzymał.
-Schreiben- warknął
Autor zrobił wielkie oczy i rzucił się w kierunku kuchni, po drodze strącając monitor na biurku. Spróbował schować się do lodówki, ale po otworzeniu drzwiczek okazało się, że ktoś siedział już w środku. Jamajczyk ze szronem pokrywającym wąsy palił bucha. Popatrzył na Autora z wyrzutem.
-Me be busy mon- powiedział i zamknął lodówkę.
Tymczasem Autor usłyszał złowrogi stukot obcasów. Zbladł. Już wiedział, że nie ma ucieczki i przyjdzie mu pisać posty pod SS-mańskim biczem.
-Chodź tutaj- usłyszał krzyk z korytarza
Nie mając nic do stracenia Autor pognał na złamanie karku, na korytarz. Zobaczył tam sporą szafę która kiwała zachęcająco drzwiczkami. Zatrzymał się niepewny, gdy zza rogu wyłonił się SS-mann. Autor rzucił się więc do szafy. Drzwiczki zamknęły się za nim same.
-Pociągnij sznurek- usłyszał
Autor zaczął gorączkowo obmacywać wnętrze szafy w poszukiwaniu sznurka. Gdy usłyszał, że stukot ustał, zamarł. A gdy powietrze przeszył pierwszy świst, zdwoił swoje wysiłki.
W końcu odnalazł sznurek i z całej siły pociągnął.
Rozległ się głośny huk i szafa wystartowała jak rakieta.
-Scheise!- ryknął SS-mann i z furią rzucił pejczem o podłogę.
Wybiegł na balkon i patrzył za oddalającą się szafą. Zacisnął zęby i z pod czarnego płaszcza wyciągnął Panzerfausta. Zaczął mierzyć i z paskudnym, sadystycznym uśmiechem strzelił.
Szafa zniknęła w eksplozji. SS-mann zaczął rechotać z uciechy. Śmiech urwał się gwałtownie gdy zobaczył co wyłania się z chmury po wybuchu.
Z obłoku wyłonił się Autor. Ubrany w lśniącą zbroję wyklepaną z maski od Jelcza oraz hełmem zrobionym z elementów kokpitu Stara. Za jego plecami, na wzór husarskich skrzydeł, powiewała biała flaga z napisem "Moralność". Lecz największe wrażenie sprawiał wierzchowiec Autora. Odjeżdżał on wierzchem na Nyancacie w stronę zachodzącego słońca.
SS-mann z furią rzucił na podłogę swoim kapeluszem. Wiedział już, że dziś posta nie będzie. Jamajczyk z lodówki podszedł do biedaka, poklepał go po ramieniu i dał się zaciągnąć dla uspokojenia.
Ciąg dalszy być może nastąpi...
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)