Translate

sobota, 9 marca 2013

Idź i... Cz.9

Nie wiem kto pierwszy podniósł okrzyk "Smoki!", ale rozprzestrzenił się on niczym ogień i obie armie na równi poszły w rozsypkę. Ludzie pchani panicznym strachem zaczęli uciekać, każdy w innym kierunku, popychając i przewracając się na ziemie. Ci którzy mieli nieszczęście upaść nie podnosili się ponownie, zadeptani na śmieć przez swoich kolegów. Panika udzieliła się także magom, ale w inny sposób. Na początku stali jak skamieniali, tylko po to aby chwilę później zacząć bez ładu i składu formować zaklęcia obronne, każdy na własną rękę. W przeciwieństwie do zwykłych żołnierzy wiedzieli bowiem, że nie prześcigną lecącego smoka nawet na najszybszym wierzchowcu i ich jedyną nadzieją jest stworzenie barier.
Jedynie trzy osoby nie wykazywały paniki. Pierwszą byłą Slywia, która najeżyła się cała i obnażając kły zaczęła warczeć na smoki. Drugą był Pietia, który zapadł się w sobie i zapatrzył tępo we własne stopy. Wreszcie ostatnią osobą był Gabriel, który owszem o smokach słyszał, ale nie bardzo zdawał sobie sprawę z ich niszczycielskich mocy, więc stał tylko i patrzył na wszystko z rozdziawioną gębą. I stali tak jak te sławne trzy lwy na tarczy, dwóch sra pod siebie, a trzecia warczy. Tak wiem, wiem ograne, ale tak ładnie mi to tu pasuje. Trochę poszedłem w patos z tymi opisami, ale smoki tak działają na ludzi. No ale cytaty, cytatami, a mnie pozostał problem wykaraskania Gabrielowego dupska spod smoczego ognia, bo co jak co, ale jak wyjdę pokierować naszym wspólnym ciałem to nie chce wyglądać jak Dwie Twarze. Ale ja sobie snuję różne porównania, a tymczasem smoki zapierdalają przez powietrze jak awionetki i zaraz mi tu zrobią "Door to hell" wersja fantasy.
Tymczasem smoki zbliżyły się tak bardzo, że dało się już dokładnie zobaczyć jak wyglądały. A wyglądały jak... no cóż jak smoki. Jedna wielka masa mięśni, łusek, kłów i pazurów oraz przemożne wrażenie, że cała ta krwiożercza maszynka napędzana jest przez jakiś wielki kocioł parowy, ponieważ co chwilę z nozdrzy unosiły się kłęby dymu, czasami podbarwione płomieniami. Zaiste, były to prawdziwe potwory. Wydawały się takie potężne, takie niedosiężone, a ja tak mam, że im bardziej coś wydaje się poza zasięgiem, tym bardziej chcę to mieć. To, a także fakt, że jakie smoki by nie opisywano, to zawsze mają rozbuchane ego. Nawet bardziej niż ja. Co sprowadziło mnie do pytania jak utrzeć tym gadzinom nosa. I kiedy zbliżyły się na tyle, że zaczęły grillować wraże oddziały, wpadł mi do głowy niecny plan. Zaiste, bardzo niecny.


Smoki przeleciały nad uciekającymi ludźmi, spuszczając im na głowy prawdziwą lawinę ognia. Nic co stanęło im na drodze nie miało prawa przeżyć. Żołnierze umierali zanim zrozumieli, że płomienie ich ogarnęły. Bariery magiczne pękały tak szybko, że mogło ich tam właściwie wcale nie być. Ci nieszczęśnicy, którzy znajdowali się dalej i patrzyli na zagładę swoich towarzyszy przypominali sobie stare opowieści, które naznaczały smoki jako posłańców bogów. Posłańców, ale także i katów. A teraz na własnej skórze doświadczali mocy tych istot, które na równi z klęskami żywiołowymi, takimi jak susze czy powodzie, zaliczane były do "kar boskich".
Smoki leciały swobodnie, z prawdziwą elegancją, paląc wszystkich, którzy ośmielili się zakłócić ich spokój, a tam gdzie przeleciały pozostawał tylko stopiony grunt.
Oczywiście nie atakowały bezmyślnie. Najpierw zmiotły tych, którzy zamieszkiwali te ziemie. Była to swoista kara za zapomnienie o tym kto zamieszkiwał tę okolicę. Kara za urażenie tych, których urażać im nie wolno. Ale ktoś musi opowiedzieć o smoczym gniewie, dlatego bestie zadowoliły się zniszczeniem głównego zgrupowania ludzi i nie polowały na pojedyncze osoby. Następnie nadszedł czas na wymierzenie kary, bezczelnym najeźdźcą. Nie wiedzieli oni co prawda o tych, którzy zamieszkują tutejsze jaskinie, ale niewiedza nie jest usprawiedliwieniem, a przynajmniej nie dla smoków.
Klucz złożony z trzech smoków wykonał elegancki zwrot i dopadł drugiej uciekającej armii. Gabriel patrzył biernie na zbliżającą się ścianę ognia. Wcześniej zszedł ze swojego wierzchowca i puścił go wolno, może przynajmniej on przeżyje.
Nagle Pietia zacisnął pięść, uniósł zdecydowanie głowę i wymruczał pod nosem coś co brzmiało jak "I tak lepszej pory nie będzie", postąpił dwa zdecydowane kroki w kierunku Slywii, która przestała już warczeć i tylko patrzyła zrezygnowana na smoki. Chwycił ją za nadgarstek, a ona odwróciła ze zdziwieniem głowę w jego kierunku, a wtedy pociągnął ją mocno do siebie i pocałował.
Gabriel patrzył oniemiały na rozgrywającą się przed nim scenę, ale ten obraz wbił mu się w pamięć. Wampir i wilkołak całujący się na tle oślepiająco jasnej ściany płomieni wypalili się niczym negatyw w jego oczach.
-Ten to ma wyczucie dramaturgii momentu- powiedział nagle wyraźnie rozbawiony, ale i zmieniony wysiłkiem głos.- Spokojnie przebija "Titanica".
-Eryk?- wyszeptał słabo Gabriel
-Tak.- uciął nieprzyjemnie głos- A teraz stawiasz barierę, czy mam petycje pisać?
Gabriel poczuł silny nacisk umysłu Eryka i chcąc, nie chcąc zaczął gwałtownie tworzyć wokół siebie pole ochronne. Bardzo małe pole, jak zauważył po chwili.
-Eryk! Co z...
-Nie uciągnę!- wycharczał- Stawiaj pierdoloną barierę i módl się, żebym wytrzymał!
Zaledwie kilka sekund później nad Gabrielem przetoczyła się nawała płomieni, tak przeraźliwie jasna, że aż zamknął oczy i schował twarz w dłoniach. Pot oblał go na całym ciele, a skrawki skóry, które nie były okryte ubraniem zapłonęły żywym ogniem. Mimo tego, że piekło trwało tylko krótką chwilę, Gabriel był okropnie wyczerpany, a po chwili poczuł że coś cieknie mu z nosa. Dotknął cieczy palcami i podniósł dłoń do oczu, ale obraz był nieostry, pozbawiony barw. Zaczął wściekle mrugać oczami, ale ostrość wzroku odzyskał dopiero po dłuższej chwili. Ciecz miała kolor zbliżony do koloru jego skóry. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że to nie płyn ma cielisty kolor, tylko jego skóra stała się wściekle czerwona. Jego dłoń opadła bezsilnie na lekko zbrązowiałą trawę, na której próżno było szukać śladów śniegu. Zdziwiło go to na początku i chwilę zajęło mu dojście do tego, że nie stoi już na nogach, a siedzi na piętach. Rozejrzał się wokół otumanionym wzrokiem, a wszędzie wokół widział powoli krzepnący, rozpalony grunt.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz