Walka o mury toczyła się z różnym szczęściem przez cały dzień. Gdy magom z naszej strony udawało się znaleźć lukę w obronie przeciwnika udawało się ich odepchnąć na kilkanaście minut, chociaż gdy mówię magom mam na myśli samego siebie. To ja wynajdowałem szczeliny w tarczach wrogiej armii i to ja wybierałem zaklęcia, które zapewniały przeciwnikom prawdziwą rzeźnie. Mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że gdyby nie moja osoba, to Roland miałby już te mury, jeśli nie całą twierdzę.
Szczęśliwie atak przerwano z nastaniem nocy w imię zasady "nie widzę kogo dźgam". Mieliśmy sporo rannych, ale szczęśliwie niewielu zabitych, jednakże siły jakie mogliśmy obecnie wystawić stanowiły mniej więcej połowę stanu początkowego. Bez zdziwienia za większość strat odpowiadały lokalne wojska i nie mówię tutaj o liczbie zabitych, ale stanie procentowym.
Wśród najemników mieliśmy trzy trupy, królewscy stracili czterech, a lokalni prawie sześćdziesięciu. Pocieszający jest fakt, że atakujący stracili około pięciuset ludzi, może więcej może mniej, z takimi zwałami zwłok ciężko to określić dokładnie. Byłem też bardzo zadowolony, że Gabriel poradził sobie przez cały dzień sam, prawie nie musiałem mu pomagać, jeśli pominiemy kilka ostrzeżeń o nadchodzącym mieczu/strzale/głazie.
Pietia snuł się po murach jak duch, naprawiając co się da, a wszyscy, którzy nie stali na straży pomagali przy przenoszeniu rannych. Gabriel jako mag wody pomagał także przy leczeniu, chociaż zatrzymanie krwawienia i przyspieszenie regeneracji uszkodzonych tkanek było wszystkim co był w stanie zrobić, to i tak odciążało to felczerów i kapłanów. Właściwie każdy kto potrafił oczyścić i zszyć rany był zaprzągnięty do pracy.
Wszystko to, jęki, krew, zwały trupów, wydawały mi się nierealne. Tak jakbym oglądał film. Może dlatego, że przez tyle lat żyłem w relatywnym spokoju? A może dlatego, że kiedy Gabriel biegał z bandażami, ślizgając się w błocie powstałym z krwi rannych i poległych, ja siedziałem w drewnianym, bujanym fotelu patrząc na szemrzący strumyk i zielone pola trawy?
Translate
piątek, 17 sierpnia 2012
wtorek, 14 sierpnia 2012
Niepokoje Cz.11
Gabriel wypadł na dziedziniec kompletnie ubrany, za co odpowiadał Eryk, który stracił poczucie czasu i nie zdążył się rozebrać przed utratą kontroli nad ciałem. Mag rozejrzał się po chaosie panującym w twierdzy nie wiedząc co ma ze sobą zrobić.
-Najemnicy!- usłyszał ryk dochodzący z okolic murów.- Na mury odpierać wroga!
Gabriel bez dalszego namysłu rzucił się w stronę walczących. Pomagając sobie magią wskoczył na mur i tym samym ruchem którym wyciągnął miecz z pochwy zabił pierwszego przeciwnika. Poświęcił chwilę na zlokalizowanie najbliższej drabiny i ruszył w jej kierunku.
Na drodze stanął mu trzech żołnierzy, nie miałby problemu z pokonaniem ich, ale brakowało mu na to czasu. Dlatego wymamrotał szybko kilka słów i zepchnął ich z murów pchnięciem wiatru. Nie zwracając uwagi na przerażone okrzyki spadających ruszył biegiem w dalszą drogę.
Dobiegł do drabiny i zobaczył głowę i ramiona wrogiego żołnierza wystające zza krawędzi muru. Nie myśląc wiele ciał na odlew oddzielając głowę od korpusu, następnie złapał drabinę i mocno ją odepchnął. Cisnął kilka lodowych pocisków w ludzi zebranych poniżej, ale tylko jeden dotarł do celu. Tam magia ochronna już działała.
Popatrzył na sytuacje na lewo od siebie, ale tam znajdowała się już Firemane. Para zwęglonych zwłok oraz płonąca drabina jasno dawały do zrozumienia, że tam pomoc jest niepotrzebna dlatego ruszył spowrotem w prawo. Już miał zamiar pobiec na pomoc walczącym żołnierzom, gdy pocisk z katapulty zmiótł wilkołaka stojącego tuż przed nim. Gabriel przełknął trwożliwie ślinę i spojrzał w kierunku obozu wroga. Rzucił się szczupakiem do przodu o włos unikając kolejnego głazu, ale i tak obsypały go drobne odłamki. Ten pocisk był celniejszy i ukruszył szczyt murów, potem Pietia będzie miał trochę roboty.
Pomijając dalsze rozważania Gabriel ruszył na pomoc obrońcom. Pierwszy przeciwnik stał do niego plecami, więc po prostu ciął go w kark i odepchnął na bok.
-W dół!- ryknął nagle Eryk.
Gabriel odruchowo skulił się i usłyszał klingę przecinającą powietrze nad jego głową. Obracając się, odruchowo pchnął tam gdzie spodziewał się wroga. Ten był już lepiej opancerzony niż pierwsza fala i cios ześlizgnął się nie czyniąc wielkiej szkody. Gabriel nie potrafił tylko zrozumieć jak żołnierz znalazł się za jego plecami, po chwili zobaczył jednak, że przystawiane są kolejne drabiny. Przeklął swoją głupotę. Przecież to że będą przystawiać kolejne drabiny było takie oczywiste! Musiał jednak zarzucić te rozmyślania ponieważ przeciwnik nie czekał.
-Jest chroniony od magii.-wtrącił Eryk zanim Gabriel zdążył użyć lodowego pocisku. Pozostało mu tylko zacisnąć zęby i zabić przeciwnika konwencjonalnie. Uderzył mocno w jego miecz, wytrącając go z równowagi i pchnął w gardło. Żołnierz zacharczał i opadł na kolana starając się zatamować krwawienie, po chwili uświadomił sobie próżność tego działania i spojrzał z niemą prośbą w oczach. Gabriel zacisnął mocniej zęby i zakończył jego cierpienia.
Ponownie sprawdził otoczenie,za jego plecami otoczona płomieniami walczyła Firemane i żołnierze królewscy, przed nim najemnicy. Postanowił przyłączyć się do swojego oddziału zabijając po drodze każdego wroga jaki się napatoczył i odpychając tyle drabin ile tylko mógł.
-Zapowiada się długi dzień.- powiedział Eryk ponuro.
-Najemnicy!- usłyszał ryk dochodzący z okolic murów.- Na mury odpierać wroga!
Gabriel bez dalszego namysłu rzucił się w stronę walczących. Pomagając sobie magią wskoczył na mur i tym samym ruchem którym wyciągnął miecz z pochwy zabił pierwszego przeciwnika. Poświęcił chwilę na zlokalizowanie najbliższej drabiny i ruszył w jej kierunku.
Na drodze stanął mu trzech żołnierzy, nie miałby problemu z pokonaniem ich, ale brakowało mu na to czasu. Dlatego wymamrotał szybko kilka słów i zepchnął ich z murów pchnięciem wiatru. Nie zwracając uwagi na przerażone okrzyki spadających ruszył biegiem w dalszą drogę.
Dobiegł do drabiny i zobaczył głowę i ramiona wrogiego żołnierza wystające zza krawędzi muru. Nie myśląc wiele ciał na odlew oddzielając głowę od korpusu, następnie złapał drabinę i mocno ją odepchnął. Cisnął kilka lodowych pocisków w ludzi zebranych poniżej, ale tylko jeden dotarł do celu. Tam magia ochronna już działała.
Popatrzył na sytuacje na lewo od siebie, ale tam znajdowała się już Firemane. Para zwęglonych zwłok oraz płonąca drabina jasno dawały do zrozumienia, że tam pomoc jest niepotrzebna dlatego ruszył spowrotem w prawo. Już miał zamiar pobiec na pomoc walczącym żołnierzom, gdy pocisk z katapulty zmiótł wilkołaka stojącego tuż przed nim. Gabriel przełknął trwożliwie ślinę i spojrzał w kierunku obozu wroga. Rzucił się szczupakiem do przodu o włos unikając kolejnego głazu, ale i tak obsypały go drobne odłamki. Ten pocisk był celniejszy i ukruszył szczyt murów, potem Pietia będzie miał trochę roboty.
Pomijając dalsze rozważania Gabriel ruszył na pomoc obrońcom. Pierwszy przeciwnik stał do niego plecami, więc po prostu ciął go w kark i odepchnął na bok.
-W dół!- ryknął nagle Eryk.
Gabriel odruchowo skulił się i usłyszał klingę przecinającą powietrze nad jego głową. Obracając się, odruchowo pchnął tam gdzie spodziewał się wroga. Ten był już lepiej opancerzony niż pierwsza fala i cios ześlizgnął się nie czyniąc wielkiej szkody. Gabriel nie potrafił tylko zrozumieć jak żołnierz znalazł się za jego plecami, po chwili zobaczył jednak, że przystawiane są kolejne drabiny. Przeklął swoją głupotę. Przecież to że będą przystawiać kolejne drabiny było takie oczywiste! Musiał jednak zarzucić te rozmyślania ponieważ przeciwnik nie czekał.
-Jest chroniony od magii.-wtrącił Eryk zanim Gabriel zdążył użyć lodowego pocisku. Pozostało mu tylko zacisnąć zęby i zabić przeciwnika konwencjonalnie. Uderzył mocno w jego miecz, wytrącając go z równowagi i pchnął w gardło. Żołnierz zacharczał i opadł na kolana starając się zatamować krwawienie, po chwili uświadomił sobie próżność tego działania i spojrzał z niemą prośbą w oczach. Gabriel zacisnął mocniej zęby i zakończył jego cierpienia.
Ponownie sprawdził otoczenie,za jego plecami otoczona płomieniami walczyła Firemane i żołnierze królewscy, przed nim najemnicy. Postanowił przyłączyć się do swojego oddziału zabijając po drodze każdego wroga jaki się napatoczył i odpychając tyle drabin ile tylko mógł.
-Zapowiada się długi dzień.- powiedział Eryk ponuro.
sobota, 11 sierpnia 2012
Niepokoje Cz.10
Noc powoli się kończyła, a ziemię otulił gęsty całun mgły. Zimę można było już wyraźnie wyczuć w powietrzu, więc strażnicy na murach myśleli tylko o zbliżającym się końcu warty. Wśród drzew dało się słyszeć skrzypienia i trzaski, po chwili odgłosy te przykuły uwagę strażników, ale pomimo usilnych prób nie byli w stanie przebić się przez gęsty, mleczny opar.
Nagle z obozu wroga dał się słyszeć potężny huk. Żołnierze na murach popatrzyli przestraszeni w tamtym kierunku nie wiedząc co się stało. Ale niedługo pozostali w niewiedzy, bo z mgły wyłonił się kamienny pocisk zmierzający w kierunku murów. Głaz z hukiem uderzył w ziemię i wyrzeźbił głęboką bruzdę, tymczasem z obozu wroga dały się słyszeć pokrzykiwania i skrzypienie, jakby naciąganych lin.
W końcu któryś ze strażników oprzytomniał i krzycząc na całe gardło ostrzegał o ataku. Jego okrzyki na chwilę zagłuszył kolejny huk zza murów, a zaraz po nim odgłos kamienia uderzającego o kamień oraz wrzaski żołnierzy pozostałych na murach.
W odpowiedzi na celne trafienie w mury z lasu uniosły się okrzyki, a z miejsca gdzie wcześniej dało się słyszeć trzaski rozległ się tupot biegnących stup. Z mgły niczym duchy zaczęli wyłaniać się żołnierze w lekkich zbrojach niosący drabiny. Dawali z siebie wszystko byle tylko jak najszybciej przebyć dystans dzielący ich od murów i dostać się na nie.
Jednak w twierdzy w końcu ocknęli się łucznicy, czy dokładniej mówiąc obudziły ich wrzaski dowódcy nadbiegającego z drugiej strony twierdzy. Atak rozpoczął się gdy był w najodleglejszym miejscu swojego obchodu.
Inni ludzie zbudzeni hałasami pośpiesznie ubierali się i kompletowali uzbrojenie, na murach gwałtownie zaczynało przybywać ludzi, ale i tak było to zbyt powolne. Zaledwie po jednej salwie strzał pierwsze drabiny dotarły do stóp twierdzy, a tuż po drugiej pierwsi żołnierze zaczęli się po nich wspinać, trzecia dosięgła wielu wspinaczy, ale zanim padła czwarta obrońcy zaczęli umierać.
Nagle z obozu wroga dał się słyszeć potężny huk. Żołnierze na murach popatrzyli przestraszeni w tamtym kierunku nie wiedząc co się stało. Ale niedługo pozostali w niewiedzy, bo z mgły wyłonił się kamienny pocisk zmierzający w kierunku murów. Głaz z hukiem uderzył w ziemię i wyrzeźbił głęboką bruzdę, tymczasem z obozu wroga dały się słyszeć pokrzykiwania i skrzypienie, jakby naciąganych lin.
W końcu któryś ze strażników oprzytomniał i krzycząc na całe gardło ostrzegał o ataku. Jego okrzyki na chwilę zagłuszył kolejny huk zza murów, a zaraz po nim odgłos kamienia uderzającego o kamień oraz wrzaski żołnierzy pozostałych na murach.
W odpowiedzi na celne trafienie w mury z lasu uniosły się okrzyki, a z miejsca gdzie wcześniej dało się słyszeć trzaski rozległ się tupot biegnących stup. Z mgły niczym duchy zaczęli wyłaniać się żołnierze w lekkich zbrojach niosący drabiny. Dawali z siebie wszystko byle tylko jak najszybciej przebyć dystans dzielący ich od murów i dostać się na nie.
Jednak w twierdzy w końcu ocknęli się łucznicy, czy dokładniej mówiąc obudziły ich wrzaski dowódcy nadbiegającego z drugiej strony twierdzy. Atak rozpoczął się gdy był w najodleglejszym miejscu swojego obchodu.
Inni ludzie zbudzeni hałasami pośpiesznie ubierali się i kompletowali uzbrojenie, na murach gwałtownie zaczynało przybywać ludzi, ale i tak było to zbyt powolne. Zaledwie po jednej salwie strzał pierwsze drabiny dotarły do stóp twierdzy, a tuż po drugiej pierwsi żołnierze zaczęli się po nich wspinać, trzecia dosięgła wielu wspinaczy, ale zanim padła czwarta obrońcy zaczęli umierać.
piątek, 10 sierpnia 2012
Niepokoje Cz.9
Leżałem w trawie i patrzyłem w niebo, które przecinały leniwie chmury. Gdzieś w innym świecie Gabriel stał na murach, czekając kolejny dzień na ruch wrogiej armii, ale ja wiedziałem, że narazie nic się nie zdarzy. Przeciwnicy budowali maszyny oblężnicze i dopóki ich nie skończą nie ma co liczyć na walkę. Właśnie dlatego, prawie kompletnie ignorując świat oglądałem chmury. Mój pseudoświat przeszedł przez te lata sporo zmian, głównie dzięki magii którą poznałem w bibliotece Legionu. Studiowanie zaklęć magistrów magii okazało się bardzo owocne. Teraz w miejscu, gdzie kiedyś odchorowywałem pierwsze próby zaklęć w świecie Gabriela zamiast rzeczki pojawiło się małe jeziorko dekoracyjne, otoczone kamieniami, które sam uformowałem. Widok jak z obrazka, brakowało tylko ryb.
Tam gdzie kiedyś ćwiczyłem techniki na drzewach stworzyłem płaskie pole wysypane piaskiem i usiane przedmiotami, które zobaczyłem w salach treningowych Fortecy, jak i tymi kojarzonymi z siłowniami. Wszelkiej maści drążki, hantle i ławeczki do wyciskania ciężarów. Miałem też wydzielony spory kwadrat na ćwiczenia z bronią.
U stóp gór natomiast stworzyłem swój dom. Mogłoby się wydawać, że to zwykła drewniana chatka oparta o stromę zboczę gór, ale tak naprawdę była ona tylko pierwszym pomieszczeniem, przedsionkiem do właściwego domu wchodzącego głęboko w górę. Ten mały domek na zewnątrz spełniał bardziej rolę gabinetu i miejsca w którym mogłem przygotować się do ćwiczeń lub relaksu, zależy na co miałem ochotę. Wystrój sprowadzał się do półki z książkami, paleniska, ciężkiego biurka jakie często widuje się w gabinetach dyrektorów firm i dość prostego, drewnianego krzesła. Jedynego które zrobiłem bez pomocy magii. Nie było zbyt wygodne, a nogi były różnej długości, ale na nim czułem się najlepiej. Na biurku stał samotny przedmiot, piękny, mleczny kryształ poprzecinany srebrnymi i różowymi żyłkami. Był to odtwarzacz, poza książkami, moja jedyna rozrywka. W jakiś dziwny sposób, zaklęcie którym go stworzyłem zapisało w nim każdą piosenkę jaką w życiu słyszałem.
I właściwie zastanawiam się po co stworzyłem cały podziemny kompleks, skoro korzystam tylko z tego jednego pomieszczenia. Może złapała mnie ta sama przypadłość, która dopada większość bogaczy na świcie? Zrobić coś tylko dlatego, że mogę? A może stworzyłem go w oczekiwaniu na gości, którzy nigdy nie przybędą?
W te rozmyślania wbiły się nagle dźwięki skrzypiec, fletu i pianina. "Shukumei", wypłynął skądś tytuł utworu. Nie wiedzieć czemu kojarzył mi się z wróżkami. Zamknąłem oczy i miałem cichą nadzieję, że w końcu nadejdzie sen, ale była ona płonna. Pozostawało mi tylko czekać, aż Gabriel będzie mnie potrzebować. Te kilka chwil niczym nie ograniczonego kontaktu z innymi i choć płacę za to tak wysoką cenę, to uważam że warto. Wieczna samotność jest przerażająca i może tak pojawiło się życie? Samotna istota pragnąca towarzystwa?
Tam gdzie kiedyś ćwiczyłem techniki na drzewach stworzyłem płaskie pole wysypane piaskiem i usiane przedmiotami, które zobaczyłem w salach treningowych Fortecy, jak i tymi kojarzonymi z siłowniami. Wszelkiej maści drążki, hantle i ławeczki do wyciskania ciężarów. Miałem też wydzielony spory kwadrat na ćwiczenia z bronią.
U stóp gór natomiast stworzyłem swój dom. Mogłoby się wydawać, że to zwykła drewniana chatka oparta o stromę zboczę gór, ale tak naprawdę była ona tylko pierwszym pomieszczeniem, przedsionkiem do właściwego domu wchodzącego głęboko w górę. Ten mały domek na zewnątrz spełniał bardziej rolę gabinetu i miejsca w którym mogłem przygotować się do ćwiczeń lub relaksu, zależy na co miałem ochotę. Wystrój sprowadzał się do półki z książkami, paleniska, ciężkiego biurka jakie często widuje się w gabinetach dyrektorów firm i dość prostego, drewnianego krzesła. Jedynego które zrobiłem bez pomocy magii. Nie było zbyt wygodne, a nogi były różnej długości, ale na nim czułem się najlepiej. Na biurku stał samotny przedmiot, piękny, mleczny kryształ poprzecinany srebrnymi i różowymi żyłkami. Był to odtwarzacz, poza książkami, moja jedyna rozrywka. W jakiś dziwny sposób, zaklęcie którym go stworzyłem zapisało w nim każdą piosenkę jaką w życiu słyszałem.
I właściwie zastanawiam się po co stworzyłem cały podziemny kompleks, skoro korzystam tylko z tego jednego pomieszczenia. Może złapała mnie ta sama przypadłość, która dopada większość bogaczy na świcie? Zrobić coś tylko dlatego, że mogę? A może stworzyłem go w oczekiwaniu na gości, którzy nigdy nie przybędą?
W te rozmyślania wbiły się nagle dźwięki skrzypiec, fletu i pianina. "Shukumei", wypłynął skądś tytuł utworu. Nie wiedzieć czemu kojarzył mi się z wróżkami. Zamknąłem oczy i miałem cichą nadzieję, że w końcu nadejdzie sen, ale była ona płonna. Pozostawało mi tylko czekać, aż Gabriel będzie mnie potrzebować. Te kilka chwil niczym nie ograniczonego kontaktu z innymi i choć płacę za to tak wysoką cenę, to uważam że warto. Wieczna samotność jest przerażająca i może tak pojawiło się życie? Samotna istota pragnąca towarzystwa?
środa, 8 sierpnia 2012
Niepokoje Cz.8
Dokładnie godzinę po swojej deklaracji poseł powrócił po odpowiedź. Dowódcy porozumieli się, że to kapitan lokalnego garnizonu powinien przekazać informacje i kiedy miał zamiar się odezwać uciszyła go podniesiona dłoń Lorda. Chłopak stanął na blankach i spojrzał na maga, który po chwili kiwnął głową potwierdzając, że jego głos zostanie magicznie wzmocniony.
-Odkąd objęli ją w posiadanie moi przodkowie forteca ta nigdy się nie poddała ani nie została zdobyta.- zaczął mocno Isaos- A ja bynajmniej nie mam zamiaru być pierwszym który ich pohańbi. To twoja odpowiedź pośle.
Mężczyzna stojący przed murem dokładnie przyjrzał się mówiącemu po czym ukłonił się na tyle, na ile można było w siodle i dojechał w kierunku obozu.
Młody Lord popatrzył niepewnie na dowódców oddziałów stacjonujących w twierdzy i posłał im blady uśmiech.
-Bardzo imponujące mój Panie- powiedział August
Isaos powoli podszedł do nich, starając się w ten sposób zamaskować drżenie nóg. Po kilku krokach przejął go doradca, który bardzo głośno wychwalał słowa przemówienia i które najpewniej sam wymyślił. Trzynastolatek nie wymyśliłby tak pompatycznych słów. Chłopiec nie powiedział nic więcej, ale w bardzo krótkim czasie pośród żołnierzy zaczęły krążyć plotki o tym jak Lord chwalił sobie męstwo swoich ludzi i wierzył w zdolności dowódców. Dzięki temu i brakowi ataku ze strony wroga w tym dniu i następnym morale żołnierzy poszło znacząco w górę. Jak się okazuje wojna to nie tylko pranie po gębach.
-Odkąd objęli ją w posiadanie moi przodkowie forteca ta nigdy się nie poddała ani nie została zdobyta.- zaczął mocno Isaos- A ja bynajmniej nie mam zamiaru być pierwszym który ich pohańbi. To twoja odpowiedź pośle.
Mężczyzna stojący przed murem dokładnie przyjrzał się mówiącemu po czym ukłonił się na tyle, na ile można było w siodle i dojechał w kierunku obozu.
Młody Lord popatrzył niepewnie na dowódców oddziałów stacjonujących w twierdzy i posłał im blady uśmiech.
-Bardzo imponujące mój Panie- powiedział August
Isaos powoli podszedł do nich, starając się w ten sposób zamaskować drżenie nóg. Po kilku krokach przejął go doradca, który bardzo głośno wychwalał słowa przemówienia i które najpewniej sam wymyślił. Trzynastolatek nie wymyśliłby tak pompatycznych słów. Chłopiec nie powiedział nic więcej, ale w bardzo krótkim czasie pośród żołnierzy zaczęły krążyć plotki o tym jak Lord chwalił sobie męstwo swoich ludzi i wierzył w zdolności dowódców. Dzięki temu i brakowi ataku ze strony wroga w tym dniu i następnym morale żołnierzy poszło znacząco w górę. Jak się okazuje wojna to nie tylko pranie po gębach.
wtorek, 7 sierpnia 2012
Takie tam.... odrzuty z konkursu.
Tytułem wstępu informuje tylko, że jest to praca pisana na konkurs efantastyki. Postanowiłem zachować ją sobie na pamiątkę, jako że do finału nawet się nie zbliżyłem, więc możecie czuć się ostrzeżeni.
No to jedziemy z właściwą zawartością.
Dwadzieścia jeden krasnoludów ostrożnie zagłębiało się w czeluści ziemi. Dwudziestu wojowników przygotowanych na najgorsze i kapłan. Wyruszyli do ruin starożytnej stolicy swojej rasy, aby odzyskać dawno zagubioną wiedzę, obecnie niezbędną do koronacji nowego króla. Byli zdeterminowani odkryć starożytną tajemnice, nawet, jeśli tylko jeden z nich miałby powrócić do domu.
Zobaczyli światło gdzieś z przodu. Zwarli formacje, by lepiej bronić kapłana, jedynego w oddziale, który potrafił odczytać starożytne runy.
Gdy byli już blisko źródła światła zamajaczyła przed nimi jasnowłosa postać. Spięli się w sobie, gotowi do ataku w każdej chwili.
-No siema chłopcy- powiedział z uśmiechem nieznajomy.
Zwrócili szczególną uwagę na zęby. Wampir. Ale po dokładnych oględzinach zrelaksowali się. Wampir nosił puszysty różowy sweter i obcisłe jasnoczerwone, skórzane spodnie. Mieli szczęście. Ten wampir nikogo nie skrzywdzi, no a przynajmniej nie krasnoludy, które noszą żelazną bieliznę.
No i jego postać była powszechnie znana wśród narodów pod- i naziemnych, żaden wampir nie próbowałby też się pod niego podszyć. Było to poniżej ich godności. Można mu było więc zaufać.
Mieszkaniec podziemia maczał zużyty tampon w gorącej wodzie z roztargnieniem. Nagle zmarszczył brwi i powęszył.
-O przepraszam.- powiedział - Witajcie chłopcy i dziewczyny.
Krasnoludy natychmiast poczerwieniały. Technicznie wiadomo, że są dwie płcie, ale takich rzeczy się głośno nie mówi. Po prostu nie wypada.
Wampir chyba zauważył swoją gafę, bo przestał się uśmiechać.
-Na pewno jesteście zdrożeni- powiedział żeby przerwać niezręczną cisze- Zapraszam do mnie, jest ciepło i przytulnie. Do tego będziecie mogli coś zjeść.
Gestem zachęcił ich do pójścia za nim. Co zresztą krasnoludom odpowiadało, były już zmęczone długim marszem, a domostwo wampira było bezpieczne. A przynajmniej tak bezpieczne jak może być jakiekolwiek miejsce w podziemiu.
Przeszli po wąskiej kamiennej kładce do niewielkiej bocznej jaskini. Dom wampira był przytulny i bardzo ładny. Jeśli komuś odpowiadała duża ilość różu i różnych puchatych przedmiotów. Gospodarz zaprosił krasnoludy do salonu. Najwyraźniej wampir prowadził bogate życie towarzyskie, bo wszyscy zmieścili się bez problemów.
-Herbatki?- zapytał uprzejmie. Krasnoludy zareagowały gwałtownym kręceniem głową. Jeden z nich wyciągnął sporą beczkę z mocno wbitym korkiem.
-Masz korkociąg?- zapytał.
-Korkociąg?- zapytał zdziwiony wampir- To jakaś odmiana drutociągu?
W pokoju zapanowała na chwile cisza. W końcu ktoś powiedział do gospodarza "Nieważne" i rozbił górę beczki toporem. Wampir miał przynajmniej kufle, które zaofiarował oddziałowi. Zaraz też zakrzątnął się w kuchni i przygotował skromny posiłek dla krasnoludów. Mięso było lekko krwiste, co i tak zakrawało na cud w przypadku wampira.
-Co sprowadza do tych zapomnianych części podziemia krasnoludy?- zapytał po posiłku gospodarz.
-Szukamy ruin naszej dawnej stolicy panie...- dowódca krasnoludów popatrzył pytająco na wampira
-Ojej, gdzie moje maniery- zakłopotał się- Nazywam się Jan, ale wszyscy wołają mnie Dżoanna.
-Johan- odparł dowódca.- Nie wiesz przypadkiem gdzie moglibyśmy się skierować by szybko dotrzeć do celu?
-Nawet was zaprowadzę- powiedział wampir z uśmiechem- I tak się nudzę. Ale wiecie, że w jaskini przed waszą starą stolicą mieszka smok?
Krasnoludy pokiwały zgodnie głowami. Wiedziały i były przygotowane na spotkanie z jaszczurem.
-Skoro tak, to zaprowadzę was jak odpoczniecie. To w sumie niedaleko.
Następnego dnia, a może nocy, bo któż by to wiedział w wiecznych ciemnościach podziemia, krasnoludy wyruszyły z wampirzym przewodnikiem.
Posuwali się znacznie szybciej niż dnia poprzedniego. Wykorzystywali ścieżki, które na pierwszy, drugi, a czasem nawet trzeci rzut okiem były nie do przebycia, by potem przejść w łagodny szlak.
Po niedługim czasie zaczęli wyczuwać obecność smoka. Wszystko przez charakterystyczny zapach spalenizny unoszący się w powietrzu i znaki pozostawione przez gorące płomienie na skałach.
Wampir zaczął się mocno pocić. Jego rasa nie za dobrze znosiła promienie słoneczne, a co tu dopiero mówić o smoczym ogniu.
-No, to jesteśmy- powiedział z widocznym zdenerwowaniem- Pozwólcie, że będę się tylko przyglądał jak radzicie sobie ze smokiem... Z bezpiecznej odległości.
Krasnoludy pokiwały głowami ze zrozumieniem. Nie miały mu tego za złe, to przecież nie jego walka.
Kapłan odmówił krótką modlitwę i ruszyli walczyć ze smokiem. Należy także zauważyć, że krasnoludy są mistrzami bezpośredniego podejścia. Więc kiedy tylko pojawili się w wejściu do jaskini, jasno oznajmili swoją obecność.
-Smoku!- ryknął dowódca- Hej smoku!
Wewnątrz jaskini dał się słyszeć odgłos łusek szurających po kamieniu. W ciemności zajaśniało jedno ślepie. Jarzący się punkt zaczął się zbliżać wraz z dudniącym odgłosem. Krasnoludy były zadowolone. Smok był zainteresowany i postanowił najpierw zobaczyć, co śmie zakłócać jego spokój. To z kolei dawało im czas na wykorzystanie tajnej broni.
Z ciemności wyłonił się rogaty łeb na długiej szyi. Smok przyjrzał się małym istotom. Kamienie zaczęły podskakiwać, gdy zamruczał pytająco.
-Smoku.- Powiedział dowódca- Żądamy przejścia do naszej stolicy.
Smok parsknął rozbawiony, czemu towarzyszył obłoczek dymu.
-Ty czegoś żądasz, maleńka istoto?- Zapytał głębokim głosem - Dlaczego sądzisz, że możesz coś na mnie wymusić?
Krasnoludy uśmiechnęły się chytrze i wyciągnęły coś z juków. Smok jęknął. "Ojej" wyrwało się wampirowi stojącemu w bezpiecznej odległości. Nagle z gadzich oczu popłynęły łzy.
-Wy... Wy....- zaczął dukać smok.- Czy to jest to, co ja myślę, że to jest?
Krasnoludy skwapliwie pokiwały głowami, ale już bez uśmiechów. Zrobiło im się jakoś tak głupio. Taki wielki smok, a płacze jak dziecko. Wampir przełamał się, podbiegł do smoka i dał mu różową chusteczkę, z króliczkiem wyhaftowanym w rogu.
-No już, już.- powiedział, uspokajająco głaszcząc go po pysku.
Smok głośno wydmuchał nos i oddał ociekającą chusteczkę.
-Zatrzymaj- powiedział wampir.
-Czy to wystarczy abyś puścił nas do stolicy?- zapytał dowódca, starając się utrzymać resztki godności.
-Ooo tak- powiedział smok - Ale skąd wiedzieliście?
-Że tort czekoladowy jest twoją słabością? - gad energicznie pokiwał łbem- Z legend oczywiście.
Gdy smok z namaszczeniem zabrał się za tort, krasnoludy ruszyły do przyległej jaskini, w której znajdowała się ich niegdysiejsza stolica.
Po niecałych dwóch godzinach wrócili zadowoleni.
-Znaleźliście?- zapytał wampir, który przerwał sobie pogawędkę ze smokiem.
-Ooo tak!- kapłan prawie zapluł się z ekscytacji- Odnaleźliśmy! Wreszcie! Po prawie pięciuset latach! Przepis na królewską owsiankę!
Smok i wampir zaniemówili.
-Owsiankę?- zapytał cienkim głosem gad.
-Tak!- odpowiedział kapłan i tym razem zapluł sobie brodę.
-Cała ta wyprawa, cały oddział zbrojnych po to by znaleźć przepis na owsiankę?- zapytał wampir.
-Tak!- jęknął kapłan prawie dostając orgazmu.
-Nasi bogowie mają bardzo jasno określone standardy dla owsianki- powiedział dowódca, jakby tłumaczyło to wszystko.
No to jedziemy z właściwą zawartością.
Dwadzieścia jeden krasnoludów ostrożnie zagłębiało się w czeluści ziemi. Dwudziestu wojowników przygotowanych na najgorsze i kapłan. Wyruszyli do ruin starożytnej stolicy swojej rasy, aby odzyskać dawno zagubioną wiedzę, obecnie niezbędną do koronacji nowego króla. Byli zdeterminowani odkryć starożytną tajemnice, nawet, jeśli tylko jeden z nich miałby powrócić do domu.
Zobaczyli światło gdzieś z przodu. Zwarli formacje, by lepiej bronić kapłana, jedynego w oddziale, który potrafił odczytać starożytne runy.
Gdy byli już blisko źródła światła zamajaczyła przed nimi jasnowłosa postać. Spięli się w sobie, gotowi do ataku w każdej chwili.
-No siema chłopcy- powiedział z uśmiechem nieznajomy.
Zwrócili szczególną uwagę na zęby. Wampir. Ale po dokładnych oględzinach zrelaksowali się. Wampir nosił puszysty różowy sweter i obcisłe jasnoczerwone, skórzane spodnie. Mieli szczęście. Ten wampir nikogo nie skrzywdzi, no a przynajmniej nie krasnoludy, które noszą żelazną bieliznę.
No i jego postać była powszechnie znana wśród narodów pod- i naziemnych, żaden wampir nie próbowałby też się pod niego podszyć. Było to poniżej ich godności. Można mu było więc zaufać.
Mieszkaniec podziemia maczał zużyty tampon w gorącej wodzie z roztargnieniem. Nagle zmarszczył brwi i powęszył.
-O przepraszam.- powiedział - Witajcie chłopcy i dziewczyny.
Krasnoludy natychmiast poczerwieniały. Technicznie wiadomo, że są dwie płcie, ale takich rzeczy się głośno nie mówi. Po prostu nie wypada.
Wampir chyba zauważył swoją gafę, bo przestał się uśmiechać.
-Na pewno jesteście zdrożeni- powiedział żeby przerwać niezręczną cisze- Zapraszam do mnie, jest ciepło i przytulnie. Do tego będziecie mogli coś zjeść.
Gestem zachęcił ich do pójścia za nim. Co zresztą krasnoludom odpowiadało, były już zmęczone długim marszem, a domostwo wampira było bezpieczne. A przynajmniej tak bezpieczne jak może być jakiekolwiek miejsce w podziemiu.
Przeszli po wąskiej kamiennej kładce do niewielkiej bocznej jaskini. Dom wampira był przytulny i bardzo ładny. Jeśli komuś odpowiadała duża ilość różu i różnych puchatych przedmiotów. Gospodarz zaprosił krasnoludy do salonu. Najwyraźniej wampir prowadził bogate życie towarzyskie, bo wszyscy zmieścili się bez problemów.
-Herbatki?- zapytał uprzejmie. Krasnoludy zareagowały gwałtownym kręceniem głową. Jeden z nich wyciągnął sporą beczkę z mocno wbitym korkiem.
-Masz korkociąg?- zapytał.
-Korkociąg?- zapytał zdziwiony wampir- To jakaś odmiana drutociągu?
W pokoju zapanowała na chwile cisza. W końcu ktoś powiedział do gospodarza "Nieważne" i rozbił górę beczki toporem. Wampir miał przynajmniej kufle, które zaofiarował oddziałowi. Zaraz też zakrzątnął się w kuchni i przygotował skromny posiłek dla krasnoludów. Mięso było lekko krwiste, co i tak zakrawało na cud w przypadku wampira.
-Co sprowadza do tych zapomnianych części podziemia krasnoludy?- zapytał po posiłku gospodarz.
-Szukamy ruin naszej dawnej stolicy panie...- dowódca krasnoludów popatrzył pytająco na wampira
-Ojej, gdzie moje maniery- zakłopotał się- Nazywam się Jan, ale wszyscy wołają mnie Dżoanna.
-Johan- odparł dowódca.- Nie wiesz przypadkiem gdzie moglibyśmy się skierować by szybko dotrzeć do celu?
-Nawet was zaprowadzę- powiedział wampir z uśmiechem- I tak się nudzę. Ale wiecie, że w jaskini przed waszą starą stolicą mieszka smok?
Krasnoludy pokiwały zgodnie głowami. Wiedziały i były przygotowane na spotkanie z jaszczurem.
-Skoro tak, to zaprowadzę was jak odpoczniecie. To w sumie niedaleko.
Następnego dnia, a może nocy, bo któż by to wiedział w wiecznych ciemnościach podziemia, krasnoludy wyruszyły z wampirzym przewodnikiem.
Posuwali się znacznie szybciej niż dnia poprzedniego. Wykorzystywali ścieżki, które na pierwszy, drugi, a czasem nawet trzeci rzut okiem były nie do przebycia, by potem przejść w łagodny szlak.
Po niedługim czasie zaczęli wyczuwać obecność smoka. Wszystko przez charakterystyczny zapach spalenizny unoszący się w powietrzu i znaki pozostawione przez gorące płomienie na skałach.
Wampir zaczął się mocno pocić. Jego rasa nie za dobrze znosiła promienie słoneczne, a co tu dopiero mówić o smoczym ogniu.
-No, to jesteśmy- powiedział z widocznym zdenerwowaniem- Pozwólcie, że będę się tylko przyglądał jak radzicie sobie ze smokiem... Z bezpiecznej odległości.
Krasnoludy pokiwały głowami ze zrozumieniem. Nie miały mu tego za złe, to przecież nie jego walka.
Kapłan odmówił krótką modlitwę i ruszyli walczyć ze smokiem. Należy także zauważyć, że krasnoludy są mistrzami bezpośredniego podejścia. Więc kiedy tylko pojawili się w wejściu do jaskini, jasno oznajmili swoją obecność.
-Smoku!- ryknął dowódca- Hej smoku!
Wewnątrz jaskini dał się słyszeć odgłos łusek szurających po kamieniu. W ciemności zajaśniało jedno ślepie. Jarzący się punkt zaczął się zbliżać wraz z dudniącym odgłosem. Krasnoludy były zadowolone. Smok był zainteresowany i postanowił najpierw zobaczyć, co śmie zakłócać jego spokój. To z kolei dawało im czas na wykorzystanie tajnej broni.
Z ciemności wyłonił się rogaty łeb na długiej szyi. Smok przyjrzał się małym istotom. Kamienie zaczęły podskakiwać, gdy zamruczał pytająco.
-Smoku.- Powiedział dowódca- Żądamy przejścia do naszej stolicy.
Smok parsknął rozbawiony, czemu towarzyszył obłoczek dymu.
-Ty czegoś żądasz, maleńka istoto?- Zapytał głębokim głosem - Dlaczego sądzisz, że możesz coś na mnie wymusić?
Krasnoludy uśmiechnęły się chytrze i wyciągnęły coś z juków. Smok jęknął. "Ojej" wyrwało się wampirowi stojącemu w bezpiecznej odległości. Nagle z gadzich oczu popłynęły łzy.
-Wy... Wy....- zaczął dukać smok.- Czy to jest to, co ja myślę, że to jest?
Krasnoludy skwapliwie pokiwały głowami, ale już bez uśmiechów. Zrobiło im się jakoś tak głupio. Taki wielki smok, a płacze jak dziecko. Wampir przełamał się, podbiegł do smoka i dał mu różową chusteczkę, z króliczkiem wyhaftowanym w rogu.
-No już, już.- powiedział, uspokajająco głaszcząc go po pysku.
Smok głośno wydmuchał nos i oddał ociekającą chusteczkę.
-Zatrzymaj- powiedział wampir.
-Czy to wystarczy abyś puścił nas do stolicy?- zapytał dowódca, starając się utrzymać resztki godności.
-Ooo tak- powiedział smok - Ale skąd wiedzieliście?
-Że tort czekoladowy jest twoją słabością? - gad energicznie pokiwał łbem- Z legend oczywiście.
Gdy smok z namaszczeniem zabrał się za tort, krasnoludy ruszyły do przyległej jaskini, w której znajdowała się ich niegdysiejsza stolica.
Po niecałych dwóch godzinach wrócili zadowoleni.
-Znaleźliście?- zapytał wampir, który przerwał sobie pogawędkę ze smokiem.
-Ooo tak!- kapłan prawie zapluł się z ekscytacji- Odnaleźliśmy! Wreszcie! Po prawie pięciuset latach! Przepis na królewską owsiankę!
Smok i wampir zaniemówili.
-Owsiankę?- zapytał cienkim głosem gad.
-Tak!- odpowiedział kapłan i tym razem zapluł sobie brodę.
-Cała ta wyprawa, cały oddział zbrojnych po to by znaleźć przepis na owsiankę?- zapytał wampir.
-Tak!- jęknął kapłan prawie dostając orgazmu.
-Nasi bogowie mają bardzo jasno określone standardy dla owsianki- powiedział dowódca, jakby tłumaczyło to wszystko.
niedziela, 5 sierpnia 2012
Niepokoje Cz.7
Dzień po tym jak Pietia przejął dowodzenie nad oddziałem magów armia wroga przybyła pod twierdze. Przybyli niedługo przed zmierzchem, więc nie podjęli żadnych działań. Niemniej sam fakt ich przybycia podniósł nerwowość obrońców, zwłaszcza że dla większości był to pierwszy raz, gdy widzieli na raz tak dużo ludzi.
Z samego rana pod mury podjechał poseł z białą flagą. Otworzył zwój i zaczął donośnie czytać.
-Jego Królewska Wysokość Tyber II Wspaniały, zwraca się do Lorda twierdzy Ferrum Isaosa o danie mu wolnego dostępu do twierdzy w zamian za co Jego Lordowska Mość zachowa wszelkie obecne przywileje, a jego włości nie doznają żadnego uszczerbku. W przypadku stawienia Nam oporu nie okażemy litości.
Poseł zwinął zwój, zawrócił konia i obwieścił, że za godzinę powróci by wysłuchać odpowiedzi.
Dowódcy trzech sił zbrojnych zaczęli wykrzykiwać między sobą o bezczelności żądań Tybera, zupełnie nie zauważając stojącego koło nich, bladego jak ściana trzynastoletniego lorda.
Gabriel stał na blankach patrząc na oddziały wroga, gdy nagle przeszedł koło niego drżący chłopaczek. Mag popatrzył na niego w zdziwieniu, dzieciak wyglądał jakby się miał zaraz rozpłakać
-Hej. Co się stało?- zapytał łagodnie, a gdy chłopak się do niego odwrócił rozpoznał władcę tej twierdzy.
-Nic.- skłamał Isaos pociągając nosem.
-Znowu dowódcy wydzierali się na siebie przy tobie?- strzelił Gabriel i przykucnął żeby aż tak nie górować nad dzieciakiem.
-Skąd...?
-Skąd wiedziałem tak? Cóż jak mnie kapitan obruga to czasem mam się ochotę rozpłakać więc pomyślałem że to może być powód.- powiedział z rozbrajającym uśmiechem.
-Niemożliwe! Taki wielki wojownik jak pan?- z głosu chłopca zniknęły płaczliwe tony, a pojawiła się ciekawość.
-Pewnie. Jak go zdenerwujemy to goni nas po dziedzińcu, a tych co zamarudzą z tyłu pierze płazem po tyłkach.
W oczach Isaosa pozostała już tylko ciekawość. Smutek wyparował kompletnie. W oddali dało się słyszeć pokrzykiwania dowódców.
-Ale co ich aż tak wytrąciło z równowagi?- spytał Gabriel sam siebie.
-Pewnie wysłali nam ultimatum- odpowiedział Eryk
-Przysłali nam posła- powiedział markotnie chłopak- Jeśli poddam twierdzę to nie poniosę żadnych konsekwencji i nikt nie będzie niszczył włości, w przeciwnym wypadku nie będzie litości. Dali mi godzinę do namysłu.
-Hmmm, trudna sprawa.- powiedział Gabriel drapiąc się po brodzie.
-Próbują zgnieść go psychicznie- wtrącił się Eryk- Gdyby byli pewni, że uda im się zdobyć twierdze bez problemów to domagaliby się odpowiedzi natychmiast. Teraz chcą tylko stłamsić nam morale. Lepiej przekaż to dzieciakowi bo jeszcze się załamie i rzeczywiście podda.
-Wiesz ja mam takiego jednego bardzo mądrego przyjaciela i z tego co mi kiedyś mówił to czas do namysłu dajesz wrogowi tylko wtedy kiedy nie jesteś pewien zwycięstwa.
-Naprawdę?- spytał Isaos z nagłą nadzieją.
-Absolutnie.- odpowiedział Gabriel stanowczo.
-Dziękuje- chłopak po raz pierwszy pozwolił sobie na cień uśmiechu- Pora już na mnie... Właśnie jak ty się właściwie nazywasz?
-Gabriel Wasza Lordowska Mość.
-Gabriel.... Zapamiętam.- kiwnął głową- Zatem do zobaczenia Gabrielu.
Mag patrzył na odchodzącego dzieciaka, który dźwigał brzemię nie pasujące do wieku.
-Mam nadzieję, że się nie myliłeś.- zwrócił się do Eryka.
-Ja też.... Ja też.
Z samego rana pod mury podjechał poseł z białą flagą. Otworzył zwój i zaczął donośnie czytać.
-Jego Królewska Wysokość Tyber II Wspaniały, zwraca się do Lorda twierdzy Ferrum Isaosa o danie mu wolnego dostępu do twierdzy w zamian za co Jego Lordowska Mość zachowa wszelkie obecne przywileje, a jego włości nie doznają żadnego uszczerbku. W przypadku stawienia Nam oporu nie okażemy litości.
Poseł zwinął zwój, zawrócił konia i obwieścił, że za godzinę powróci by wysłuchać odpowiedzi.
Dowódcy trzech sił zbrojnych zaczęli wykrzykiwać między sobą o bezczelności żądań Tybera, zupełnie nie zauważając stojącego koło nich, bladego jak ściana trzynastoletniego lorda.
Gabriel stał na blankach patrząc na oddziały wroga, gdy nagle przeszedł koło niego drżący chłopaczek. Mag popatrzył na niego w zdziwieniu, dzieciak wyglądał jakby się miał zaraz rozpłakać
-Hej. Co się stało?- zapytał łagodnie, a gdy chłopak się do niego odwrócił rozpoznał władcę tej twierdzy.
-Nic.- skłamał Isaos pociągając nosem.
-Znowu dowódcy wydzierali się na siebie przy tobie?- strzelił Gabriel i przykucnął żeby aż tak nie górować nad dzieciakiem.
-Skąd...?
-Skąd wiedziałem tak? Cóż jak mnie kapitan obruga to czasem mam się ochotę rozpłakać więc pomyślałem że to może być powód.- powiedział z rozbrajającym uśmiechem.
-Niemożliwe! Taki wielki wojownik jak pan?- z głosu chłopca zniknęły płaczliwe tony, a pojawiła się ciekawość.
-Pewnie. Jak go zdenerwujemy to goni nas po dziedzińcu, a tych co zamarudzą z tyłu pierze płazem po tyłkach.
W oczach Isaosa pozostała już tylko ciekawość. Smutek wyparował kompletnie. W oddali dało się słyszeć pokrzykiwania dowódców.
-Ale co ich aż tak wytrąciło z równowagi?- spytał Gabriel sam siebie.
-Pewnie wysłali nam ultimatum- odpowiedział Eryk
-Przysłali nam posła- powiedział markotnie chłopak- Jeśli poddam twierdzę to nie poniosę żadnych konsekwencji i nikt nie będzie niszczył włości, w przeciwnym wypadku nie będzie litości. Dali mi godzinę do namysłu.
-Hmmm, trudna sprawa.- powiedział Gabriel drapiąc się po brodzie.
-Próbują zgnieść go psychicznie- wtrącił się Eryk- Gdyby byli pewni, że uda im się zdobyć twierdze bez problemów to domagaliby się odpowiedzi natychmiast. Teraz chcą tylko stłamsić nam morale. Lepiej przekaż to dzieciakowi bo jeszcze się załamie i rzeczywiście podda.
-Wiesz ja mam takiego jednego bardzo mądrego przyjaciela i z tego co mi kiedyś mówił to czas do namysłu dajesz wrogowi tylko wtedy kiedy nie jesteś pewien zwycięstwa.
-Naprawdę?- spytał Isaos z nagłą nadzieją.
-Absolutnie.- odpowiedział Gabriel stanowczo.
-Dziękuje- chłopak po raz pierwszy pozwolił sobie na cień uśmiechu- Pora już na mnie... Właśnie jak ty się właściwie nazywasz?
-Gabriel Wasza Lordowska Mość.
-Gabriel.... Zapamiętam.- kiwnął głową- Zatem do zobaczenia Gabrielu.
Mag patrzył na odchodzącego dzieciaka, który dźwigał brzemię nie pasujące do wieku.
-Mam nadzieję, że się nie myliłeś.- zwrócił się do Eryka.
-Ja też.... Ja też.
środa, 1 sierpnia 2012
Niepokoje Cz.6
-Rozumiem, że przejmujesz dowodzenie.- powiedział Pietia.
-Nie koniecznie- odpowiedziałem.- To, że znam schematy nie oznacza, że mam dowodzić. Właściwie to uważam, że bardziej nadawałby się do tego ktoś odpowiedzialny i z doświadczeniem. A z tutaj obecnych oznaczałoby to albo ciebie, albo Firemane. No chyba, że ktoś już dowodził podczas walki?- zwróciłem się do wszystkich obecnych, ale odpowiedziały mi przeczące kręcenia głowy.
-Nasz wcześniejszy dowódca zakończył służbę rok temu- wyjaśnił jeden z miejscowych magów.- Zamiast niego przysłano nam Veratia.
-Jak znam życie to jego pierwsze stanowisko?- zapytałem. Odpowiedziało mi krótkie kiwnięcie głową.
-No dobrze, nie ważne- powiedziałem pocierając nasadę nosa- Proponuje wybrać dowódcę na drodze głosowania. To powiedziawszy, zagłosuje pierwszy i oddaje mój głos na Pietie Vala z racji jego doświadczenia i spokojnego osądu.
Po mnie głos zabrała Firemane która też zagłosowała na wampira. On z kolei zagłosował na mnie. Veratia odmówił wzięcia udziału w głosowaniu, tak więc decyzja przypadła dwóm pozostałym magom z twierdzy. Popatrzyli na siebie i zgodnie wyrazili zdanie, że dowódcą powinien zostać Pietia. Jak podejrzewam główną rolę w podjęciu decyzji zagrała niechęć do bycia dowodzonym przez najemnika.
-Gratuluje dowódco- zwróciłem się do wampira- Jakie są rozkazy?
Val odetchnął głęboko- Musimy przygotować się do oblężenia. Gabriel, czy potrzebujesz pomocy w przygotowywaniu bariery?
-Nie- odpowiedziałem z drobnym uśmiechem błądzącym po twarzy.- Wystarczy wyrysować okręgi w odpowiednich miejscach i wolałbym zająć się tym sam.
-Dobrze- skinął mi głową- Możesz nam też powiedzieć jak mamy aktywować barierę i ją wpomagać?
-A to akurat dziecinnie proste.- powiedziałem- Wybierz miejsce z którego będziemy brać udział w bitwie a ustawie tam główny okrąg do którego będziecie przelewać manę. Całą reszta to kwestia kalibracji kręgów służących jako stacje przeładunkowe dla energii. Aha, trzeba będzie też stworzyć krąg za którego pomocą będziemy atakować. Najlepiej żeby były blisko siebie, żeby nie trzeba było biegać podczas walki.
- Najlepszy byłby w takim razie zamek wewnętrzny.- stwierdził Pietia.- Znacie jakieś dobre miejsce, czy może macie specjalną przestrzeń do wykorzystania podczas bitwy.
Miejscowi magowie pokręcili głowami.
-Cóż, będziemy musieli sobie coś znaleźć. Ruszajmy, nie mamy wiele czasu.
Po całym dniu pracy w końcu zamknąłem się w pokoju i oddałem władzę nad ciałem Gabrielowi.
-Solidnie się dziś napracowałeś- zaczął naszą telepatyczną rozmowę.- Ale czy możesz mi wytłumaczyć dlaczego ci miejscowi magowie byli tak zaskoczeni twoją barierą?
-Cóż, podejrzewam, że głównym powodem jest to, że pierwszy raz zobaczyli taką wariacje tego zaklęcia. Nie winię ich zresztą, bo jest to moje zaklęcie autorskie.
-Czy takie zaklęcia nie są przypadkiem zawodne i niebezpieczne?- zapytał ze strachem.
-Owszem jeśli nie był sprawdzane.- odpowiedziałem prosto- Ale akurat moje są niezawodne, dokładnie je wcześniej sprawdziłem. Zżerają co prawda więcej many niż klasyczne bariery, ale za to po oddaniu ataku nie pojawiają się słabsze punkty w konstrukcji.
-Skoro tak twierdzisz.- powiedział niepewnie.
-Tak twierdzę- powiedziałem kategorycznie. Na co Gabriel westchnął.
-Jak myślisz. Wygramy?- zapytał sennym głosem Gabriel. On sam co prawda wiele dziś nie zrobił, ale pracowałem używając jego ciała więc miał pełne prawo czuć zmęczenie.
-Nie wiem, ale na pewno zrobię wszystko żebyśmy wyszli z tego żywi.- powiedziałem po chwili przerwy.
-To mnie uspokaja.- powiedział prawie zupełnie już odjeżdżając- Z tobą dającym z siebie wszystko nie ma się czego obawiać. Miłych snów- powiedział na dobranoc.
-Taaak. Miłych snów.- odpowiedziałem gorzko, ale on już tego w moim głosie nie wychwycił.
-Nie koniecznie- odpowiedziałem.- To, że znam schematy nie oznacza, że mam dowodzić. Właściwie to uważam, że bardziej nadawałby się do tego ktoś odpowiedzialny i z doświadczeniem. A z tutaj obecnych oznaczałoby to albo ciebie, albo Firemane. No chyba, że ktoś już dowodził podczas walki?- zwróciłem się do wszystkich obecnych, ale odpowiedziały mi przeczące kręcenia głowy.
-Nasz wcześniejszy dowódca zakończył służbę rok temu- wyjaśnił jeden z miejscowych magów.- Zamiast niego przysłano nam Veratia.
-Jak znam życie to jego pierwsze stanowisko?- zapytałem. Odpowiedziało mi krótkie kiwnięcie głową.
-No dobrze, nie ważne- powiedziałem pocierając nasadę nosa- Proponuje wybrać dowódcę na drodze głosowania. To powiedziawszy, zagłosuje pierwszy i oddaje mój głos na Pietie Vala z racji jego doświadczenia i spokojnego osądu.
Po mnie głos zabrała Firemane która też zagłosowała na wampira. On z kolei zagłosował na mnie. Veratia odmówił wzięcia udziału w głosowaniu, tak więc decyzja przypadła dwóm pozostałym magom z twierdzy. Popatrzyli na siebie i zgodnie wyrazili zdanie, że dowódcą powinien zostać Pietia. Jak podejrzewam główną rolę w podjęciu decyzji zagrała niechęć do bycia dowodzonym przez najemnika.
-Gratuluje dowódco- zwróciłem się do wampira- Jakie są rozkazy?
Val odetchnął głęboko- Musimy przygotować się do oblężenia. Gabriel, czy potrzebujesz pomocy w przygotowywaniu bariery?
-Nie- odpowiedziałem z drobnym uśmiechem błądzącym po twarzy.- Wystarczy wyrysować okręgi w odpowiednich miejscach i wolałbym zająć się tym sam.
-Dobrze- skinął mi głową- Możesz nam też powiedzieć jak mamy aktywować barierę i ją wpomagać?
-A to akurat dziecinnie proste.- powiedziałem- Wybierz miejsce z którego będziemy brać udział w bitwie a ustawie tam główny okrąg do którego będziecie przelewać manę. Całą reszta to kwestia kalibracji kręgów służących jako stacje przeładunkowe dla energii. Aha, trzeba będzie też stworzyć krąg za którego pomocą będziemy atakować. Najlepiej żeby były blisko siebie, żeby nie trzeba było biegać podczas walki.
- Najlepszy byłby w takim razie zamek wewnętrzny.- stwierdził Pietia.- Znacie jakieś dobre miejsce, czy może macie specjalną przestrzeń do wykorzystania podczas bitwy.
Miejscowi magowie pokręcili głowami.
-Cóż, będziemy musieli sobie coś znaleźć. Ruszajmy, nie mamy wiele czasu.
Po całym dniu pracy w końcu zamknąłem się w pokoju i oddałem władzę nad ciałem Gabrielowi.
-Solidnie się dziś napracowałeś- zaczął naszą telepatyczną rozmowę.- Ale czy możesz mi wytłumaczyć dlaczego ci miejscowi magowie byli tak zaskoczeni twoją barierą?
-Cóż, podejrzewam, że głównym powodem jest to, że pierwszy raz zobaczyli taką wariacje tego zaklęcia. Nie winię ich zresztą, bo jest to moje zaklęcie autorskie.
-Czy takie zaklęcia nie są przypadkiem zawodne i niebezpieczne?- zapytał ze strachem.
-Owszem jeśli nie był sprawdzane.- odpowiedziałem prosto- Ale akurat moje są niezawodne, dokładnie je wcześniej sprawdziłem. Zżerają co prawda więcej many niż klasyczne bariery, ale za to po oddaniu ataku nie pojawiają się słabsze punkty w konstrukcji.
-Skoro tak twierdzisz.- powiedział niepewnie.
-Tak twierdzę- powiedziałem kategorycznie. Na co Gabriel westchnął.
-Jak myślisz. Wygramy?- zapytał sennym głosem Gabriel. On sam co prawda wiele dziś nie zrobił, ale pracowałem używając jego ciała więc miał pełne prawo czuć zmęczenie.
-Nie wiem, ale na pewno zrobię wszystko żebyśmy wyszli z tego żywi.- powiedziałem po chwili przerwy.
-To mnie uspokaja.- powiedział prawie zupełnie już odjeżdżając- Z tobą dającym z siebie wszystko nie ma się czego obawiać. Miłych snów- powiedział na dobranoc.
-Taaak. Miłych snów.- odpowiedziałem gorzko, ale on już tego w moim głosie nie wychwycił.
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)