-Następny!- zawołałem i Grześ cisnął spory drewniany dysk w powietrze. Oceniałem przez chwilę trajektorię, by w końcu przeciąć go na pół wodnym biczem. Ułożyłem palce obu dłoni w proste pieczęcie i w każdą połówkę cisnąłem po kuli ognistej. Teraz jedynym świadectwem istnienia talerza były dwie chmurki dymu i popiołu.
-No to teraz swobodnie panujesz nad wszystkimi żywiołami.- podsumował wyczyn Grześ.
-Tylko w podstawowym zakresie.
-A przypomnij mi ilu innych magów bojowych to potrafi?
-...
-No właśnie.- podsumował kpiącym głosem.
Rzuciłem okiem na to co ogląda Gabriel. Od oblężenia minęło już dziesięć dni, ale dopiero teraz udało się stopić cały lód, a mur naprawiono dopiero wczoraj. Oczywiście zaofiarowałem swoją pomoc, ale zostałem dość szybko i kategorycznie spławiony. Najwyraźniej mój ostatni pokaz nikomu nie przypadł do gustu. Wrażenie było na tyle mocne, że na początku nawet na udział Gabriela w odbudowach patrzono z niechęcią. Jednak najgorsze było to że dostałem "areszt domowy", co de facto sprowadzało się do zakazu przejmowania kontroli nad ciałem. I ten właśnie zakaz prowadzi do zabawy w zestrzeliwanie latających talerzy.
-To co? Następny?-zapytał Grześ.
-A mamy coś lepszego do roboty?
"Zabawa" nie potrwała jednak długo, bo już kilka minut później Gabriel został wezwany przez dowódców.
Gabriel stanął zdenerwowany pod ciężkim spojrzeniem obcego dowódcy który, w przeciwieństwie do kapitanów, pochodził z bogatej i potężnej rodziny.
-Wiele słyszałem o twoich osiągnięciach podczas oblężenia.- powiedział niskim głosem
-W zasadzie to Eryk...- zaczął niepewnie Gabriel
-O tym też słyszałem.- uciął- ale w tej chwili ma to drugorzędne znaczenie. To co naprawdę się liczy to to, że król otrzymał szczegółowy raport z oblężenia i wydał nam rozkazy. Rozkazy w których ty i Eryk odgrywacie bardzo ważną rolę.
-Ale ja jestem zwykłym...- zaczął Gabriel.
-Zwykły mag bojowy nie roznosi jednym zaklęciem całej długości murów i atakującej armii. A nawet jeśli TY jesteś zwykły, to Eryk na pewno nie i to głównie jego dotyczą rozkazy.
-Rozpoczęła się wojna i musimy ją wygrać- kontynuował chłodno dowódca- Gdyby nie twoja obecność w tej twierdzy bylibyśmy na bardzo złej pozycji.
-Ale dlaczego mi to pan mówi?-zapytał Gabriel
- Ale dlaczego mi to pan mówi generale.- poprawił go dowódca.- A dlaczego ci to mówię? Cóż głównie dlatego, że jesteś zbyt potężny, żeby po prostu kazać ci biegać jak mi się podoba. Jego wysokość uznał, że ze względu na twoją wartość należy dać ci kilka przywilejów, dlatego też od dziś masz rangę kapitana oraz będziesz informowany o wszelkich planach bieżącej kampanii. Wyruszamy jutro o świcie. Możesz odejść.
Gabriel skinął głową i lekko nieobecny duchem wyszedł z pomieszczenia. Zanim zamknął drzwi usłyszał jeszcze tylko nazwisko swojego nowego przełożonego. Atania. Generał Tytus Atania.
Translate
środa, 31 października 2012
niedziela, 28 października 2012
Niepokoje Koniec
-Wiedziałam!- warknęła kapłanka i rzuciła się biegiem w moim kierunku
-Zacznij od razu leczyć.- powiedziałem wypuszczając kolejną falę krwi.
-A krwawienie samo się zatrzyma?!- warknęła wściekle
-Już się tym zająłem. Ty musisz mnie tylko posklejać.- chciałem w sumie dodać coś jeszcze, ale już mnie nie słuchała zajęta leczeniem moich obrażeń.
Zapadła chwila błogosławionej ciszy przerywanej jedynie odległymi okrzykami i kwiecistymi opisami kapłanki dotyczącymi mojej inteligencji. Leczenie trwało długo, ale jakoś mnie to nie dziwiło, zwłaszcza, że obieg krwi w moim organizmie utrzymywał się tylko dzięki magii. Uszkodziłem chyba wszystko z wyjątkiem serca i mózgu. Kiedy wszystkie organy zostały z grubsza wyleczone kapłanka klapnęła ciężko na podłogę i oparła spływającą potem głowę o kolana.
-Czym ty jesteś?- zapytała po dłuższej chwili, gdy w końcu odzyskała oddech.
-Wiesz, że z takimi obrażeniami wewnętrznymi każdy normalny człowiek byłby martwy zanim bym do niego dobiegła?- powiedziała gdy nie odpowiedziałem.
Podniosła na mnie wzrok i zapytała głosem podszytym lękiem.-Czym ty właściwie jesteś?
Obiecane posiłki zobaczyliśmy dopiero wieczorem. Przybyli za późno i za głośno. Po oblegającej armii pozostały tylko wspomnienia w postaci stratowanych namiotów i wypalonych ognisk, oraz oczywiście martwych żołnierzy. Kiedy po panicznej ucieczce, spowodowanej moim atakiem, nie było już żadnego żołnierza w zasięgu wzroku, Pietia utworzył podziemny tunel prowadzący do zniszczonej bramy. Z tego właśnie tunelu skorzystali dowódcy posiłków by dowiedzieć się z pierwszej ręki jak przebiegło oblężenie i czy młodemu lordowi nic się nie stało. Patrzyłem na całą szopkę z przyjęciem wybawców oczyma Gabriela, któremu tym razem musiałem wytłumaczyć dlaczego czuje się jakby przejechał po nim oddział konnicy.
Rozsiadłem się wygodniej na ławeczce przed domem i rozejrzałem się po cichej okolicy mojego świata, starając się zapomnieć o mini epoce lodowcowej którą rozpętałem. Ławeczka delikatnie zaskrzypiała, gdy koło mnie przysiadł Grześ.
-No teraz to dojebałeś.- powiedział cicho.
-No.- potwierdziłem ponuro.
-A efekt końcowy? No powiedziałbym na poziomie popicia kilograma kiełbasy dwoma litrami oranżady o smaku wiśniowym.
Skrzywiłem się tylko na to porównanie.
-Mam tylko nadzieję, że więcej nie będę musiał używać tyle mocy.
-Ooo naprawdę?
-Tak- skrzywiłem się ponownie- Ale mam to paskudne wrażenie, że nie będę miał prawa głosu w tej kwestii.
-Zacznij od razu leczyć.- powiedziałem wypuszczając kolejną falę krwi.
-A krwawienie samo się zatrzyma?!- warknęła wściekle
-Już się tym zająłem. Ty musisz mnie tylko posklejać.- chciałem w sumie dodać coś jeszcze, ale już mnie nie słuchała zajęta leczeniem moich obrażeń.
Zapadła chwila błogosławionej ciszy przerywanej jedynie odległymi okrzykami i kwiecistymi opisami kapłanki dotyczącymi mojej inteligencji. Leczenie trwało długo, ale jakoś mnie to nie dziwiło, zwłaszcza, że obieg krwi w moim organizmie utrzymywał się tylko dzięki magii. Uszkodziłem chyba wszystko z wyjątkiem serca i mózgu. Kiedy wszystkie organy zostały z grubsza wyleczone kapłanka klapnęła ciężko na podłogę i oparła spływającą potem głowę o kolana.
-Czym ty jesteś?- zapytała po dłuższej chwili, gdy w końcu odzyskała oddech.
-Wiesz, że z takimi obrażeniami wewnętrznymi każdy normalny człowiek byłby martwy zanim bym do niego dobiegła?- powiedziała gdy nie odpowiedziałem.
Podniosła na mnie wzrok i zapytała głosem podszytym lękiem.-Czym ty właściwie jesteś?
Obiecane posiłki zobaczyliśmy dopiero wieczorem. Przybyli za późno i za głośno. Po oblegającej armii pozostały tylko wspomnienia w postaci stratowanych namiotów i wypalonych ognisk, oraz oczywiście martwych żołnierzy. Kiedy po panicznej ucieczce, spowodowanej moim atakiem, nie było już żadnego żołnierza w zasięgu wzroku, Pietia utworzył podziemny tunel prowadzący do zniszczonej bramy. Z tego właśnie tunelu skorzystali dowódcy posiłków by dowiedzieć się z pierwszej ręki jak przebiegło oblężenie i czy młodemu lordowi nic się nie stało. Patrzyłem na całą szopkę z przyjęciem wybawców oczyma Gabriela, któremu tym razem musiałem wytłumaczyć dlaczego czuje się jakby przejechał po nim oddział konnicy.
Rozsiadłem się wygodniej na ławeczce przed domem i rozejrzałem się po cichej okolicy mojego świata, starając się zapomnieć o mini epoce lodowcowej którą rozpętałem. Ławeczka delikatnie zaskrzypiała, gdy koło mnie przysiadł Grześ.
-No teraz to dojebałeś.- powiedział cicho.
-No.- potwierdziłem ponuro.
-A efekt końcowy? No powiedziałbym na poziomie popicia kilograma kiełbasy dwoma litrami oranżady o smaku wiśniowym.
Skrzywiłem się tylko na to porównanie.
-Mam tylko nadzieję, że więcej nie będę musiał używać tyle mocy.
-Ooo naprawdę?
-Tak- skrzywiłem się ponownie- Ale mam to paskudne wrażenie, że nie będę miał prawa głosu w tej kwestii.
piątek, 19 października 2012
Niepokoje Cz.17
Po chwili podziwiania swojego dzieła odwróciłem się do obecnych.
-No to co teraz robimy?- zapytałem wesoło
-Niedługo przepchną taran pod wewnętrzną bramę, a wtedy będziemy zgubieni.-odpowiedział mi August- Zwłaszcza, że nie widać nawet cienia posiłków.
Spojrzałem na dziedziniec i akurat zdążyłem zobaczyć jak żołnierze mozolą się z przepchnięciem taranu przez bramę. Rzuciłem tylko okiem dla pewności, ale zgodnie z oczekiwaniami był chroniony magią.
-A nie można by podgrzać trochę atmosfery przy użyciu wrzącego oleju?-zapytałem przez ramię- Albo magii?
-Z olejem czekamy aż podejdą bliżej.- odpowiedział mi kapitan wojsk królewskich- A co do magów...
-A co do magów to sam powinieneś wiedzieć najlepiej- podjął wątek Pietia- Ledwie trzymamy się na nogach i samo utrzymanie bariery wokół zamku wymaga niemal wszystkich naszych sił. Z tobą pewnie jest jeszcze gorzej po samotnej obronie wieży i stworzeniu portalu.
-Szczerze to nie.- odpowiedziałem- Całą walką zajmował się Gabriel, ja tylko pożyczałem mu mane.
-Tylko?-Spytał wampir z niedowierzaniem- To właśnie z powodu zużywania many bierze się całe zmęczenie. Nie musisz grać twardziela, naprawdę nie ma się czego wstydzić.
-Tak, tak oczywiście- powiedziałem machając zbywająco ręką- dla waszych standardów zapewne, ale ja jestem dużo potężniejszy. Auguście byłbyś tak dobry i wezwał naszą uroczą kapłankę? Albo lepiej, wszystkich ludzi potrafiących leczyć magicznie? Mam zamiar troszkę... zaszaleć.
August pobladł lekko, ale szybko wysłał kogoś po lekarzy.
-Kapłani? Tutaj? Po co?- warknął kapitan garnizonu- I skoro jesteś taki potężny jak mówisz to czemu nie zmieciesz całej tej armii, hę?
Spojrzałem na niego lodowato i czekałem dopóki nie spuścił wzroku.
-Czy ktoś tutaj wie co się dzieję gdy mag próbuje pomieścić w sobie manę ponad własną wytrzymałość?-zapytałem cichym, groźnym głosem.
-Widzę, że nikt- podjąłem po chwili milczenia- W ramach testu użyłem kiedyś dwa razy więcej many niż może maksymalnie utrzymać Gabriel, efekty przeszły moje najśmielsze oczekiwania. Wtedy dowiedziałem się, że nadmiar many powoduje obrażenia dla ciała, wtedy też po raz pierwszy zobaczyłem krew bryzgającą ponad pięć metrów od ciała z którego się wydobyła. Myślę, że to odpowiada na pytanie dlaczego potrzebuje kapłanów i dlaczego nie zmiotę całej armii.
Dalszą przemowę przerwał mi huk otwieranej klapy i tupot biegnących stóp. Koło dziury w podłodze stała zdyszana kapłanka z mojego oddziału.
-Nawet mi się nie waż!- wrzasnęła na jednym wydechu.
-Obawiam się, że nie mam wyboru.
-Jeśli myślisz, że będę spokojnie patrzeć jak się okaleczasz to...
-Albo to zrobię, albo wszyscy obrońcy zostaną zabici.
Kobieta zagryzła wargę i popatrzyła ponuro pod nogi.
-Rozumiem- wyszeptała w końcu.
-No to świetnie- powiedziałem zacierając dłonie- Zróbcie mi trochę miejsca muszę wyrysować znaki.
Wymruczałem pod nosem zaklęcie i przyłożyłem palec do podłogi. Po chwili na kamieniu, poczynając od mojego palca, zaczęły pojawiać się wyryte linie, które układały się w pentakl. Obszedłem znak dookoła i usatysfakcjonowany jego wyglądem wyszeptałem kolejne zaklęcie, tym razem kreśląc znaki w powietrzu. Ostatni raz sprawdziłem przy użyciu manawizji czy wszystkie znaki zostały narysowane poprawnie i tchnąłem w nie manę dzięki czemu zostały wyciśnięte wokół pentakla.
Przeciągnąłem się i wszedłem do środka okręgu. Wziąłem głęboki wdech i wydech.
-No dobrze panie i panowie- powiedziałem wesoło- pora zacząć tą zabawę.
Ostatni raz oszacowałem ile many będę potrzebował do tego co chce zrobić, ale liczby dalej nie chciały zejść poniżej trzykrotnej wartości maksymalnej many Gabriela. Co prawda teoretycznie mógłbym użyć many żeby chronić ciało, ale nigdy nie przetestowałem tej koncepcji. No cóż kto nie ryzykuje ten nie wygrywa.
Z tą myślą utworzyłem ścianę wokół ciała Gabriela i zaczerpnąłem nie trzy, a cztery razy więcej many (jak szaleć to szaleć) i wykrzyczałem zaklęcie.
Zaklęcie nie należało do skomplikowanych, czy widowiskowych, sprowadzało się do stworzenia lodowych kolców wystających z ziemi. Przez chwilę, która zajęła przepłynięciu many do celu nie działo się nic i kapitan garnizonu już otwierał usta by wyrazić swoje niezadowolenie, gdy z ziemi eksplodowały lodowe iglice. Powstawały jak fala, zaczynając od wejścia do zamku a na zewnętrznych murach kończąc.
Pierwszą ofiarą zaklęcia był taran który właśnie dotaczał się do zamkowej bramy. Co prawda był otoczony potężną barierą zaklęć, ale wobec tak wielkiego ładunku many lód rozdarł je równie łatwo jak miecz rozcina kartkę papieru i drewniana konstrukcja zawisła na błękitnych kolumnach. Żołnierze w bezpośrednim pobliżu punktu zero nie mieli nawet czasu by zrozumieć co ich zabija, ale ci dalej krzyczeli, a nawet próbowali uciekać w panice. Zdało się to na nic gdyż zaklęcie było po prostu zbyt szybkie, w ciągu zaledwie kilku sekund dotarło do murów i je także rozerwało. Spadające kamienie zabiły ludzi czekających poza murami twierdzy, ale to wystarczyło by wszyscy pozostali zaczęli uciekać z krzykiem.
Usłyszałem za swoimi plecami pomieszane westchnienia i przekleństwa.
-Przepraszam za ten mur- powiedziałem i zwymiotowałem krwią.
-No to co teraz robimy?- zapytałem wesoło
-Niedługo przepchną taran pod wewnętrzną bramę, a wtedy będziemy zgubieni.-odpowiedział mi August- Zwłaszcza, że nie widać nawet cienia posiłków.
Spojrzałem na dziedziniec i akurat zdążyłem zobaczyć jak żołnierze mozolą się z przepchnięciem taranu przez bramę. Rzuciłem tylko okiem dla pewności, ale zgodnie z oczekiwaniami był chroniony magią.
-A nie można by podgrzać trochę atmosfery przy użyciu wrzącego oleju?-zapytałem przez ramię- Albo magii?
-Z olejem czekamy aż podejdą bliżej.- odpowiedział mi kapitan wojsk królewskich- A co do magów...
-A co do magów to sam powinieneś wiedzieć najlepiej- podjął wątek Pietia- Ledwie trzymamy się na nogach i samo utrzymanie bariery wokół zamku wymaga niemal wszystkich naszych sił. Z tobą pewnie jest jeszcze gorzej po samotnej obronie wieży i stworzeniu portalu.
-Szczerze to nie.- odpowiedziałem- Całą walką zajmował się Gabriel, ja tylko pożyczałem mu mane.
-Tylko?-Spytał wampir z niedowierzaniem- To właśnie z powodu zużywania many bierze się całe zmęczenie. Nie musisz grać twardziela, naprawdę nie ma się czego wstydzić.
-Tak, tak oczywiście- powiedziałem machając zbywająco ręką- dla waszych standardów zapewne, ale ja jestem dużo potężniejszy. Auguście byłbyś tak dobry i wezwał naszą uroczą kapłankę? Albo lepiej, wszystkich ludzi potrafiących leczyć magicznie? Mam zamiar troszkę... zaszaleć.
August pobladł lekko, ale szybko wysłał kogoś po lekarzy.
-Kapłani? Tutaj? Po co?- warknął kapitan garnizonu- I skoro jesteś taki potężny jak mówisz to czemu nie zmieciesz całej tej armii, hę?
Spojrzałem na niego lodowato i czekałem dopóki nie spuścił wzroku.
-Czy ktoś tutaj wie co się dzieję gdy mag próbuje pomieścić w sobie manę ponad własną wytrzymałość?-zapytałem cichym, groźnym głosem.
-Widzę, że nikt- podjąłem po chwili milczenia- W ramach testu użyłem kiedyś dwa razy więcej many niż może maksymalnie utrzymać Gabriel, efekty przeszły moje najśmielsze oczekiwania. Wtedy dowiedziałem się, że nadmiar many powoduje obrażenia dla ciała, wtedy też po raz pierwszy zobaczyłem krew bryzgającą ponad pięć metrów od ciała z którego się wydobyła. Myślę, że to odpowiada na pytanie dlaczego potrzebuje kapłanów i dlaczego nie zmiotę całej armii.
Dalszą przemowę przerwał mi huk otwieranej klapy i tupot biegnących stóp. Koło dziury w podłodze stała zdyszana kapłanka z mojego oddziału.
-Nawet mi się nie waż!- wrzasnęła na jednym wydechu.
-Obawiam się, że nie mam wyboru.
-Jeśli myślisz, że będę spokojnie patrzeć jak się okaleczasz to...
-Albo to zrobię, albo wszyscy obrońcy zostaną zabici.
Kobieta zagryzła wargę i popatrzyła ponuro pod nogi.
-Rozumiem- wyszeptała w końcu.
-No to świetnie- powiedziałem zacierając dłonie- Zróbcie mi trochę miejsca muszę wyrysować znaki.
Wymruczałem pod nosem zaklęcie i przyłożyłem palec do podłogi. Po chwili na kamieniu, poczynając od mojego palca, zaczęły pojawiać się wyryte linie, które układały się w pentakl. Obszedłem znak dookoła i usatysfakcjonowany jego wyglądem wyszeptałem kolejne zaklęcie, tym razem kreśląc znaki w powietrzu. Ostatni raz sprawdziłem przy użyciu manawizji czy wszystkie znaki zostały narysowane poprawnie i tchnąłem w nie manę dzięki czemu zostały wyciśnięte wokół pentakla.
Przeciągnąłem się i wszedłem do środka okręgu. Wziąłem głęboki wdech i wydech.
-No dobrze panie i panowie- powiedziałem wesoło- pora zacząć tą zabawę.
Ostatni raz oszacowałem ile many będę potrzebował do tego co chce zrobić, ale liczby dalej nie chciały zejść poniżej trzykrotnej wartości maksymalnej many Gabriela. Co prawda teoretycznie mógłbym użyć many żeby chronić ciało, ale nigdy nie przetestowałem tej koncepcji. No cóż kto nie ryzykuje ten nie wygrywa.
Z tą myślą utworzyłem ścianę wokół ciała Gabriela i zaczerpnąłem nie trzy, a cztery razy więcej many (jak szaleć to szaleć) i wykrzyczałem zaklęcie.
Zaklęcie nie należało do skomplikowanych, czy widowiskowych, sprowadzało się do stworzenia lodowych kolców wystających z ziemi. Przez chwilę, która zajęła przepłynięciu many do celu nie działo się nic i kapitan garnizonu już otwierał usta by wyrazić swoje niezadowolenie, gdy z ziemi eksplodowały lodowe iglice. Powstawały jak fala, zaczynając od wejścia do zamku a na zewnętrznych murach kończąc.
Pierwszą ofiarą zaklęcia był taran który właśnie dotaczał się do zamkowej bramy. Co prawda był otoczony potężną barierą zaklęć, ale wobec tak wielkiego ładunku many lód rozdarł je równie łatwo jak miecz rozcina kartkę papieru i drewniana konstrukcja zawisła na błękitnych kolumnach. Żołnierze w bezpośrednim pobliżu punktu zero nie mieli nawet czasu by zrozumieć co ich zabija, ale ci dalej krzyczeli, a nawet próbowali uciekać w panice. Zdało się to na nic gdyż zaklęcie było po prostu zbyt szybkie, w ciągu zaledwie kilku sekund dotarło do murów i je także rozerwało. Spadające kamienie zabiły ludzi czekających poza murami twierdzy, ale to wystarczyło by wszyscy pozostali zaczęli uciekać z krzykiem.
Usłyszałem za swoimi plecami pomieszane westchnienia i przekleństwa.
-Przepraszam za ten mur- powiedziałem i zwymiotowałem krwią.
sobota, 13 października 2012
Niepokoje Cz.16
Pojawiłem się nie dokładnie tam gdzie chciałem, czyli półtora metra nad szczytem muru, ale z dwojga złego wolałem już pomyłkę w górę niż w dół. Kolejną rzeczą której nie przewidziałem był prawie natychmiastowy atak ze strony magów na miejscu. Dobrze, że było ich dwóch i w pośpiechu nie użyli niczego mocnego.
-Hola panowie- krzyknąłem- Ładnie to tak sojusznika atakować.
Obrońcy popatrzyli na mnie nieufnie ale zaraz rozpoznali i na twarzach zakwitł im wyraz niedowierzania.
-Ale jak?- zapytał bliższy.
-Szybki teleport w jedną stronę- powiedziałem z uśmiechem- A tak swoją drogą jest może Pietia albo któryś z kapitanów?
-Już skoczę zawołać.- powiedział drugi i pognał do zejścia.
-Tylko się nie zabij- zawołałem za nim.
Uświadomiłem sobie, że moi dwaj towarzysze dalej ściskają mnie za przedramiona.
-Chłopaki- powiedziałem łagodnie- teraz to już mnie możecie puścić.
Puścili mnie z zakłopotanym wyrazem twarzy i zaczęli dokładnie przyglądać się swoim butom i podłodze. Zostawiłem ich tak i podszedłem do krawędzi zobaczyć zewnętrzny dziedziniec. Był prawie pusty z wyjątkiem bramy, która napastnicy pośpiesznie otwierali by wpuścić taran do środka. Nie szło im to zbyt dobrze, gdyż urządzenia do podnoszenia kraty były uszkodzone.
Po chwili oglądania ich wysiłków moją uwagę przykuły okrzyki dochodzące zza moich pleców. Odwróciłem się akurat na czas żeby zobaczyć głowę Pietii wyłaniającej się z otworu w podłodze, zaraz za nim pojawili się też wszyscy kapitanowie sił zbrojnych na zamku i wszyscy magowie.
-Czołem, tęskniliście?- powiedziałem z uśmiechem.
-Nie wiem jak udało ci się tu dostać ale...- zaczął wampir, ale przerwał wpół zdania i przyjrzał mi się uważniej- Wyglądasz trochę... inaczej.-powiedział podejrzliwie
-Nie ma powodu do ostrożności to nasz człowiek- powiedział spokojnie August- Widzę, że sytuacja zmusiła cię do bezpośredniego działania Eryku.
-W końcu tak.
-Eryku?- zapytał Pietia.
Dowódca najemników skrzywił się wściekły na własną nieuwagę. Na moje usta wypłynął złośliwy uśmieszek.
-Wpadłeś szefie to teraz się tłumacz.
-No dobrze- powiedział August niechętnie- Nasz przyjaciel Gabriel ma dwie odrębne osobowości. Eryk którego tu widzicie jest osobowością wewnętrzną.
-Nie martwcie się nie gryzę- odpowiedziałem na ich pytające spojrzenia-I nie jestem jakąś tam prostą osobowością. Jestem niezależną osobą, która działa w tym świecie poprzez ciało Gabriela.
To oświadczenie wywołało chwilę ciszy, ale najbardziej chyba wpłynęło to na Pietie i Firemane, którzy patrzyli na mnie nierozumiejącym wzrokiem. Slywia przyjęła to chyba nawet gorzej bo tylko wodziła pytającym wzrokiem ode mnie do Augusta.
-No świetnie- powiedział w końcu kapitan garnizonu- ale co nam daje jeden mag? Nic! Uważam, że jest niebezpieczny. I jak on się tu dostał?
-Och, stworzyłem portal w jedną stronę.
-Portal?- powtórzył zaskoczony Pietia.-A zniszczyłeś go po przejściu?
-Nie.
-A nie przyszło ci na myśl, że będą mogli go użyć i przyjść tu za tobą?- spytał pobladły Veratia
-Przyszło- powiedziałem spokojnie.
Magowie patrzyli na mnie jak na wariata, zwłaszcza Veratia, ale moje lakoniczne odpowiedzi pozostawiały ich zagubionych. Osobiście wolałbym, żeby dali spokój z pytaniami, ale moje życzenia rzadko się spełniają.
-No i?- zapytał po chwili napiętej ciszy Pietia
-Przestawiłem wylot portalu- powiedziałem z perfidnym uśmieszkiem- o jakieś trzy tysiące metrów w górę.
W nastałą ciszę przerywał tylko cichy wietrzyk, a po chwili również narastający z każdą chwilą przeraźliwy krzyk i odgłos ciał uderzających o ziemie. Odwróciłem się plecami do obecnych i patrzyłem na pojawiające się na dziedzińcu plamy.
-I'm standing in the rain...- zanuciłem cicho pod nosem.
-Hola panowie- krzyknąłem- Ładnie to tak sojusznika atakować.
Obrońcy popatrzyli na mnie nieufnie ale zaraz rozpoznali i na twarzach zakwitł im wyraz niedowierzania.
-Ale jak?- zapytał bliższy.
-Szybki teleport w jedną stronę- powiedziałem z uśmiechem- A tak swoją drogą jest może Pietia albo któryś z kapitanów?
-Już skoczę zawołać.- powiedział drugi i pognał do zejścia.
-Tylko się nie zabij- zawołałem za nim.
Uświadomiłem sobie, że moi dwaj towarzysze dalej ściskają mnie za przedramiona.
-Chłopaki- powiedziałem łagodnie- teraz to już mnie możecie puścić.
Puścili mnie z zakłopotanym wyrazem twarzy i zaczęli dokładnie przyglądać się swoim butom i podłodze. Zostawiłem ich tak i podszedłem do krawędzi zobaczyć zewnętrzny dziedziniec. Był prawie pusty z wyjątkiem bramy, która napastnicy pośpiesznie otwierali by wpuścić taran do środka. Nie szło im to zbyt dobrze, gdyż urządzenia do podnoszenia kraty były uszkodzone.
Po chwili oglądania ich wysiłków moją uwagę przykuły okrzyki dochodzące zza moich pleców. Odwróciłem się akurat na czas żeby zobaczyć głowę Pietii wyłaniającej się z otworu w podłodze, zaraz za nim pojawili się też wszyscy kapitanowie sił zbrojnych na zamku i wszyscy magowie.
-Czołem, tęskniliście?- powiedziałem z uśmiechem.
-Nie wiem jak udało ci się tu dostać ale...- zaczął wampir, ale przerwał wpół zdania i przyjrzał mi się uważniej- Wyglądasz trochę... inaczej.-powiedział podejrzliwie
-Nie ma powodu do ostrożności to nasz człowiek- powiedział spokojnie August- Widzę, że sytuacja zmusiła cię do bezpośredniego działania Eryku.
-W końcu tak.
-Eryku?- zapytał Pietia.
Dowódca najemników skrzywił się wściekły na własną nieuwagę. Na moje usta wypłynął złośliwy uśmieszek.
-Wpadłeś szefie to teraz się tłumacz.
-No dobrze- powiedział August niechętnie- Nasz przyjaciel Gabriel ma dwie odrębne osobowości. Eryk którego tu widzicie jest osobowością wewnętrzną.
-Nie martwcie się nie gryzę- odpowiedziałem na ich pytające spojrzenia-I nie jestem jakąś tam prostą osobowością. Jestem niezależną osobą, która działa w tym świecie poprzez ciało Gabriela.
To oświadczenie wywołało chwilę ciszy, ale najbardziej chyba wpłynęło to na Pietie i Firemane, którzy patrzyli na mnie nierozumiejącym wzrokiem. Slywia przyjęła to chyba nawet gorzej bo tylko wodziła pytającym wzrokiem ode mnie do Augusta.
-No świetnie- powiedział w końcu kapitan garnizonu- ale co nam daje jeden mag? Nic! Uważam, że jest niebezpieczny. I jak on się tu dostał?
-Och, stworzyłem portal w jedną stronę.
-Portal?- powtórzył zaskoczony Pietia.-A zniszczyłeś go po przejściu?
-Nie.
-A nie przyszło ci na myśl, że będą mogli go użyć i przyjść tu za tobą?- spytał pobladły Veratia
-Przyszło- powiedziałem spokojnie.
Magowie patrzyli na mnie jak na wariata, zwłaszcza Veratia, ale moje lakoniczne odpowiedzi pozostawiały ich zagubionych. Osobiście wolałbym, żeby dali spokój z pytaniami, ale moje życzenia rzadko się spełniają.
-No i?- zapytał po chwili napiętej ciszy Pietia
-Przestawiłem wylot portalu- powiedziałem z perfidnym uśmieszkiem- o jakieś trzy tysiące metrów w górę.
W nastałą ciszę przerywał tylko cichy wietrzyk, a po chwili również narastający z każdą chwilą przeraźliwy krzyk i odgłos ciał uderzających o ziemie. Odwróciłem się plecami do obecnych i patrzyłem na pojawiające się na dziedzińcu plamy.
-I'm standing in the rain...- zanuciłem cicho pod nosem.
sobota, 6 października 2012
Niepokoje Cz.15
Wiedziałem, że mamy przesrane w momencie kiedy zdobyto wieże. Usiłowałem przekonać wtedy Gabriela żeby przeniósł się bliżej wejścia do wewnętrznych murów, ale jak on się na czymś uprze to nie ma zmiłuj. Chociaż muszę przyznać, że dawał z siebie wszystko. Lodowe pociski latały na prawo i lewo tak gęsto, że kamienie pokrył szron. Oczywiście było to możliwe tylko dlatego, że cały czas uzupełniałem jego zapasy many, ale jak zwykle nawet tego nie zauważył. Najgorsze jednak było to, że trochę po północy zauważyłem, że zaczynają nas okrążać, tym razem dość dobitnie wytłumaczyłem to Gabrielowi, ale musiałem powtarzać całą tyradę jakieś trzy razy. Nie winię go jednak, walka była bardzo wymagająca i był zmęczony, niemniej jednak w momencie kiedy udało mi się w końcu przebić do jego pustego łba byliśmy już w kotle, a wrogowie zaczęli ostre gotowanie.
Dlatego wycofaliśmy się do wieży. Poinstruowałem Gabriela by wyszedł na sam szczyt i zaczął odpychać przeciwników magią. Drzwi bardzo rozsądnie zamroził i przemienił w kolczastą ścianę, podrzuciłem mu też pomysł z oblodzeniem podłoża. Żołnierze podchodzący do wieży ślizgali się i potykali, a w kilku naprawdę niefortunnych przypadkach spadali z muru. Wojownicy którzy zabarykadowali się wraz z nami chwycili za kamienie i łuki, ale kiedy chcieli wylać na podchodzących wrzący olej to dostali ode mnie telepatyczny opieprz, w sumie po coś ten lód na drzwiach się robiło.
Patrzyłem jak inne punkty oporu padają jedne po drugich, przez chwilę łudziłem się, że utrzymujemy się tak długo dzięki wysiłkom Gabriela, ale prawda była taka, że wrodzy magowie czekali aż się zmęczy, wyczerpie swój zapas many. Gdyby to zależało ode mnie to czekaliby do usranej śmierci, mnie mana regenerowała się szybciej niż ją użytkowałem, nawet wliczając w to nadmiar który musiałem wysyłać by wyrównać straty w transporcie. Ale to Gabriel był tu problemem. Miał normalne ciało, które domagało się snu i nie potrafiło wytrzymać przedłużonego użytkowania dużych ilości magii. Raz już widziałem do czego to potrafi doprowadzić za dużo many i nie mam zamiaru powtarzać tego bez potrzeby.
W końcu zostaliśmy ostatnim punktem oporu i doczekaliśmy się ataku magów. Szybko stopili warstwę lodu na kamieniach i drzwiach, a następnie skupili się na ochronie żołnierzy, zostawiając im włamanie się do środka. Oczywistym było, że oszczędzają siły na atak na wewnętrzne mury. Kiedy zaczęli rąbać drzwi uznałem, że dość siedzenia z założonymi rękami.
-Gabriel, chyba już pora na zamianę miejsc.
-Nie. Jeszcze daję radę. Przejmiesz kontrolę kiedy będzie to naprawdę potrzebne- powiedział słabym głosem.
-Chłopie- powiedziałem mocno już zniecierpliwiony- popatrz na siebie. Ledwie stoisz, a drzwi rozbija oddział żołnierzy. Jak nie teraz to kiedy? Na twoim pogrzebie?!
-Nie jestem pewien czy...- zaczął niepewnie.
-Tak? Ale ja jestem!-miałem już dość jego zachowania. Znaczy ciesze się, że chłopak robi się samodzielny i nie muszę już mu podcierać tyłka za każdym razem kiedy dochodzi do walki, ale tutaj trochę przegina.
W czasie kiedy my prowadziliśmy wymianę zdań żołnierze przebili się przez drzwi i na dolę rozgorzała walka. Tupot stóp na schodach sugerował jednak, że była dramatycznie krótka i nie pomyślna dla nas.
-Zamiana! Już!- wrzasnąłem.
-Dobrze.- odpowiedział szybko i przekazał mi kontrolę nad ciałem.
Trudno było mi uwierzyć, że ciało jest aż tak sztywne. Pokręciłem lekko głową i barkami, żeby chociaż trochę rozluźnić mięśnie, gdy nagle klapa w podłodze odskoczyła z hukiem, a z dziury wychynęła głowa w hełmie. Niewiele myśląc cisnąłem lodowym pociskiem. Mój wysiłek został nagrodzony donośnym chrupnięciem i wściekłymi krzykami z dołu. Zdobywszy w ten sposób trochę czasu podszedłem nonszalancko do kotła z wrzącym olejem i popchnąłem go nogą w dziurę. Przekleństwa zmieniły się w okrzyki bólu. Szybko zamknąłem i zamroziłem klapę by uniknąć swądu spalenizny.
Nagle na lewo od siebie usłyszałem coś jakby skrzyżowanie charkotu z gulgotem, spojrzałem w tamtą stronę i zobaczyłem jak jeden z pozostałych żołnierzy przewala się przez blanki ze strzałą w gardle. Ze zdziwieniem zauważyłem, że z dziewięciu żołnierzy którzy towarzyszyli mi na szczycie pozostało dwóch.
-Co teraz zrobimy panie?- zapytał śmielszy z dwójki żołnierzy
-Zaiste co?- odpowiedziałem drapiąc się po głowie.
-Możemy się dostać na zamek.- powiedziałem po kilku sekundach milczenia- Zastrzegam jednak, że nie będzie to zbyt wygodne.
-Mamy się przebić?- spytał śmiertelnie przerażony żołnierz.
-Co?- popatrzyłem na niego zdziwiony.- Nie! Nawet dla mnie zakrawałoby to na samobójstwo! Zaraz portal postawię i się przeniesiemy. Ale potrzebuje chwili spokoju, więc bądźcie tak dobrzy i przypilnujcie żeby mi nikt miecza w dupsko nie wraził.
Nie czekając na potwierdzenie zacząłem kształtować łuk portalu w jedną stronę. Praca szła mi dość szybko, właściwie to rekordowo szybko, bo już w pięć minut później udało mi się utworzyć ścieżkę przez bariery chroniące mury. Dość wymiernie pomogło to, że sam je projektowałem.
Gdy wszystko było gotowe zawołałem żołnierzy i nakazałem im trzymać się blisko mnie pod groźbą utraty części ciała. Przed wkroczeniem w portal rzuciłem jeszcze ostatni raz okiem na klapę w podłodze. Lód całkiem już stopniał i dało się słyszeć odgłosy rąbania. Wzruszyłem ramionami i skoczyłem w błękitną przestrzeń.
Dlatego wycofaliśmy się do wieży. Poinstruowałem Gabriela by wyszedł na sam szczyt i zaczął odpychać przeciwników magią. Drzwi bardzo rozsądnie zamroził i przemienił w kolczastą ścianę, podrzuciłem mu też pomysł z oblodzeniem podłoża. Żołnierze podchodzący do wieży ślizgali się i potykali, a w kilku naprawdę niefortunnych przypadkach spadali z muru. Wojownicy którzy zabarykadowali się wraz z nami chwycili za kamienie i łuki, ale kiedy chcieli wylać na podchodzących wrzący olej to dostali ode mnie telepatyczny opieprz, w sumie po coś ten lód na drzwiach się robiło.
Patrzyłem jak inne punkty oporu padają jedne po drugich, przez chwilę łudziłem się, że utrzymujemy się tak długo dzięki wysiłkom Gabriela, ale prawda była taka, że wrodzy magowie czekali aż się zmęczy, wyczerpie swój zapas many. Gdyby to zależało ode mnie to czekaliby do usranej śmierci, mnie mana regenerowała się szybciej niż ją użytkowałem, nawet wliczając w to nadmiar który musiałem wysyłać by wyrównać straty w transporcie. Ale to Gabriel był tu problemem. Miał normalne ciało, które domagało się snu i nie potrafiło wytrzymać przedłużonego użytkowania dużych ilości magii. Raz już widziałem do czego to potrafi doprowadzić za dużo many i nie mam zamiaru powtarzać tego bez potrzeby.
W końcu zostaliśmy ostatnim punktem oporu i doczekaliśmy się ataku magów. Szybko stopili warstwę lodu na kamieniach i drzwiach, a następnie skupili się na ochronie żołnierzy, zostawiając im włamanie się do środka. Oczywistym było, że oszczędzają siły na atak na wewnętrzne mury. Kiedy zaczęli rąbać drzwi uznałem, że dość siedzenia z założonymi rękami.
-Gabriel, chyba już pora na zamianę miejsc.
-Nie. Jeszcze daję radę. Przejmiesz kontrolę kiedy będzie to naprawdę potrzebne- powiedział słabym głosem.
-Chłopie- powiedziałem mocno już zniecierpliwiony- popatrz na siebie. Ledwie stoisz, a drzwi rozbija oddział żołnierzy. Jak nie teraz to kiedy? Na twoim pogrzebie?!
-Nie jestem pewien czy...- zaczął niepewnie.
-Tak? Ale ja jestem!-miałem już dość jego zachowania. Znaczy ciesze się, że chłopak robi się samodzielny i nie muszę już mu podcierać tyłka za każdym razem kiedy dochodzi do walki, ale tutaj trochę przegina.
W czasie kiedy my prowadziliśmy wymianę zdań żołnierze przebili się przez drzwi i na dolę rozgorzała walka. Tupot stóp na schodach sugerował jednak, że była dramatycznie krótka i nie pomyślna dla nas.
-Zamiana! Już!- wrzasnąłem.
-Dobrze.- odpowiedział szybko i przekazał mi kontrolę nad ciałem.
Trudno było mi uwierzyć, że ciało jest aż tak sztywne. Pokręciłem lekko głową i barkami, żeby chociaż trochę rozluźnić mięśnie, gdy nagle klapa w podłodze odskoczyła z hukiem, a z dziury wychynęła głowa w hełmie. Niewiele myśląc cisnąłem lodowym pociskiem. Mój wysiłek został nagrodzony donośnym chrupnięciem i wściekłymi krzykami z dołu. Zdobywszy w ten sposób trochę czasu podszedłem nonszalancko do kotła z wrzącym olejem i popchnąłem go nogą w dziurę. Przekleństwa zmieniły się w okrzyki bólu. Szybko zamknąłem i zamroziłem klapę by uniknąć swądu spalenizny.
Nagle na lewo od siebie usłyszałem coś jakby skrzyżowanie charkotu z gulgotem, spojrzałem w tamtą stronę i zobaczyłem jak jeden z pozostałych żołnierzy przewala się przez blanki ze strzałą w gardle. Ze zdziwieniem zauważyłem, że z dziewięciu żołnierzy którzy towarzyszyli mi na szczycie pozostało dwóch.
-Co teraz zrobimy panie?- zapytał śmielszy z dwójki żołnierzy
-Zaiste co?- odpowiedziałem drapiąc się po głowie.
-Możemy się dostać na zamek.- powiedziałem po kilku sekundach milczenia- Zastrzegam jednak, że nie będzie to zbyt wygodne.
-Mamy się przebić?- spytał śmiertelnie przerażony żołnierz.
-Co?- popatrzyłem na niego zdziwiony.- Nie! Nawet dla mnie zakrawałoby to na samobójstwo! Zaraz portal postawię i się przeniesiemy. Ale potrzebuje chwili spokoju, więc bądźcie tak dobrzy i przypilnujcie żeby mi nikt miecza w dupsko nie wraził.
Nie czekając na potwierdzenie zacząłem kształtować łuk portalu w jedną stronę. Praca szła mi dość szybko, właściwie to rekordowo szybko, bo już w pięć minut później udało mi się utworzyć ścieżkę przez bariery chroniące mury. Dość wymiernie pomogło to, że sam je projektowałem.
Gdy wszystko było gotowe zawołałem żołnierzy i nakazałem im trzymać się blisko mnie pod groźbą utraty części ciała. Przed wkroczeniem w portal rzuciłem jeszcze ostatni raz okiem na klapę w podłodze. Lód całkiem już stopniał i dało się słyszeć odgłosy rąbania. Wzruszyłem ramionami i skoczyłem w błękitną przestrzeń.
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)