Translate

niedziela, 24 marca 2013

Idź i... Cz.11

Zbliżając się do domostwa usłyszeli muzykę, niepodobną do jakiejkolwiek, jaką słyszeli wcześniej. Niskie wibracje, jakby skrzypiec albo lutni, ale nie do końca, którym akompaniowało coś przypominającego bęben. Dźwięki te jeszcze bardziej pogłębiały ich niepewność. Zaczęli nerwowo rozglądać się dookoła, gdy nagle ich przewodnik westchną cicho pod nosem.
-Znowu soundtrack z "Warrior Within".- wymruczał poirytowany- I tak bez przerwy od tygodnia.
Żwawo podskoczył do drzwi i z rozmachem je otworzył.
-Masz gości gnoju!- rykną od progu- Zbieraj dupę i się przywitaj!
Z głębi domu dało się słyszeć stłumione łupnięcie i muzyka ucichła. Grześ odwrócił się do trójki, a jego twarz przyozdobiona była paskudnym, kpiarskim uśmieszkiem. Patrzyli na niego w niemym zdziwieniu, nie tyle spowodowanym zachowanie, co faktem, że zabawka może mieć tak rozbudowaną mimikę, chociaż dotychczasowa interakcja powinna była już ich do tego przygotować.
Po chwili z domu wyłonił się Gabriel... A przynajmniej za niego wzięli go na pierwszy rzut oka, gdyż wyglądał jak jego bliźniak. Różnił się tylko muskulaturą i kolorem oczu, ciemnymi jak morskie głębiny. Chwile później owiała ich mana wydostająca się z jego ciała i zaparła im dech w piersiach, nawet Atanii, który nie miał żadnego wyszkolenia w tym zakresie. Wokół potężnych magów mana miała tendencje do tworzenia zwiewnej mgiełki, wyczuwalnej tylko przez innych magów, wokół Eryka natomiast miała konsystencję gęstej zawiesiny.
-Ummm, witam.- powiedział lekko speszony- Normalnie nie miewam gości, więc panuje lekki nieporządek, ale zapraszam do środka.
Zaprowadził ich do gabinetu. Rozejrzeli się niepewnie po otoczeniu, ale była to typowa pracowania maga, masa papierów leżąca w pozornym nieładzie, szkice, odręczne notatki i grube księgi leżące w stosach.
-Cholera- jęknął Eryk. Szybko zrozumieli powód jego frasunku. W pokoju znajdowało się tylko jedno, chybotliwe krzesło.
-Dobra, chwila, moment i temu zaradzimy.- powiedział z przekonaniem i zamknął oczy. Po chwili z podłogi zaczęły wyrastać krzesła.
-Zapraszam- powiedział wskazując na krzesła, kiedy te w pełni się uformowały. Były one prawdziwymi dziełami sztuki, z pięknie zdobionymi oparciami i podłokietnikami.
-Więc to ty jesteś Eryk.- zaczął Atania- Jesteś trochę inny niż sobie to wyobrażałem. Dużo spokojniejszy.
-Tak, cóż...-Eryk wyglądał na trochę zawstydzonego i zakłopotanego- Gabriel jest w stanie odebrać tylko niewielki fragment mojej mocy, a co za tym idzie także osobowości. Dlatego zawsze kiedy potrzebujecie mojej pomocy, na zewnątrz wychodzi tylko niewielka część mojej osobowości.
Dwójka magów pokiwała głowami ze zrozumieniem, teraz źródło wszystkich wahań nastrojów oraz obrażeń Gabriela podczas czarowania stało się jasne.
-Przyznam też- kontynuował- że wyciągnięcie was z kłopotów tym razem było bardzo kłopotliwe.
-Właśnie- podchwycił Atania- Gdzie my jesteśmy i jak się tu dostaliśmy?
-No tak, oczywiście- powiedział Eryk- Jesteście w moim prywatnym świecie. Wszystko co wokół siebie widzicie zostało stworzone przeze mnie, tak jak krzesła na których siedzicie.
Popatrzył na ich twarze i dał im moment na przetrawienie informacji.
-Ale to niemożliwe.- powiedział nagle Pietia.
-Nie?- zapytał gospodarz unosząc brew- A jednak fakty mówią same za siebie. Kiedy po raz pierwszy uzyskałem świadomość w tym miejscu, nie było tu nic. Kompletnie nic, tylko nieskończona ciemność. A potem, z czasem, zaczął kształtować się świat, taki jaki widzicie.
-Bogowie...- wymamrotał wampir- Czym ty jesteś? Bogiem?
-Czym jestem? Nie wiem. Wiem natomiast, że zanim tu przybyłem, byłem zwykłym człowiekiem, jakich tysiące żyły w moim świecie.
-To nieważne- uciął Atania, widząc, że Pietia przymierza się do kolejnej rundy pytań- Ważne jest to jak się tu dostaliśmy i jak możemy wrócić.
-To akurat proste- powiedział Eryk- Ja was tu teleportowałem i ja was mogę stąd odesłać. Jedynym problemem jest to, że ten proces jest bardzo męczący i zanim wyślę was z powrotem muszę trochę odpocząć.
-Trochę czyli ile?
-No, powiedzmy, że z godzinkę lub dwie.
-Rozumiem. Jesteś w stanie wysłać nas gdzie chcesz?-dopytywał Atania
-Tak, jeśli już wcześniej widziałem to miejsce.
-Świetnie. W takim razie wyślesz nas z powrotem do Twierdzy Ferrum, bo jak podejrzewam, smoki nie pozwolą nam przejść.
-Dobrze generale- powiedział, kierując ciężkie spojrzenie na Atanie-ale proszę pamiętać, że ja nie jestem jednym z waszych podkomendnych i prosiłbym, aby nie zwracał się pan do mnie jak do jednego z nich.
Na twarzach Slywii i Pietii pojawił się wyraz napięcia, ale Atania wyglądał tak jak zwykle i kiwnął tylko głową.
-Zapamiętam.

sobota, 16 marca 2013

Idź i... Cz.10

Pietia rozpływał się w pocałunku czekając na nieunikniony, płomienisty koniec... który nie nadchodził. Zamiast tego zrobiło się przyjemnie ciepło, a lekki wietrzyk pachniał wiosną.
Ostrożnie rozchylił powieki. Sporą część jego pola widzenia wypełniała twarz Slywii, która nadal patrzyła na niego kompletnie zaskoczona. Cofnął się o krok czerwieniejąc gwałtownie na twarzy i skierował spojrzenie pod nogi. Skupił spojrzenie na soczyście zielonej trawie i po chwili do niego dotarło. Zaczął gwałtownie rozglądać się na boki, wszędzie wokół siebie widział bujną zieloną trawę i drzewa.
-Gdzie my....-zaczął.
-Gdzie my do cholery jesteśmy- przerwało mu donośne warknięcie.
Pietia obejrzał się i zobaczył wielu żołnierzy rozglądających się nieporadnie wokół siebie, a pomiędzy nimi, zmierzając w jego stronę, był generał Atania.
-Czy ktoś może mi wytłumaczyć co tu się do cholery dzieje?- powiódł po magach ciężkim spojrzeniem- Nie żebym się złościł, że żyje, ale chciałbym wiedzieć jakim cudem wyciągnęliście nas spod smoczego ognia. Bo to wy, magowie, nas wyciągnęliście, prawda?
-My też nie rozumiemy co się stało generale.- rozpoczął Pietia niepewnie- Nie wiemy gdzie jesteśmy, ani jak się tu dostaliśmy.
-Myślę, że jestem w stanie wam w tym pomóc.- rozległ się głoś z pobliskich krzaków.
Cała trójka obróciła się natychmiast w tamtym kierunku, ale nikogo nie zobaczyli.
-Kim jesteś? Ukaż się!- powiedział władczo Atania.
-No przecież stoję na widoku. Oczy, żeś se w dupę wsadził?- powiedział mały, zabawkowy miś, nonszalancko oparty o pień drzewa.-A na imię mam Grześ.
-No nie stójcie tak z rozdziawionymi gębami bo wam mucha wleci.- powiedział z rozbawieniem
-Gadająca zabawka?- powiedziała z niedowierzaniem Slywia.
-Ej, ja cię od gadających psów nie wyzywam.
-P-przepraszam.
-Przyjęte- machnął ręką bagatelizując sprawę.
-Możesz nam wytłumaczyć co się dzieję?- zapytał Pietia przejmując dowodzenie, ponieważ pozostała dwójka stała w szoku.
-Hmm, myślę, że lepiej by było, gdybyście usłyszeli wszystko od osoby, która was tu ściągnęła. Proszę za mną, tylko nie całą armią, bo mi ogródek zadepczecie.
Ostatecznie zdecydowali się iść we trójkę. Atania uznał, że wszyscy pozostali oficerowie i magowie powinni uspokoić wojsko.
Przez chwilę szli w ciszy, aż w końcu Pietia zdecydował się zadać nurtujące go pytanie.
-Generale, dlaczego wziął pan ze sobą tylko nas? Czemu nie powiększył pan straży?
-Mam pewne podejrzenia co do natury osoby z którą przyjdzie się nam spotkać, podejrzewam, że ty też?- spojrzał na wampira, a gdy ten skinął głową, kontynuował- Dlatego właśnie zdecydowałem, że najlepiej będzie jeśli to wy będziecie mi towarzyszyć. A co do liczby strażników. Jeżeli ktoś jest wystarczająco potężny, żeby wyrwać całą armię spod smoczego ognia, to nieważne ile osób wezmę ze sobą i tak zrobi co chce.
Pietia pokiwał tylko głową i już w milczeniu szedł dalej. Las skończył się nagle i zaledwie kilka metrów od jego granicy znajdowały się place treningowe. Najbliżej znajdowało się podłużne pole zakończone wałem ziemnym, na którym widoczne były ślady powtarzanych uszkodzeń i napraw. Za nim znajdywał się kolejny plac, ale ten podzielony był na trzy części. Na dwóch znajdowały się manekiny, jedne ze szczerbami utworzonymi od cięć miecza, drugie powycierane od uderzeń rękami i nogami. Na ostatniej części w nieładzie leżały różne odważniki.
Od tego obozu treningowego w stronę gór prowadziła wysypana żwirem dróżka. Ciągnęła się ona aż do niewielkiej rzeczki, a dokładniej, do drewnianego mostu przewieszającego się nad małym stawem. Na samym środku znajdowała się mała altanka z wygodnymi ławkami, pozwalająca odpocząć i wyciszyć się, patrząc na wodę.
Dróżka dalej prowadziła w stronę gór, a po chwili dało się zobaczyć drewnianą chałupkę opartą o zboczę i to w jej kierunku zmierzali.

sobota, 9 marca 2013

Idź i... Cz.9

Nie wiem kto pierwszy podniósł okrzyk "Smoki!", ale rozprzestrzenił się on niczym ogień i obie armie na równi poszły w rozsypkę. Ludzie pchani panicznym strachem zaczęli uciekać, każdy w innym kierunku, popychając i przewracając się na ziemie. Ci którzy mieli nieszczęście upaść nie podnosili się ponownie, zadeptani na śmieć przez swoich kolegów. Panika udzieliła się także magom, ale w inny sposób. Na początku stali jak skamieniali, tylko po to aby chwilę później zacząć bez ładu i składu formować zaklęcia obronne, każdy na własną rękę. W przeciwieństwie do zwykłych żołnierzy wiedzieli bowiem, że nie prześcigną lecącego smoka nawet na najszybszym wierzchowcu i ich jedyną nadzieją jest stworzenie barier.
Jedynie trzy osoby nie wykazywały paniki. Pierwszą byłą Slywia, która najeżyła się cała i obnażając kły zaczęła warczeć na smoki. Drugą był Pietia, który zapadł się w sobie i zapatrzył tępo we własne stopy. Wreszcie ostatnią osobą był Gabriel, który owszem o smokach słyszał, ale nie bardzo zdawał sobie sprawę z ich niszczycielskich mocy, więc stał tylko i patrzył na wszystko z rozdziawioną gębą. I stali tak jak te sławne trzy lwy na tarczy, dwóch sra pod siebie, a trzecia warczy. Tak wiem, wiem ograne, ale tak ładnie mi to tu pasuje. Trochę poszedłem w patos z tymi opisami, ale smoki tak działają na ludzi. No ale cytaty, cytatami, a mnie pozostał problem wykaraskania Gabrielowego dupska spod smoczego ognia, bo co jak co, ale jak wyjdę pokierować naszym wspólnym ciałem to nie chce wyglądać jak Dwie Twarze. Ale ja sobie snuję różne porównania, a tymczasem smoki zapierdalają przez powietrze jak awionetki i zaraz mi tu zrobią "Door to hell" wersja fantasy.
Tymczasem smoki zbliżyły się tak bardzo, że dało się już dokładnie zobaczyć jak wyglądały. A wyglądały jak... no cóż jak smoki. Jedna wielka masa mięśni, łusek, kłów i pazurów oraz przemożne wrażenie, że cała ta krwiożercza maszynka napędzana jest przez jakiś wielki kocioł parowy, ponieważ co chwilę z nozdrzy unosiły się kłęby dymu, czasami podbarwione płomieniami. Zaiste, były to prawdziwe potwory. Wydawały się takie potężne, takie niedosiężone, a ja tak mam, że im bardziej coś wydaje się poza zasięgiem, tym bardziej chcę to mieć. To, a także fakt, że jakie smoki by nie opisywano, to zawsze mają rozbuchane ego. Nawet bardziej niż ja. Co sprowadziło mnie do pytania jak utrzeć tym gadzinom nosa. I kiedy zbliżyły się na tyle, że zaczęły grillować wraże oddziały, wpadł mi do głowy niecny plan. Zaiste, bardzo niecny.


Smoki przeleciały nad uciekającymi ludźmi, spuszczając im na głowy prawdziwą lawinę ognia. Nic co stanęło im na drodze nie miało prawa przeżyć. Żołnierze umierali zanim zrozumieli, że płomienie ich ogarnęły. Bariery magiczne pękały tak szybko, że mogło ich tam właściwie wcale nie być. Ci nieszczęśnicy, którzy znajdowali się dalej i patrzyli na zagładę swoich towarzyszy przypominali sobie stare opowieści, które naznaczały smoki jako posłańców bogów. Posłańców, ale także i katów. A teraz na własnej skórze doświadczali mocy tych istot, które na równi z klęskami żywiołowymi, takimi jak susze czy powodzie, zaliczane były do "kar boskich".
Smoki leciały swobodnie, z prawdziwą elegancją, paląc wszystkich, którzy ośmielili się zakłócić ich spokój, a tam gdzie przeleciały pozostawał tylko stopiony grunt.
Oczywiście nie atakowały bezmyślnie. Najpierw zmiotły tych, którzy zamieszkiwali te ziemie. Była to swoista kara za zapomnienie o tym kto zamieszkiwał tę okolicę. Kara za urażenie tych, których urażać im nie wolno. Ale ktoś musi opowiedzieć o smoczym gniewie, dlatego bestie zadowoliły się zniszczeniem głównego zgrupowania ludzi i nie polowały na pojedyncze osoby. Następnie nadszedł czas na wymierzenie kary, bezczelnym najeźdźcą. Nie wiedzieli oni co prawda o tych, którzy zamieszkują tutejsze jaskinie, ale niewiedza nie jest usprawiedliwieniem, a przynajmniej nie dla smoków.
Klucz złożony z trzech smoków wykonał elegancki zwrot i dopadł drugiej uciekającej armii. Gabriel patrzył biernie na zbliżającą się ścianę ognia. Wcześniej zszedł ze swojego wierzchowca i puścił go wolno, może przynajmniej on przeżyje.
Nagle Pietia zacisnął pięść, uniósł zdecydowanie głowę i wymruczał pod nosem coś co brzmiało jak "I tak lepszej pory nie będzie", postąpił dwa zdecydowane kroki w kierunku Slywii, która przestała już warczeć i tylko patrzyła zrezygnowana na smoki. Chwycił ją za nadgarstek, a ona odwróciła ze zdziwieniem głowę w jego kierunku, a wtedy pociągnął ją mocno do siebie i pocałował.
Gabriel patrzył oniemiały na rozgrywającą się przed nim scenę, ale ten obraz wbił mu się w pamięć. Wampir i wilkołak całujący się na tle oślepiająco jasnej ściany płomieni wypalili się niczym negatyw w jego oczach.
-Ten to ma wyczucie dramaturgii momentu- powiedział nagle wyraźnie rozbawiony, ale i zmieniony wysiłkiem głos.- Spokojnie przebija "Titanica".
-Eryk?- wyszeptał słabo Gabriel
-Tak.- uciął nieprzyjemnie głos- A teraz stawiasz barierę, czy mam petycje pisać?
Gabriel poczuł silny nacisk umysłu Eryka i chcąc, nie chcąc zaczął gwałtownie tworzyć wokół siebie pole ochronne. Bardzo małe pole, jak zauważył po chwili.
-Eryk! Co z...
-Nie uciągnę!- wycharczał- Stawiaj pierdoloną barierę i módl się, żebym wytrzymał!
Zaledwie kilka sekund później nad Gabrielem przetoczyła się nawała płomieni, tak przeraźliwie jasna, że aż zamknął oczy i schował twarz w dłoniach. Pot oblał go na całym ciele, a skrawki skóry, które nie były okryte ubraniem zapłonęły żywym ogniem. Mimo tego, że piekło trwało tylko krótką chwilę, Gabriel był okropnie wyczerpany, a po chwili poczuł że coś cieknie mu z nosa. Dotknął cieczy palcami i podniósł dłoń do oczu, ale obraz był nieostry, pozbawiony barw. Zaczął wściekle mrugać oczami, ale ostrość wzroku odzyskał dopiero po dłuższej chwili. Ciecz miała kolor zbliżony do koloru jego skóry. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że to nie płyn ma cielisty kolor, tylko jego skóra stała się wściekle czerwona. Jego dłoń opadła bezsilnie na lekko zbrązowiałą trawę, na której próżno było szukać śladów śniegu. Zdziwiło go to na początku i chwilę zajęło mu dojście do tego, że nie stoi już na nogach, a siedzi na piętach. Rozejrzał się wokół otumanionym wzrokiem, a wszędzie wokół widział powoli krzepnący, rozpalony grunt.

sobota, 2 marca 2013

Idź i... Cz.8

Przewidywania generała sprawdziły się i armie spotkały się w ciągu dwóch dni od przebudzenia Gabriela, jedynym czego Atania nie przewidział, była szybkość mobilizacji wrogich oddziałów. Przed oczami młodego maga rozciągała się szeroka równina, pokryta cienką warstwą śniegu, który spadł tej nocy, a dalej ciemną plamą odcinały się wrogie szeregi. Przeciwnik bynajmniej nie wystawił małego oddziału, ilość żołnierzy była porównywalna, jeśli nie większa niż armii Atanii. Czekała ich ciężka przeprawa, a Gabriel obawiał się, że znowu skończy sponiewierany na łóżku.
Jego uwagę przykuł żołnierz wyraźnie śpieszący w jego kierunku.
-Panie- rzucił zadyszany- rozkazy od generała.
-Mów.
-Przechodzicie, panie, pod dowództwo Pieti Vala.
-Dziękuje- powiedział Gabriel kiwając głową i skierował się w stronę grupki magów, których zadaniem było przebicie się przez zaklęcia ochronne wroga.
Powoli mijając linie żołnierzy zapatrzył się na wyrastający niedaleko za skrzydłem wojsk skalny masyw. Góra nie była wysoka, ale ściany wznosiły się niemal pionowo wzwyż, co przydawało jej wrażenia niezdobytej twierdzy. Poza tym wzbudzała w Gabrielu nieprzyjemne uczucia, a zwłaszcza kilka czarnych otworów w, poza tym, idealnie szarej skale. Postanowił jednak zignorować to przeczucie, gdyby w okolicy było coś naprawdę groźnego to przecież Eryk by go ostrzegł. A przynajmniej Gabriel miał taką szczerą nadzieję, bo prawdą było również to, że ta enigmatyczna istota z którą dzielił ciało nie odezwała się do niego ani razu od czasu ataku na miasto.
Jego dalsze rozmyślania przerwał widok twarzy Pietii. Uśmiechnął się i uniósł rękę w powitaniu. Jego przyjaciel również się uśmiechnął i pokazał mu aby się zbliżył. W tłumie mignęła mu ruda grzywa, która również zaczęła się zbliżać w stronę wampira.
-Witajcie.- powiedział Gabriel uśmiechając się do swoich przyjaciół.
Val poklepał go po ramieniu-Nie wyglądasz najlepiej.- Bardziej zapytał niż stwierdził.
-Zdobycie miasta dało mi się we znaki- powiedział krzywiąc się.

-W życiu nie widziałam czegoś takiego- powiedziała Slywia.- Skąd ty wziąłeś mane na takie zaklęcie?
-Eryk- odpowiedział krzywiąc się.- Niepokoi mnie tylko, że nie odezwał się od tego czasu. Niepokoi mnie też ta góra.-wskazał masyw podbródkiem.
-Jak nas wszystkich.- powiedział Pietia rzucając w tamtym kierunku okiem- Jest tam coś niedobrego.
-Tylko, że nic nie możemy z tym zrobić.- podsumowała Firemane- A skoro nie można z tym nic zrobić to lepiej się nie przejmować.
-Słusznie.- powiedział Gabriel z uśmiechem- Czyli znowu jestem pod twoimi rozkazami szefie?- zwrócił się do wampira.
-Technicznie to ty masz wyższy stopień.
-Oj tam, technikalia- machnął lekceważąco ręką.- kto by się nimi przejmował.
-Taaaak. Ja to widzę tak. Dopóki nie odezwie się Eryk pomagasz nam tworzyć szkielety zaklęć, było nie było w precyzji zaklęć niewielu potrafi Ci dotrzymać pola, a jak się odezwie to może robić co chce, bo podejrzewam, że na chwilę obecną tylko on sam potrafi określić co jest w granicach jego możliwości.
Gabriel pokiwał głową w milczeniu.
Godziny oczekiwania płynęły powoli, a mimo to rogi grające do ataku zadźwięczały niespodziewanie. Dwie ciemne masy ludzi i zwierząt ruszyły na siebie z wrzaskiem i hukiem, zmieniając na swojej ścieżce biały, dziewiczy śnieg w bure błocko. Oddziały zbliżały się do siebie, hałas narastał, aż w końcu nie wiadomo było kto krzyczy i nagle w tym tumulcie przetoczył się ryk który zatrzymał w miejscu każdą obecną żywą istotę. W tym dźwięku było coś pierwotnie strasznego, coś co zmieniło dwie potężne armie w grupy przestraszonych zwierząt. Żołnierze popatrywali na siebie nerwowo, niepewni tego co robić dalej, gdy ryk rozległ się ponownie. Był to dźwięk przypominający rozdzieranie stalowej blachy, ale ostrzejszy, bardziej brutalny. Teraz wszyscy patrzyli w stronę góry. Czarne plamy na klifach wypluły z siebie trzy skrzydlate sylwetki, i znowu rozległ się porażający uszy dźwięk. Szyki obu armii zaczęły się mieszać i zapadać w sobie, i w końcu ktoś zidentyfikował latające istoty zmierzające w stronę wojsk. Smoki.