Translate

niedziela, 25 marca 2012

Test Cz.7.1

Po pojedynku Gabriela Eryk lekko zmienił pozycje. Teraz leżał twarzą w strumieniu i dziarsko bulgotał. Zaczynałem mu trochę współczuć.
Zastanawiacie się zapewne kim jest bieżący narrator, przecież to Eryk ma wyłączność na narracje w pierwszej osobie. Ale widzicie, ja też jestem Erykiem.... W pewnym sensie oczywiście. Nazywam się Grześ i jestem dupogłowcem... Wróć. Tego nie było. Jestem Grześ i jestem drewnianą lalką. Przed chwilą docinałem Erykowi, ale od kiedy przestał reagować szybko mi się to znudziło. Zabawa jest tylko wtedy kiedy ofiara się szamocze.
I z racji braku możliwości dręczenia Eryka zacząłem oglądać kolejne pojedynki.
Pierwsza wystąpiła Firemane. Walczyła z innym magiem ognia i chyba cholernie zależało jej na wygranej, bo walczyła w formie wilkołaka. Miała prawie trzy metry wzrostu i tyle mięśni, że nawet z miejsca na widowni było widać ich węzły. Miałem ochotę zesrać się ze strachu na sam widok, szczęśliwie grawitacja działała na moją niekorzyść.
A gdy strach już opadł mogłem tylko podziwiać jak piękną maszyną do zabijania była. Szybka i zwinna. Załatwiła przeciwnika zanim ten rzucił pierwsze zaklęcie. Co ciekawe nie zadała nawet jednego ciosu. Po prostu złapała jego gardło szczękami i warknęła tak, że usłyszała cała publiczność. Firemane została natychmiast ogłoszona zwycięzcą, a bidny chłopak chyba się sfajdał ze strachu. A przynajmniej szedł tak jakby miał dziesięć kilo w gaciach.
Następnie walczył Pietia i on dla odmiany miał cholerny problem. Mag wody z którym walczył zawilgocił mu całą ziemię, tak że ta nie poruszała się wystarczająco szybko. Ostatecznie Val zdecydował stworzyć coś podobnego do bagna. Ten zabieg w końcu pozwolił mu dosięgnąć przeciwnika. Przeszli do wali wręcz i tu Pietia wygrałby szybko, gdyby nie był tak zmęczony. W efekcie, walka przedłużyła się i wampir zarobił kilka naprawdę bolesnych trafień. Kiedy w końcu pokonał przeciwnika i zszedł z areny chwiejnym krokiem prawie wywrócił się na Firemane i Gabriela.
Z bliska wyglądał koszmarnie. Podbite oko, złamany nos i rozbita warga najbardziej rzucały się w oczy. Ale patrząc na to jak krzywił się przy oddychaniu, musiał mieć popękane żebra. Szczęśliwie kapłani którzy odpowiadali za leczenie uczniów szybko doprowadzili go do porządku. Nawet wyczyścili uwalane błotem ubranie. Widząc tak znacząco poprawę stanu Vala, Firemane przyjaźnie rąbnęła go w plecy. Ale ponieważ wampir był osłabiony to wywrócił się od siły uderzenia. Wszyscy obecni kapłani na raz naskoczyli na Slywie i opieprzyli z góry na dół. Jej twarz zrobiła się równie czerwona co włosy. Ryknąłem śmiechem na ten widok. I to był błąd.
Usłyszałem, że po mojej lewej coś się podnosi. Był to Eryk. Wyglądał przerażająco z wodą skapującą z twarzy i przekrwionymi oczami. Popatrzył na mnie z absolutną nienawiścią i jego niesamowicie niebieskie oczy zapłonęły wewnętrznym blaskiem. Znak rozpoznawczy, że zbiera mane.
-Trociana poduszka- wywarczał i podniósł rękę. Nie patrzyłem już co robi dalej. Po prostu zacząłem uciekać i modliłem się, żeby ból głowy utrudniał mu celowanie.


Gabriel był bardziej zdenerwowany niż chciał przyznać. Mecz półfinałowy. Jeśli wygra, to zostanie uznany za pełnoprawnego maga. Jeśli nie, to czekają go testy, które zmieniały się co roku. Do tego jego przeciwnikiem miał być bardzo nie przyjemy Verse. Chociaż i tak uważał, że był w lepszej sytuacji niż Pietia i Slywia, którzy musieli walczyć ze sobą.
-Julius Verse i Gabriel proszeni są o stawienie się na arenie- zakomunikował sędzia.
Gabriel przejechał dłonią po krótkich ciemnobrązowych włosach, narzucił kaptur i ruszył na arenę. Jego przeciwnik czekał już na niego. Patrzył zarozumiale na Gabriela. Wyglądał jakby nie brał tego testu na serio.
Gabriel westchnął ciężko i przygotował się do walki. Chciał być gotowy i zaatakować natychmiast po rozpoczęciu. Czuł, że musi zmazać ten arogancki uśmiech. I tylko dzięki temu przygotowaniu nie przegrał od pierwszego ciosu.
W momencie gdy sędzia rozpoczął walkę Verse miał już gotowe zaklęcie. Wystrzelił dzięki niemu do przodu i prawie trafił Gabriela w żołądek. Ten ledwie cudem wywinął się i pięść otarła się delikatnie o żebra. Chlasnął na odlew wodą, ale Verse już znajdował się w innym miejscu. Zaczęła się błyskawiczna wymiana ciosów. Z jednej strony Gabriel, który wyciskał z siebie siódme poty, żeby uniknąć niesamowicie szybkich ataków i kontratakować w tym samym czasie. Z drugiej Verse, który najwyraźniej myślał, że natychmiastowy atak da mu zwycięstwo. Technika której używał była wyraźnie energiożerna, ponieważ niemal natychmiast zaczął się pocić, ale pozwalała mu uderzać Gabriela raz za razem i nie otrzymywać obrażeń.
Po chwili przeciwnicy odskoczyli od siebie na bezpieczną odległość. Verse dyszał ciężko i był przeraźliwie spocony, ale poza tym nieuszkodzony. Gabriel prawie równie zmęczony, ale za to z masą otarć i małych siniaków. Po ostatnim ciosie którego nie udało mu się uniknąć kłuło go w boku przy oddychaniu.
Verse wziął głębszy oddech i znowu rzucił się do walki. Gabriel próbował uskoczyć, ale gwałtowne ukłucie bólu spowolniło go i dostał w żołądek tak, że aż go zgięło. Szlachcic widząc słabość przeciwnika poprawił zaklęciem. Nie ograniczał się. Przyładował z całej siły i Gabriel odfrunął. Z hukiem i trzaskiem pękającego drewna uderzył o drewniane ogrodzenie wokół areny. Ciśnienie wiatru użytego przez Versa było tak wielkie, że w miejscu w którym wylądował Gabriel uniosła się spora chmura kurzu.
Nad areną zaległa cisza. W chmurze kurzu nic się nie poruszało. Nie dał się z tamtąd słyszeć żaden dźwięk. Verse parsknął cichym śmiechem. Z widowni zaczęły docierać ciche brawa, rosnące z każdą chwilą. Sędzia zaczął biec do miejsca w którym leżał Gabriel.
I nagle chwilę triumfu Versa przerwał odgłos spadającej deski. Sędzia zatrzymał się patrząc w chmurę niepewnie. Widzowie także zamilkli patrząc z oczekiwaniem.
W chmurze ktoś ewidentnie się ruszał. Podniósł się tam chwiejnie cień. Uniósł rękę do twarzy i kilkakrotnie zacisnął pięść, jakby sprawdzając czy wszystko z nią w porządku. I wtedy stało się coś czego nikt się nie spodziewał i co u wielu spowodowało ciarki na plecach. Po arenie rozszedł się dźwięk. Niski, dudniący śmiech.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz