Przewidywania generała sprawdziły się i armie spotkały się w ciągu dwóch dni od przebudzenia Gabriela, jedynym czego Atania nie przewidział, była szybkość mobilizacji wrogich oddziałów. Przed oczami młodego maga rozciągała się szeroka równina, pokryta cienką warstwą śniegu, który spadł tej nocy, a dalej ciemną plamą odcinały się wrogie szeregi. Przeciwnik bynajmniej nie wystawił małego oddziału, ilość żołnierzy była porównywalna, jeśli nie większa niż armii Atanii. Czekała ich ciężka przeprawa, a Gabriel obawiał się, że znowu skończy sponiewierany na łóżku.
Jego uwagę przykuł żołnierz wyraźnie śpieszący w jego kierunku.
-Panie- rzucił zadyszany- rozkazy od generała.
-Mów.
-Przechodzicie, panie, pod dowództwo Pieti Vala.
-Dziękuje- powiedział Gabriel kiwając głową i skierował się w stronę grupki magów, których zadaniem było przebicie się przez zaklęcia ochronne wroga.
Powoli mijając linie żołnierzy zapatrzył się na wyrastający niedaleko za skrzydłem wojsk skalny masyw. Góra nie była wysoka, ale ściany wznosiły się niemal pionowo wzwyż, co przydawało jej wrażenia niezdobytej twierdzy. Poza tym wzbudzała w Gabrielu nieprzyjemne uczucia, a zwłaszcza kilka czarnych otworów w, poza tym, idealnie szarej skale. Postanowił jednak zignorować to przeczucie, gdyby w okolicy było coś naprawdę groźnego to przecież Eryk by go ostrzegł. A przynajmniej Gabriel miał taką szczerą nadzieję, bo prawdą było również to, że ta enigmatyczna istota z którą dzielił ciało nie odezwała się do niego ani razu od czasu ataku na miasto.
Jego dalsze rozmyślania przerwał widok twarzy Pietii. Uśmiechnął się i uniósł rękę w powitaniu. Jego przyjaciel również się uśmiechnął i pokazał mu aby się zbliżył. W tłumie mignęła mu ruda grzywa, która również zaczęła się zbliżać w stronę wampira.
-Witajcie.- powiedział Gabriel uśmiechając się do swoich przyjaciół.
Val poklepał go po ramieniu-Nie wyglądasz najlepiej.- Bardziej zapytał niż stwierdził.
-Zdobycie miasta dało mi się we znaki- powiedział krzywiąc się.
-W życiu nie widziałam czegoś takiego- powiedziała Slywia.- Skąd ty wziąłeś mane na takie zaklęcie?
-Eryk- odpowiedział krzywiąc się.- Niepokoi mnie tylko, że nie odezwał się od tego czasu. Niepokoi mnie też ta góra.-wskazał masyw podbródkiem.
-Jak nas wszystkich.- powiedział Pietia rzucając w tamtym kierunku okiem- Jest tam coś niedobrego.
-Tylko, że nic nie możemy z tym zrobić.- podsumowała Firemane- A skoro nie można z tym nic zrobić to lepiej się nie przejmować.
-Słusznie.- powiedział Gabriel z uśmiechem- Czyli znowu jestem pod twoimi rozkazami szefie?- zwrócił się do wampira.
-Technicznie to ty masz wyższy stopień.
-Oj tam, technikalia- machnął lekceważąco ręką.- kto by się nimi przejmował.
-Taaaak. Ja to widzę tak. Dopóki nie odezwie się Eryk pomagasz nam tworzyć szkielety zaklęć, było nie było w precyzji zaklęć niewielu potrafi Ci dotrzymać pola, a jak się odezwie to może robić co chce, bo podejrzewam, że na chwilę obecną tylko on sam potrafi określić co jest w granicach jego możliwości.
Gabriel pokiwał głową w milczeniu.
Godziny oczekiwania płynęły powoli, a mimo to rogi grające do ataku zadźwięczały niespodziewanie. Dwie ciemne masy ludzi i zwierząt ruszyły na siebie z wrzaskiem i hukiem, zmieniając na swojej ścieżce biały, dziewiczy śnieg w bure błocko. Oddziały zbliżały się do siebie, hałas narastał, aż w końcu nie wiadomo było kto krzyczy i nagle w tym tumulcie przetoczył się ryk który zatrzymał w miejscu każdą obecną żywą istotę. W tym dźwięku było coś pierwotnie strasznego, coś co zmieniło dwie potężne armie w grupy przestraszonych zwierząt. Żołnierze popatrywali na siebie nerwowo, niepewni tego co robić dalej, gdy ryk rozległ się ponownie. Był to dźwięk przypominający rozdzieranie stalowej blachy, ale ostrzejszy, bardziej brutalny. Teraz wszyscy patrzyli w stronę góry. Czarne plamy na klifach wypluły z siebie trzy skrzydlate sylwetki, i znowu rozległ się porażający uszy dźwięk. Szyki obu armii zaczęły się mieszać i zapadać w sobie, i w końcu ktoś zidentyfikował latające istoty zmierzające w stronę wojsk. Smoki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz